Wczoraj wieczorem zakończył się dwudniowy nieformalny szczyt Unii Europejskiej w Salzburgu. Ale nas interesuje dzień pierwszy, kiedy premier Wielkiej Brytanii przedstawiła The Chequers Plan, projekt rozstania się z Unią, wynegocjowany przez ministrów jej rządu w wiejskiej siedzibie brytyjskich premierów. O ile atmosfera debaty sprzed kilku tygodni w The Chequers była gorąca, wystąpienie Theresy May w Salzburgu spotkało się z chłodnym przyjęciem zgromadzonych. Spodziewano się, że Brytyjczycy, grillowani przez dwa lata przez Brukselę, zdecydują się na jakieś koncesje. Ale tak się nie stało. Więc szef Komisji Europejskiej Jean-Claude Juncker uznał za stosowne zapowiedzieć, że „Unia przygotowuje się na no-deal Brexit”. Pocałunek i policzek ozwały się razem, bo premier May natychmiast odparła, że „Wielka Brytania jest już przygotowana na podobną sytuację”. I, choć jeszcze pół roku temu można było przypuszczać, że jest to tylko prężenie muskułów negocjatorów, dziś wiemy, że nie. Jesteśmy naprawdę bliżej twardego wyjścia Wielkiej Brytanii z Unii bez konkluzywnych porozumień. Juncker i Tusk powtarzają, że premier May „poświęciła zbyt mało uwagi wspólnemu rynkowi”, że jest „a cherry picker”, czyli z czterech podstawowych zasad funkcjonowania Unii wybrała sobie jedynie trzy, przepływ towarów, usług i kapitału, blokując cyrkulację ludzi. W Salzburgu padło jeszcze jedno poważne zastrzeżenie, dotyczy braku rozwiązań granicy celnej miedzy Płn. Irlandia a Republiką Irlandii. A premier May powtarza: „Chcę rozwiązania problemu tej granicy, ale nie mogę sobie pozwolić na podzielenie Zjednoczonego Królestwa na dwie strefy celne”. Nic też dziwnego, że jeden z prominentnych polityków we wczorajszym Daily Mailu tak obrazowo podsumował szczyt w Salzburgu: „plan z Chequers jest martwy jak ptak dodo”.
Kilka dni temu wróciłam z Londynu i muszę powiedzieć, że odczucie generalnego chaosu i pomieszania powiększa się. Ślimaczenie się brexitowych negocjacji, zła wola ze strony mandarynów z Brukseli, a bezradność i brak koncepcji z drugiej, osiągnęła jeszcze wyższy pułap. Rośnie spirala społecznego lęku o przyszłość oraz poziom społecznej i medialnej agresji. Kto myśli, że tylko u nas trwa wojna dwóch wrogich plemion, bardzo się myli. Wielka Brytania ma swoje „dwa nieprzyjazne plemiona”, zwolennicy i przeciwnicy Brexitu. I nigdy przedtem nie słyszałam tak agresywnego języka debaty politycznej, jaką obserwuje się teraz. Chyba można pokusić się o opinię, że referendum ws. Brexitu z 2016 roku zmieniło kraju i jego mieszkańców. I choć jeszcze pół roku temu trudno byłoby w to uwierzyć, pojawiła się trzecia – obok hard i soft Brexitu – opcja, kolejne referendum. Z jednej strony brak koncepcji i zdecydowania torysów, pozwolę sobie przypomnieć, że negocjacje przeprowadzają przeciwnicy rozwodu z Unią, z drugiej, presja lewicowo-liberalnych partii, mediów oraz „czerwonych” związków zawodowych, aby powtórzyć to głosowanie. Zwykła sztuczka lewicy – jeśli wynik referendum nam nie odpowiada, powtarzamy je aż do skutku. I ta groźba, że przypomnę apel mera Londynu Sadiqa Khana sprzed kilku dni, powoli przenika na agendę negocjacyjną.
Martwią mnie dwa nowe zjawiska, jakie można dziś zaobserwować na Wyspach. Po pierwsze – utrata, zmarnotrawienie tej wielkiej, wspaniałej energii społecznej, jaka pojawiła się tam bezpośrednio po ogłoszeniu wyniku referendum ws. Brexitu. Byłam, widziałam, to była euforia, wiara we własne siły i możliwości zresetowania państwa! Teraz jest apatia, poczucie zmarnowanego czasu, brak wiary w dobra wole i umiejętności wyjścia z impasu partii rządzącej. A że Partia Pracy pod Jeremy Corbynem uchodzi za „niewybieralną”, kryzys zaufania do elit politycznych jeszcze się pogłębia. Kiedy dziś rano w PR 24 słyszałam jak Agaton Koziński opowiadał o tym, jak bliska jest wygrana Labour Party w rychłych przedterminowych wyborach, chciało się i śmiać i płakać. Co z tego, że dziś dostępna jest u nas wersja The Timesa on-line, jeżeli nie znający kontekstu dziennikarz wyciąga niemądre wnioski.
I zjawisko drugie: demoralizacja klasy politycznej i coraz widoczniejsze odchodzenie od starych, wiekowych zasad, regulujących życie i pracę politycznych elit. Np. a ministerial code, kod zachowań. Chodzi o zasady, które regulują dozwolone sposoby postępowania ministrów, posłów, szerzej polityków. Jeszcze niedawno, kiedy odkryto, że prominentny konserwatysta Jonathan Aitken wziął pieniądze za zadanie stosownego pytania w Izbie Gmin, czyli chodzi o korupcję, miał sprawę karną i skończyło się to wykluczeniem z partii i 1.5 roku więzienia. Ulubieniec Tony Blaira i teoretyk programu Nowej Partii Pracy lord Mandelson dwa razy wypadł za burtę, raz kiedy pomógł hinduskiemu miliarderowi dostać bez kolejki brytyjską wizę, drugi raz kiedy nie zgłosił pożyczki od swego partyjnego kolegi na zakup domu. Minister handlu Tim Yeo stracił stanowisko, bo wydało się, że miał pozamałżeński romans z młodą i ładną prawniczką, z którego urodziła się córeczka. Ostatnio prasa brytyjska ujawniła, o czym wcześniej przebąkiwano, ale dziś to temat z pierwszych stron gazet, że były minister spraw zagranicznych Boris Johnson, to „serial adulterer”, notorycznie zdradzający żonę. Dwa razy za romanse żona wyrzuciła go z domu, po czym znów przyjęła, dziś rozwód w toku. A Boris Johnson nawet nie przeprosił jej publicznie – jak zrobił to kilka lat temu na specjalnej konferencji prasowej były premier John Major, kiedy media wyśledziły, że 30 lat temu miał romans z posłanką Edwiną Currie. Mało tego, Johnson zamierza kandydować na puste miejsce po Theresie May, której upadek wieszczą od pół roku media. A jego koledzy partyjni nie tylko nie namawiają go do rezygnacji z członkostwa, żeby „oczyścić system”, ale promują go na przyszłego premiera. Polska przejmuje surowe zasady najstarszej demokracji świata, m.in. „ministerial code”, patrz: casus Stanisława Pięty, a tymczasem nowy, post-thatcherowski rzut brytyjskich polityków, także konserwatystów, najwyraźniej zaczyna je sobie lekceważyć. Kolejny znak czasów, może dowód na istnienie post-polityki?
Za dwa tygodnie doroczna konwencja torysów, czy dojdzie do zapowiadanej od kwietnia rebelii i wyrażenia wotum nieufności rządowi premier Theresy May? Niedługo pozostanie nam czekać.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/413373-bruksela-wywraca-brexitowy-stolik