Był Erdogan, nie ma Erdogana. Prezydenta Turcji zlikwidowano po cichu, o północy. Na placu Niemieckiej Jedności w Wiesbaden, gdzie stała jego złota, czterometrowa figura, zostało tylko kilka betonowych płyt spod tego postumentu. Turecki prezydent ze wzniesionym ku górze palcem w upominającym geście zniknął. Z tym problemu już nie ma. Pozostał natomiast znacznie większy problem z prawdziwym Recepem Tayyipem Erdoganem, tym z Ankary.
Złota statua tureckiego prezydenta, którą postawiono z okazji Festiwalu Sztuki w stolicy Hesji, od początku wzbudzała zażarte dyskusje. Po co to komu, czemu ma to służyć?! - pytali przechodnie, dziennikarze i politycy. Podobno doszło nawet do rękoczynów między ochroniarzami pilnującymi tego eksponatu, a tymi, którym się nie podobał. „I właśnie o kontrowersje chodzi, taka jest rola sztuki, sztuka ma prowokować…”, bronił statui szef lokalanego teatru Uwe Laufenberg. Na nic. Atmosfera wokół złotego Erdogana stała się tak gęsta, że aż niebezpieczna. Po kilku dniach szefowie policji w Wiesbaden stwierdzili, że nie są w stanie dłużej zapewnić bezpieczeństwa prezydentowi i nakazali jego usunięcie. W kwestii formalnej, miał postać na placu przez trzy miesiące. Nie postał, w nocy przyjechał dźwig straży pożarnej, Erdogana owinięto taśmami, uniesiono i wywieziono nie wiadomo gdzie. W naszej demokracji nie ma nic do szukania ktoś taki, kto nie szanuje jej we własnym kraju i łamie prawa człowieka, ucieszyła się heska minister do spraw Europy Lucia Puttrich. Bardzo to demokratyczne podejście…, kpią obrońcy figury Erdogana, zwłaszcza z Alternatywy dla Niemiec – nie żeby z miłości do tureckiego prezydenta, lecz dlatego, że narosłe emocje wokół tej atrapy „odzwierciedlały całkowicie błędną politykę imigracyjną i integeracyjną” rządu.
Złoty Erdogan z Wiesbaden zniknął i z tym problemu już nie ma. Pozostał natomiast znacznie większy problem z prawdziwym Recepem Tayyipem Erdoganem z Ankary. Bo ten bezpardonowo miesza się w niemieckie sprawy, buntuje niemieckich Turków, czy – jak kto woli – tureckich Niemców przeciw rządowi RFN, bo narasta w nich konflikt lojalności wobec nowej ojczyzny, jak u tureckiego piłkarza Mesuta Özila, notabene posiadacza paszportu z czarnym orłem dopiero od dziesięciu lat, który włączył się do kampanii wyborczej prawdziwego Erdogana, a na głosy krytyki zareagował odmową gry w… niemieckiej kadrze. Co gorsza, prawdziwy prezydent Turcji wciąż daje Niemcom i Europie do zrozumienia, że gdy go wkurzą to otworzy granice i wypuści do kolejną falę imigrantów, zatrzymanych w jego kraju za miliardy euro z unijnej kasy (w 2016r. Turcja otrzymała za to 3 mld euro). Dla rządzących w Niemczech mogłoby to skończyć się polityczną katastrofą, a więc – jak to się ładnie określa w świecie dyplomacji - „prowadzony jest dialog”.
