Jego wygraną w wyborach prezydenckich w maju 2017 r. przyjęto z wielką ulgą. Media w zachodniej Europie pisały o człowieku, który skutecznie zatrzymał marsz populistów, tych z lewej (Jean-Luc Mélenchon) jak i z prawej strony (Marine Le Pen). Podkreślano jego świeżość, gotowość do reform, euroentuzjazm i sprawność. On sam obiecywał, że zmieni francuską politykę na lepszą. Na bardziej skromną, sprawną, moralną, przejrzystą, bliższą ludzi. Mówił o zakasywaniu rękawów i ciężkiej pracy na rzecz dobra wspólnego, o dźwignięciu Franci z gospodarczej stagnacji. Obiecywał, że będzie inny niż jego poprzednicy. „Koniec z arogancją władzy” - grzmiał.
Po 15 miesiącach prezydentury Emmanuela Macrona wyraźnie widać, że czar prysł a nadzieje na nową jakość w Pałacu Elizejskim nie zostały spełnione. Jeśli wierzyć sondażom liczba Francuzów zadowolonych z prezydentury Macrona oscyluje między jedną piątą (19 proc.-Kantar Sofres) a jedną trzecią (31 proc.- Ifop). To mniej niż w przypadku jego poprzednika Francois Hollande’a, przydomek „budyń”, który bardziej wsławił się eskapadami do kochanki na skuterze, niż efektywnością swych działań politycznych. Hollande był częścią establishmentu, pasywny, rozpasły. Sarkozy zaś był kieszonkowym Napoleonem, który nie ukrywał swoich skłonności do luksusu i miał „pożyczyć” 50 mln dolarów od libijskiego dyktatora Muammara Kaddafiego.
Macron miał być inny. Miał łączyć ponad podziałami, kontestować establishment z pozycji centrum. Miał być powiewem świeżego powietrza. Ale wyszło jak zwykle. Prezydent wprawdzie przepchał część reform, ale te, na które Francuzi czekali najbardziej, choćby obniżka podatków, plan rozwoju dla imigranckich przedmieść, czy zniesienie automatycznego indeksowania emerytur, utknęły w połowie drogi. Do tego doszła tzw. afera Benalla, która ujawniła stosunek Macrona do władzy. Alexandre Benalla, ochroniarz i doradca ds. bezpieczeństwa Macrona, jak ujawniły w lipcu francuskie media, przebierał się za policjanta, a następnie bił i kopał uczestników antyrządowych manifestacji w Paryżu. Macron zamiast odciąć się od ochroniarza zacięcie go bronił, i w konsekwencji był zmuszony dementować pogłoski, że 26-letni były żandarm jest jego kochankiem.
Teraz, gdy Benalla ma zeznawać przed komisją śledcza Senatu (19 września), szef partii Macrona La Republique en Marche i sekretarz stanu ds. relacji z parlamentem Christophe Castaner wywiera naciski na Senat, oskarżając Senatorów o to, że chcą „doprowadzić du upadku prezydenta”. „Kto wykorzystuje funkcję kontrolną parlamentu do tego, by doprowadzić do upadku prezydenta, łamie konstytucję” - ostrzegł Castaner Senatorów. Sam Macron chwycił za telefon i zadzwonił do przewodniczącego Senatu Gérarda Larchera, by przypomnieć mu naturę „trójpodziału władzy, esencję V republiki”. Według Larchera telefon od Macrona to „rzecz niesłychana, oburzająca, i jak dotąd niespotykana”. Nic dziwnego więc, że Francuzi, określili prezydenta w badaniu BVA RTL jako „autokratę”, „zadowoloną z siebie gadułę”, „pogardliwego narcyza”, „pseudo-króla” i „kłamcę”.
Jak pisze politolog Bruno Cautrès na łamach portalu „atlantico.fr” większość Francuzów uważa, że prezydentura Macrona dawno skręciła w kierunku monarchii. W mediach można m.in. przeczytać o wartym 500 tys. euro serwisie z porcelany, które małżeństwo Macronów zamówiło w manufakturze w Sèvres, o bramie Pałacu Elizejskiego, którą prezydent kazał pomalować na złoto, o budowie basenu w rządowej rezydencji w Bregancon na Lazurowym Wybrzeżu, którą prezydent chce przemienić w rodzaj francuskiego Camp David. Na dodatek z urzędu zrezygnował popularny minister ekologii Nicolas Hulot, który oskarżył Macrona o to, że „służy różnorodnym lobby”. Francuzi mają przy tym dość pouczania ich przez prezydenta, który każe im się zmienić, stać się bardziej otwartym na reformy, podczas gdy on sam nie jest gotów przyznać się do jakichkolwiek błędów, a odpowiedzialność za swoje gafy zrzuca na media („Opowiadacie zbyt wiele głupot. Przestańcie i nie będzie problemu” - o aferze Benalla 25 lipca w Bagnères-de-Bigorre).
