„Merkel słabnie”, „To już koniec”, „Koniec ery Merkel”, „Merkel jest skończona”…, jeśli oprzeć się podobnych tytułach komentarzy w Niemczech i papuzich powtórkach mediów w Polsce, kanclerz Niemiec pakuje już w biurze do kartonów swoje klamoty. A tu masz babo placek: Angela Merkel właśnie zapowiedziała, że w grudniu będzie ponownie ubiegać się o przewodnictwo w partii, że nie zamierza rezygnować z urzędu, ba, może nawet będzie się starać o kolejną kadencję na posadzie kanclerza. Jak jest?
W przypadku Merkel jest jak zwykle. Jej polityczną śmierć przepowiadano zanim jeszcze została pierwszą kobietą kanclerzem, po niemiecku „kanclerką federalną/Bundeskanzlerin” w historii Niemiec. Gdy w 1991 roku Helmut Kohl powierzył jej w Bonn ministerialną posadę, uchodziła za stereotypowo wykpiwaną „Ossi” - prowincjuszkę ze wschodu, z dawnego „enerdowa”, bez pojęcia, bez planu i bez wizji przyszłości, na dodatek bez urody, bez figury, bez gustu, za to z wadą wymowy i z przerostem ambicji nad osobistymi możliwościami. Fakt, „dziewczynka Kohla” - jak ją nazywano - poza członkostwem w komunistycznej młodzieżówce FDJ nie miała z polityką nic wspólnego, i to prawda, że początkowo była figurantką, która miała wszem wobec potwierdzać, iż w scalonych Niemczech Ossis też się liczą. Tym bardziej, że kilku innym pomazańcom Kohla dowiedziono współpracę z enerdowską bezpieką (STASI) i odeszli w niesławie. Jednak ci, którzy mieli Merkel za zahukaną, szarą mysz, lejącą łzy na blat rządowego biurka z powodu pomiatania przez wielkiego Helmuta, szybko musieli zweryfikować swe oceny.
Mysz ryknęła
Merkel była posłuszna swemu protektorowi tylko do czasu, bo gdy ten popadł w tarapaty z powodu gigantycznej afery łapówkarskiej unitów z CDU/CSU. To ona jako pierwsza i jedyna w tym gronie odważyła się wypowiedzieć Kohlowi posłuszeństwo. I to ona, ta niby zahukana córka pastora, a nie stare, partyjne wygi, wydobyła później chadeków z największego kryzysu w dziejach tych partii, i to ona odbiła rządowy ster z rąk następcy Kohla, socjaldemokraty Gerharda Schrödera, oraz jego czerwono-zielonej koalicji (SPD/Zielonych). Co należy dodać, mimo kłód rzucanych jej pod nogi przez spiskowców z siostrzanych partii CDU/CSU.
Przypominam o tym nie bez powodu. Wśród polityków z jej bliższego otoczenia krążyło powiedzenie: kto nie docenia Merkel, ten już przegrał. Najwięksi, wewnątrzpartyjni antagoniści zostali przez nią umiejętnie wymiksowani, jeden po drugim zepchnięci ze świecznika polityki. Kto dziś pamięta nazwisko ekspremiera Bawarii i szefa CSU Edmunda Stoibera, który daremnie przymierzał się do kanclerskiego fotela, a na emeryturę przeszedł jako urzędnik UE w Brukseli? Albo Friedricha Merza, niegdyś szefa frakcji CDU/CSU, w którym wielu widziało przyszłego kanclerza, a który wylądował na posadzie przewodniczącego zarządu prywatnej organizacji „Most Atlantycki”? Czy Rolanda Kocha, ekspremiera Hesji, kierującego na koniec swej kariery zarządem firmy budowlanej Bilfinger Berger? Ostatnim, z grupy chadeckich, regionalnych „baronów”, usiłujących podkopać Merkel, był Christian Wulff. Kanclerz pozbyła się go poprzez ulokowanie w berlińskim Belwederze, na zaszczytnym, lecz wyłącznie reprezentacyjnym urzędzie prezydenta, który de facto ów były premier Dolnej Saksonii stracił z powodu słabości do różnorakich grantów.
