Czytając doniesienia o zamachach terrorystycznych dokonywanych przez islamistów, budujemy sobie niepełny obraz problemów, jakie niesie imigracja zarobkowa w Europie. Bo spektakularny charakter zagrożenia, jakie powodują terroryści, przesłania nam często zachodzące znacznie spokojniej przemiany kulturowe.
Wielokrotnie pisałem już na łamach tygodnika „Sieci” o problemach z asymilacją imigrantów z odmiennych kulturowo regionów świata i wysokich kosztach – zarówno społecznych jak i finansowych – nieudanej integracji. Zwracałem też uwagę, że ani imigranci, ani miejscowa ludność europejska – pomimo szumnych oficjalnych deklaracji – nie chce, bądź nie potrafi się zintegrować ze sobą. W rezultacie w wielu miejscach dochodzi do wymiany ludności, Europejczycy wycofują się (stając się niejako wewnętrznymi uchodźcami), a ich miejsce zajmuje ludność napływowa.
Doskonale widać ten proces na słynnych paryskich przedmieściach. Takie miasteczka jak Saint-Denis czy Le Bourget niemal całkowicie zmieniły swoją strukturę ludnościową. Będąc tam niedawno (po raz pierwszy po blisko trzydziestu latach), dostrzegłem, że jestem – dosłownie – jedynym białym na ulicy wśród wielokolorowej ciżby przybyszy z najróżniejszych zakątków Afryki czy Bliskiego Wschodu. Żeby być uczciwym, dodam, że poza dość szczególnym uczuciem, jakie wywołuje świadomość odróżniania się od każdego napotkanego tam przechodnia, nie odczuwałem żadnego zagrożenia. Przeciwnie, miało się wrażenie, że ludzie w sklepach, na przystankach, u mijanego obok fryzjera, niczym szczególnym nie różnią się w swoim zachowaniu od przeciętnego Europejczyka. Być może dlatego, że wielu z tamtejszych imigrantów to ludzie, którzy przemieszkali już wiele lat we Francji, wielu innych to kolejne pokolenie imigrantów sprzed 30-40 lat. Siłą rzeczy muszą się więc oni różnić od fali świeżych imigrantów, która całkiem niedawno zalała Niemcy czy Szwecję, a której Francja do pewnego stopnia zdołała się oprzeć (skutecznie zlikwidowano m.in. większość obozowisk imigrantów koczujących na ulicach francuskich miast).
Trudno jednak mówić, że ta wieloletnia integracja okazała się udana. Paryskie przedmieścia, pomimo pozornego spokoju, bywały już miejscem poważnych ekscesów. Z pewnością też nie polecałbym tam nikomu spacerować w środku nocy. Najbardziej charakterystyczne jest jednak co innego, to mianowicie, że miejcowości te zostały opuszczone przez dużą część białej ludności. Przyczyny mogły być różne, z jednej strony poczucie wyobcowania na ulicy, w szkole, w sklepie, w pociągu podmiejskim, z drugiej – spadające w ślad za ucieczką miejscowej ludności – ceny nieruchomości. Mówiąc krótko, biali Francuzi, poza najbardziej wytrwałymi staruszkami, nie chcą tam dłużej mieszkać.
Pozostały po ich wyjeździe krajobraz robi często przygnębiające wrażenie. Chylące się ku ruinie i zabrazgrane graffiti kamieniczki, zasłonięte drewnianymi płotami, niczym małe fortece, prywatne domy, opuszczone kościoły. Nie dostrzegłem wprawdzie – tak jak choćby w Wielkiej Brytanii – kościołów zamienionych na świątynie hinduskie (może dlatego, że we Francji Hindusów raczej nie ma), ale zauważyłem, że czynne kościoły, zwłaszcza te najbardziej atrakcyjne turystycznie, jak paryska Bazylika Sacré Coeur, oblegane są przez śniadoskórych ludzi sprzedających piwo, co u katolika musi budzić jak najgorsze uczucia (nie kolor skóry sprzedawców, ale ich namolnie wciskana alkoholowa oferta). Trudno więc uciec od wrażenia, że licząca setki lat kultura europejska, nie budząc już żadnego szacunku przyjezdnych, cofa się stopniowo ale nieubłaganie pod naporem zmian.
Biali Francuzi opuszczają swoje domy w miejscowościach lub dzielnicach, które upodobali sobie imigranci. Miejsca te stopniowo chylą się ku upadkowi, co z kolei powoduje, że przyjezdni czują się tu zepchnięci do getta, nie tylko kulturowego ale i ekonomicznego. I co jakiś czas dają upust swojej frustracji, wywołując zamieszki. Obok istnieje jeszcze stara Francja, bogate dzielnice, gdzie owszem zdarzają się przybysze z Afryki lub Bliskiego Wschodu, ale są to albo bogaci turyści, którzy wpadli na zakupy do Europy (tak, są tacy), albo nędznie opłacani imigranci – sprzątaczki lub kurierzy pocztowi.
I tak dwie społeczności, miejscowych i imigrantów (ci ostatni podzieleni jeszcze między sobą różnym pochodzeniem), codziennie mijają się na ulicach, ale wcale nie dążą do symbiozy. Wielokulturowość ładnie wygląda na ulicy, znacznie gorzej, gdy przychodzi się z nią zmagać w codziennym życiu.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/409250-francja-obcy-obok-siebie-czyli-wielokulturowosc-w-praktyce
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.