A było i jest o czym mówić, począwszy od aresztowania w Turcji korespondenta „Die Welt” Deniza Yücela, podczas zarządzonej przez Erdogana czystki antyprezydenckich puczystów, przez oskarżenia ze strony rządu federalnego wobec o jego autorytarne rządy, po mieszanie się w wewnętrzne sprawy Niemiec oraz politykę imigracyjną i sprawy mędzynarodowe w ujęciu wykraczającym poza stosunki bilateralne. Możliwości wywierania nacisków na tureckiego prezydenta przez Berlina są ograniczone, zatem zgodnie z zasadami Realpolitik, Niemcy „prowadzą dialog”; jak ćwierkają wróble nad Urzędem Kanclerskiem i Zamkiem Bellevue – rezydencją prezydenta RFN, pod koniec września Erdogan złoży oficjalną wizytę w Berlinie. A jeśli oficjalna, tzn. że będzie przyjęty z wszelkimi honorami i stosowną celebrą. Według doniesień „Bilda” na podstawie przecieków z Ankary, turecki prezydent zamierza podczas pobytu w Niemczech wygłosić przemówienie do… „swych rodaków”, czyli niemieckich Turków, czy jak kto woli tureckich Niemców, Żyje ich w RFN kilka milionów i tworzą - jak określają krytycy polityki imigracyjnej Angeli Merkel - „paralelne społeczeństwo”. Co może zrobic jej chadecko-socjaldemokratyczny gabinet (CDU/CSU-SPD)? Pole manewru ma niewielkie, a ogranicza się ono głównie do pieniędzy. Erdogan ich potrzebuje, a Merkel jest gotowa płacić, tyle, że nie tak od razu. Są bowiem jeszcze inne możliwości i to korzystne dla Niemiec. Przewodnicząca SPD Andrea Nahles otwarcie mówi „wsparciu finansowym”, aby nie doszło do kryzysu w kraju nad Bosforem, a co za tym idzie w całym regionie. W tle pozostaje oczywiście groźba nowego exodusu imigrantów. Wsparcie Niemiec miałaby polegać na udzielaniu gwarantowanych kredytów bankom kontrolowanym przez państwo. Jak uczy doświadczenie z czasu eurokryzysu, można na tym nawet zrobić.
Takim rozwiązaniem zainteresowanych jest kilka krajów, w tym przede wszystkim Włochy, które jako pierwsze odczułyby skutki kryzysu finansowego i gospodarczego w Turcji. A ten jest już wyraźny. Tylko po podwojeniu cła przez prezydenta Donalda Trumpa na turecką stal i aluminium (retorsje za przetrzymywanie w więzieniu amerykańskiego pastora), wywołało dewaluację tureckiej liry o ponad 20 proc. Z kolei Turcja odpowiedziała USA drastycznym podniesieniem cła na wyroby tytoniowe (o 60 proc), samochody (o 120 proc.) i alkohole (o 140 proc.). Kanclerz Merkel, mająca obecnie również na pieńku z Waszyngtonem, zobowiązała szefów poszczególnych resortów do opracowania programów działań, w tym ochronnych dla rodzimych eksporterów, o czym donosił m.in. „Wall Street Journal”. Rząd Niemiec, zamiast płacenia Turcji z własnej kasy wolałby scedować „pomoc finansową” na Międzynarodowy Fundusz Walutowy, jednakże prezydent Erdogan wyklucza taki wariant i stawia na porozumienia bilateralne. Zdaje sobie sprawę, że Niemcy mają w obrotach handlowych z jego krajem wielomiliardową nadwyżkę w eksporcie, co obok groźby wypuszczenia z Turcji syryjskich (i nie tylko) uchodźców stanowi także mocny argument.
„Dialog” trwa. Tymczasem posąg Erdogana zniknął z placu Niemieckiej Jedności w Wiesbaden. Ten prawdziwy przybędzie do Berlina już wkrótce. Rzecznik rządu federalnego Steffen Seibert poinformował o telefonicznych uzgodnieniach kanclerz Merkel z prezydentem Turcji, że jego oficjalną wizytę poprzedzą przygotowania konkretnych propozycji przez ministrów finansów i gospodarki obu krajów. Co z tego wyniknie i jaką cenę gotowa jest zapłacić tzw. wielka koalicja za spokój na jakiś czas? Trudno powiedzieć. Że na jakiś czas, to akurat jest pewne, zwłaszcza wobec przecieków z Ankary o zamiarze wygłoszenia przemówienia przez prawdziwego Erdogana „do rodaków” w… Niemczech.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/409978-statua-zlotego-erdogana-i-problem-niemiec