Merkel chwyciła chadeków żelazną ręką i do dziś w CDU i CSU nie ma nikogo, kto poważnie mógłby zagrozić jej pozycji. Z wykpionej, sepleniącej, źle ubranej „Witzfigur” - komicznej postaci, stała się „Żelazną Angelą”, „Angela Wielką” „Matką narodu“, „Angie Merkel Superstar”, „Pierwsza kobietą świata”, „Najbardziej wpływową damą na ziemi” itd., itp.
Podczas pierwszych dwóch kadencji Merkel niejednokrotnie dowiodła swej niezależności, tak wobec wytycznych partii jak i w ramach rządowej koalicji chadecko-liberalnej, w której często otwarcie sprzeciwiała się partnerom z FDP. Przykłady? Choć chadecy zapowiadali anulowanie uchwalonego przez gabinet Schrödera programu rezygnacji z energetyki jądrowej, po katastrofie w Fukushimie Merkel wręcz przyspieszyła wyłączanie reaktorów. Wbrew partyjnym dezyderatom CDU/CSU, poparła też forsowane przez rząd SPD-Zielonych zniesienie obowiązkowej służby wojskowej. Jej stanowcza postawa w niektórych kwestiach, a w innych zdolność do zawierania kompromisów i konstruktywne traktowanie przeciwników politycznych zaowocowało tym, że również w szeregach „socis” nie wyrósł przeciwnik godny Merkel. W kolejnych wyborach, z ostatnimi włącznie, w których jej rywalem do urzędu kanclerskiego był były szef europarlamentu Martin Schulz, SPD wykazywała, że ma jedynie aspirantów z charyzmą nogi od kanclerskiego fotela.
Swastyki w uszach
Jeszcze niedawno, bo przed kryzysem imigracyjnym, politykę Merkel oceniało bardzo dobrze lub dobrze aż 63 proc. obywateli RFN. I pewnie byłoby tak do dziś, gdyby nie jej fatalne w skutkach nie tylko dla Niemiec, lecz dla całej Europy zaproszenie dla „uciekinierów”, tzw. Willkommenspolitik, którzy de facto stanowili wśród przybyszów nikły procent. Do tej chwili rankingi popularności w Niemczech sprowadzały się do zdania: o palmę pierwszeństwa walczyło wielu, wygrywała zawsze Merkel. Poza granicami Niemiec różnie z popularnością „pani kanclerki” bywało, zwłaszcza podczas kryzysu euro i finansowych tarapatów np. Portugalii, Hiszpanii czy Grecji, gdzie w ulicznych demonstracjach na plakatach domalowywano Merkel wąsy lub kolczyki ze swastyki. Ale to akurat w samych Niemczech nie miało negatywnego wpływu na jej notowania, odwrotnie – pani kanclerz uchodziła za tą, która imponowała „niezachwianą postawą”; dość wspomnieć jej reakcję na sugestie, aby cała Europa żyrowała długi zaciągane przez państwa członkowskie UE: „Dopóki ja żyję, nigdy!” - skwitowała. Dla Niemców stabilność eurowaluty ma egzystencjalne znaczenie: aż 60 proc. eksportu RFN trafia na rynki UE, a 39 proc. do państw strefy euro. Jej krach oznaczałby załamanie się eksportu, gwałtowny spadek produkcji, falę bezrobocia o trudnych do określenia rozmiarach i dotkliwe pogorszenie się standardu życia niemieckiego społeczeństwa. Merkel długo uchodziła za gwaranta dobrobytu i stabilności. Po prawdzie Niemcy nie mieliby dziś większych powodów do narzekania: w gospodarce wszystko idzie jak po maśle, wszelkie dane, począwszy od wzrostu gospodarczego, przez minimalne bezrobocie po nadwyżkę budżetową i eksportową są korzystne, społeczny spokój zakłócili przybysze - na jej własne życzenie.
Wobec braku rąk do pracy w niektórych sektorach gospodarki, niemieccy przedsiębiorcy chętnie przyjmują przybyszów ze środkowego wschodu i południa Europy, ale po otwarciu granic dla „uchodźców” republika dławi się problemami stwarzanymi przez islamskich imigrantów. Nierzadko są to wydarzenia tragiczne w skutkach, które sprowokowały masowe demonstracje i społeczny sprzeciw na wielką skalę.