Reformy to rzecz bolesna i to prawda, że Francuzi ich organicznie nie lubią. Jednak sprzeciw wobec zmian wprowadzanych przez prezydenta (w tym prawa pracy) – także po stronie związków zawodowych - był jak dotąd bardzo słaby. Macronowi z łatwością udało się go złamać. Pozytywne skutki, jak to często bywa, reform nie są jednak na razie odczuwalne. Siła nabywcza Francuzów nie wzrosła. W mediach pojawiły się nawet doniesienia, że emerytów nie stać na zakup owoców i warzyw. Bezrobocie (9,2 proc. ) pozostaje najwyższe w Unii poza Grecją i Hiszpanią, a rząd spodziewa się w tym roku jedynie wzrostu gospodarki o 1,7 proc., trzy razy mniej niż w Polsce. Kraj pozostaje przy tym mało konkurencyjny: podczas gdy Niemcy notują rekordową nadwyżkę handlową, Francja w pierwszej połowie tego roku miała 33 mld euro deficytu w wymianie z zagranicą.
A przecież Macron obiecywał Francuzom, że Unia i euro przestaną służyć Niemcom, a będą służyć Francji. Zobowiązał się wymusić reformę strefy euro w kierunku jej głębszej integracji. Jego reformatorski zapał odbił się jednak od twardego sprzeciwu kanclerz Niemiec Angeli Merkel. Narcyzm i niemoc – jak pisze francuski dziennik „Liberation” - to dziś największe problemy Macrona. Decyzja o wprowadzeniu reformy podatkowej, która spowoduje, że z nowym rokiem Francuzi, jak to jest od lat w Polsce, od razu będą otrzymywali pensje pomniejszone o należność dla fiskusa i przestaną płacić wszystkie zobowiązania dla urzędu skarbowego na koniec roku, dodatkowo go pogrążyła. Gdy siła nabywcza słabnie, ubytek kilkuset euro co miesiąc na koncie, jest dla obywateli trudny do przełknięcia.
Tak więc Francuzi są negatywnie zaskoczeni Macronem. I to mimo iż przemówienie, które wygłosił z okazji swej inauguracji jako prezydent dało pełno wskazówek na to w jakim kierunku zmierza jego prezydentura. Mówił wówczas, ze że będzie rządził krajem, tak jak Jowisz, rzymski król bogów. Mówił o blichtru, prestiżu funkcji prezydenckiej. I ten blichtr konsekwentnie pielęgnuje. A reszta to czysty marketing. Macron, jak się okazuje, to taki Bronisław Komorowski w wersji francuskiej. To porównanie jest zasadne choćby dlatego, że Macron zapytany przez bezrobotnego na paryskiej ulicy o to jak żyć zareagował bardzo podobnie jak niegdyś były prezydent RP. „Jeśli jesteś gotowy i zmotywowany, w hotelach, kawiarniach i budownictwie, wszędzie, gdzie idę, ludzie mówią mi, że szukają pracowników” - przekonywał. Gdy młody człowiek oponował, twierdząc, że nikt nie odpowiada na jego CV, prezydent oświadczył, że „zaraz przejdzie na druga stronę ulicy i znajdzie mu pracę, ot tak”, sugerując, że młody mężczyzna po prostu jest leniwy i nie stara się wystarczająco.
Gasnąca gwiazda Macrona ma poważne konsekwencje dla prezydenckiej partii. La Republique en Marche odnotowuje obecnie, na kilka miesięcy przed wyborami do Parlamentu Europejskiego, ok. 20 proc. poparcia w sondażach. To za mało by stworzyć liczącą się frakcję w PE po wyborach. Rodzi to także ryzyko, że podziały we Francji, które wybór Macrona na prezydenta załagodził, odżyją. Partia Marine Le Pen (Zjednoczenie Narodowe (RN, dawny Front), przeżywa obecnie renesans. RN spodziewać się może w majowych wyborach europejskich praktycznie tego samego wyniku (21 proc.), co prezydencka partia. Lewicowa opozycja w postaci „Les Insoumis” Mélenchona także nie śpi. A centroprawica (Les Republicains) wyleczyła już rany po ostatniej wyborczej porażce. Prezydentura Macrona coraz bardziej wydaje się być przerywnikiem, który na chwilę powstrzymał nad Sekwaną marsz sił eurosceptycznych, antyimigrankich i antysystemowych. Czy tak rzeczywiście jest, pokażą najbliższe lata.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/412632-narcyz-klamca-autokrata-francuzi-rozczarowani-macronem