Kanclerz długo odrywała kupony od wcześniejszych sukcesów w kraju i na arenie międzynarodowej. Pod jej dyktando szefowie państw wspólnoty praktycznie przystali na utworzenie ponadnarodowego rządu UE, z dominującym wpływem Niemiec, wspieranych przez zadłużoną po uszy Francję. W polityce zagranicznej Merkel stosuje taktykę polegającą na zapewnianiu o partnerstwie i przyjaźni, przy równoczesnej, konsekwentnej obronie interesów republiki. Nie wszystkim to się podoba. W krajach zmuszanych do realizacji niemieckiego scenariusza w ratowaniu eurowaluty, Merkel miała twarz wodza III Rzeszy. Upust swej niechęci dawali nie tylko Grecy, także włoskie gazety jak „Il Giornale” czy „Libero”, które po przegranej Niemiec na mistrzostwach piłkarskich wyżywały się niewybrednie: „Ciao, gruba d…, Merkel - wypadasz z gry!”, charakterystyczne wąsy doklejali pani kanclerz też Brytyjczycy i Holendrzy, a hiszpańskie media rozpisywały się o „germańskim jednowładztwie poprzez Brukselę”.
„Szpas” pani kanclerz
Sama Merkel zdawała się reagować na to wszystko wedle zasady, „psy szczekają karawana idzie dalej”. Tym bardziej, że to Niemcy, jako największy płatnik UE stawiały warunki; niemieckie czy francuskie banki, które w dużej mierze ponosiły odpowiedzialność za tarapaty finansowe poszczególnych państw członkowskich mogły nawet zarobić na kryzysie. Krytyczne głosy wobec Berlina równoważyło wsparcie i to z najmniej oczekiwanej strony. W niemieckich publikacjach, np. w „Die Welt”, z rozrzewnieniem przywoływane jest wezwanie szefa polskiej dyplomacji Radosława Sikorskiego do objęcia przywództwa przez Niemców w zintegrowanej Europie.
Ale „szpas” - jak mówiła Merkel o doznawanej przyjemności ze sprawowania władzy już się skończył. W Polsce od ponad dwóch lat rządzi PiS, które nie tylko nie domaga się przywództwa Niemiec w UE, lecz zaczęło dbać o polskie interesy z równą determinacją jak Niemcy o swoje. Na domiar złego z punktu widzenia Berlina, w rządach Austrii czy Włoch do głosu doszli eurosceptycy, którym nie podoba się unijno-niemieckie sobiepaństwo, że o wystąpieniu Wielkiej Brytanii ze wspólnoty nie wspomnę. Do tego dochodzi jeszcze ostra krytyka Niemiec zza oceanu, fiasko planowanej umowy i zapoczątkowana wojna celna USA z UE, czyli głównie z Niemcami, a także zbliżające się wybory do europarlamentu, które zmienią układ sił w unijnych strukturach… - to kolejne problemy, pietrzące się na kryzysie imigracyjnym „made in Merkel”. Co dalej?
Prędzej czy później musi dojść do debaty, czym ma być Unia Europejska: zlepkiem państw à la Stany Zjednoczone z nadrzędną rolą Brukseli - Komisji Europejskiej jako ponadnarodowego „superrządu” oraz „europarlamentu”, czy wspólnotą ojczyzn, państw narodowych, bez okrajania ich niezależności.
Tymczasem zarówno Berlin jak i Paryż unikają takiej dyskusji, lecz ta nastąpi jak amen w pacierzu. Już się tli za sprawą stosowania dwóch miar i szykanowania przez Brukselę Polski i Węgier. Co zrobi Merkel? Zapewne po raz kolejny wykaże swą zdolność do kompromisu, aby zgodnie z zasadami Realpolitik wyciagnąć maksimum korzyści z zaistniałej sytuacji. Tak, jak w przypadku najpierw lekceważonej w Berlinie polskiej inicjatywy Trójmorza, do której Niemcy postanowili nagle dołączyć… Na razie jednak Merkel ma większy problem u siebie w domu: bunt we własnym obozie. Wyraźnym tego sygnałem jest przegrana Volkera Kaudera, wieloletniego zausznika pani kanclerz, w walce o stanowisko szefa chadeckiej frakcji CDUCSU w Bundestagu. Kauder pełnił tę funkcję od 2005 roku. To poważny cios, lecz ogłaszanie na tej podstawie politycznej śmierci Merkel jest dalece przedwczesne. Kanclerz wychodziła obronną ręką z gorszych kryzysów. Jej koniec był ogłaszany niemal w każdej kadencji. Kiedyś wreszcie nastąpi, ale zapewne jeszcze nie teraz.
Żywotna Merkel
Wbrew pozorom, mimo klęski Kaudera, co istotnie świadczy o buncie w łonie chadeków przeciw pani kanclerz, sytuacja Merkel nie jest zła i to z trzech powodów: po pierwsze, wobec złych notowań unitów z CDU/CSU i wręcz katastrofalnych dla ich koalicyjnych partnerów, socjaldemokratów z SPD, żadna z tych partii nie jest dziś zainteresowana przedterminowymi wyborami. Po drugie, chadecy i socis obawiają się, że w razie przedwczesnych wyborów jeszcze bardziej wzrosłoby znaczenie Alternatywy dla Niemiec, która obecnie jest najważniejszą partią opozycyjną i trzecią siłą po CDU/CSU i SPD w parlamencie. Sondażowe notowania AfD są dziś takie same jak SPD. Po trzecie, czas mija, co prawda imigranci nadal stwarzają za Odrą (i nie tylko) wielkie problemy, to jednak ich liczba spada, a sytuację mają pomóc ogarnąć i uporządkować nowe, bardziej rygorystyczne przepisy.
„Pytanie o wotum zaufania postawiłabym wtedy, gdyby były ku temu poważne, rzeczowe powody”,
skwitowała wczoraj kanclerz Merkel porażkę swego człowieka w Bundestagu, na Forum Dyskusyjnym bawarskiego dziennika „Augsburger Allgemeine” (nt. „Polityki i przyszłości”) - odwołanie Kaudera nic dla niej nie znaczy, nawet gdyby coś znaczyło. Na pytanie, co sądzi głosach obwieszczających „koniec ery Merkel”, odpowiedziała, że jest „całkiem żywotna” i „zamierza kontynuować swą pracę”. Co zaś dotyczy jej kolejnej kadencji - „to się zobaczy”…
„Się zobaczy…”, Merkel nigdy nie robiła drugiego kroku przed pierwszym, nie czas na takie dywagacje, choć niektórzy komentatorzy już wyciągnęli wnioski, że może jednak… Co najważniejsze, kanclerz dała do zrozumienia, że tymczasem nie zamierza się wycofywać, że pozostanie na stanowisku szefowej rządu i partii. Straciła Kaudera, ale nowy szef frakcji chadeków Ralph Brinhaus już zadeklarował poparcie dla Merkel na grudniowym kongresie CDU. Kanclerz odnosi sukcesy w polityce zagranicznej, angażuje się w perspektywiczne wyzwania, troszczy się o rozwój Niemiec, a „do tego potrzebne jest jej wsparcie partii”, zapowiedział Brinhaus.
Z ust samej Merkel padła też jeszcze jedno, istotne oświadczenie: kanclerz „kategorycznie wyklucza koalicję z AfD”. Przeciwnego zdania jest m.in. jej kolega partyjny Christian Hartmann, od miesiąca szef frakcji CDU w saksońskim parlamencie (Landtagu), który „nie wyklucza” dogadania się z Alternatywą, bo „należy respektować głosy wyborców”…
Czy trzynasty rok sprawowania władzy przez Merkel okaże się feralny? Można wątpić. Przed budynkiem w Augsburgu, w którym odbyła się dyskusja z udziałem aż 450 gości, na kanclerz czekał spory tłumek - jedni powitali panią kanclerz brawami, inni gwizdami. Bez wątpienia sama Merkel, unici z CDU i CSU, ale też współrządzący z nimi w poprzedniej kadencji socjaldemokraci z SPD ponoszą taką samą, jeśli nie większą odpowiedzialność za fatalną w skutkach politykę imigracyjną rządy RFN. Ale, jakkolwiek to zabrzmi, to właśnie stanowi dla pokancerowanej „Angie” największą gwarancję zachowania urzędu. Jednym zdaniem, czy ktoś chce, czy nie, Merkel ponad wszystko. Dopóty, dopóki sama nie zrezygnuje, co nie jest wykluczone, tymczasem jednak mało prawdopodobne.
CZYTAJ TEŻ: Schetyna w Berlinie? Suski bez pardonu: Jeździ zagranicę po prośbie o interwencję jak Wojciech Jaruzelski
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/414343-merkel-ponad-wszystko
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.