Jak ma się wyjątkowa powściągliwość niemieckich mediów wobec sytuacji i wydarzeń we własnym kraju oraz ich ustawiczne rozpisywanie się o rzekomym łamaniu demokracji i groźbie ze strony polskich narodowców? Określa je dość elegancko jedno słowo: hipokryzja, lub bardziej dosadne - „łap złodzieja, krzyczy złodziej”…
Na saksońską policje spadła lawina zarzutów o stosowanie dwóch miar wobec lewicowych i prawicowych ekstremistów. Z pierwszymi, występującymi w obronie tzw. uciekinierów, a de facto imigrantów rozprawia się ostro, twardo i zdecydowanie, tych drugich oraz sympatyzujących z Pegidą (Patriotyczni Europejczycy przeciw Islamizacji Zachodu), traktuje z wielka pobłażliwością i zrozumieniem. Jak jest?
Zaodrzańskie media obiegły w ostatnich dniach komentarze dotyczące zdarzenia na marginesie wizyty Angeli Merkel w Dreźnie. Panią kanclerz przywitał tłum rodaków, którzym chcieli jej okazać, jak bardzo nie podoba im się jej polityka imigracyjna. Demonstrację nagrywała ekipa telewizji publicznej ZDF, dla magazynu „Frontal 21”. Gdy operator kamery chciał wmieszać się między ludzi, został wyłowiony przez policjantów i wraz pozostałymi czlonkami ekipy przetrzymany przez blisko godzinę. Dziennikarze poskarżyli się, że funkcjonariusze uniemożliwili im wykonywanie pracy, że ograniczają wolność mediów, że nie przedstawili im powodów zatrzymania, ani nawet nie podali swoich nazwisk. Z kolei szef drezdeńskiego rewiru policji Horst Kretzschmar tłumaczył, że to ekipa telewizyjna utrudniała pracę jego ludziom, że demonstrujący poskarżyli się na team ZDF i prosili funkcjonariuszy o interwencję, zaś reporterzy „nie pomogli w wyjaśnieniu sprawy, a wręcz to utrudniali”.
Niby nic wielkiego się nie zdarzyło, w czym więc problem? W tym właśnie, że nie jest to pierwszy lecz jeden z wielu przypadków, w których niemieccy policjanci posądzani są o sympatyzowanie, a nawet o kontakty ze skrajną prawicą. Na tę okoliczność dziennik „Süddeutsche Zeitung” przypomniał „długa listę zarzutów” wobec mundurowych, że w Lipsku pewien funkcjonariusz „utrzymywał intensywne kontakty z prawicowymi ekstremistami i sceną wrogą islamowi”, że w Clausnitz policjanci siłą wyprowadzili z autobusu jednego z imigrantów dowiezionych do schroniska dla azylantów, który bał się wysiąść na widok protestujących mieszkańców, że w Bautzen policjanci bagatelizowali napaść około 80 „prawicowców” na 30 „młodych uciekinierów”, że w Dreźnie jeden z funkcjonariuszy życzył demonstrantom Pegidy „wielu sukcesów” itd.
„Krytycy doszukują się w zachowaniu policji motywów politycznych”, zauważa lipska komentatorka Antonina Rietzschel. Drezdeńscy policjanci, którzy zatrzymali ekipę telewizji ZDF zostali pouczeni, że dziennikarze relacjonujący demonstracje nie potrzebują zgody ich uczestników na wykonywanie swojej pracy, robienie zdjęć i filmowanie. Chadecki premier Saksonii Michael Kretschmer (CDU), po obejrzeniu zapisu z zajścia na marginesie wizyty kancerz Merkel początkowo pochwalił na Twitterze zachowanie funkcjonariuszy - jak napisał: „Jedyni, którzy na tym wideo prezentują się poważnie, to policjanci”, jednak po ostrej krytyce, zwłaszcza ze strony lewicy, że postępuje „wysoce nieprofesjonalnie”, zapowiedział, że przeprowadzi z nimi „rozmowę porządkującą”.
Policja nie tylko utrudnia naszą pracę, wręcz wzmacnia agresję zwolenników Pegidy
– skarży się na łamach „SZ” niezależny dziennikarz Arndt Ginzel.
Prawda jak zwykle leży pośrodku, a kij ma dwa końce. Przeciętni Niemcy nie wyszli na ulice bo nie mają co robić, bo w każdym z nich drzemie brunatna dusza, wyszli i protestują z obawy o własne bezpieczeństwo, bo wraz z napływem półtora miliona imigrantów w wielu miastach i miasteczkach radykalnie pogorszyła się jakość życia, bo mają po dziurki w nosie polityki imigracyjnej rządu, a konkretnie chadecko-lewicowej spółki CDU/CSU-SPD, zaś imiennie kanclerz Merkel. To właśnie jej przypisywana jest odpowiedzialność za sprowadzenie gigantycznych problemów na własny kraj i zachwianie spójnością całej Europy, poprzez otwarcie drzwi dla kilkumilionowej fali imigrantów. Można rzec, ze skrajności w skrajność, jeszcze niedawno w Republice Federalnej cudzoziemcy spoza UE mogli z trudem uzyskać zgodę na okresowy tzw. pobyt tolerowany (Duldung)… Co gorsza, usłużne media, niby wolne, całkowicie podporządkowały się woli rządzących, przemilczając narastający problem i zamiatając go pod dywan, co musiało rezultować wzrostem społecznego sprzeciwu, w tym cichego lub otwartego poparcia dla skrajnej prawicy oraz dobrze zorganizowanych w RFN neonazistów. W efekcie Niemcami wstrząsają dziś przemarsze budzące złe skojarzenia z przeszłości i grozę, a także procesy, jak ten, rozpoczęty właśnie w Lipsku.
Co się wydarzyło? To, co w dzisiejszych Niemczech zdarza się często, od Hamburga po Monachium, zarówno w tzw. starych jak i w nowych landach. Proces w Lipsku dotyczy dwóch burzliwych nocy w Connewitz, gdzie neonaziści zaplanowali i zrealizowali szokującą akcję: wieczorny przemarsz i demolowanie miasta. Zaczęło się od wybicia szyb, wyrzucenia mebli i podpalenia imbisu „Shahia II” - przerażeni goście i personel uciekli tylnymi drzwiami, a skończyło na rozwalaniu sklepów i ulicznych walkach z policją. O ich skali świadczy fakt, że zatrzymano aż 215 osób, a pięciu funkcjonariuszom trzeba było udzielić pomocy lekarskiej. Procesy po ekscesach na tle wrogości do przychodźców można mnożyć, podjęto ich ponad sto w Grimmie, Torgau, Eilenburgu itd. Zdarzenia, nierzadko krwawe, liczone są dziś w Niemczech w tysiącach. Podobnie jak wzrost szeregów i wzmożona aktywność skrajnej prawicy i neonazistów.
Jak ma się wyjątkowa powściągliwość niemieckich mediów wobec sytuacji i wydarzeń we własnym kraju oraz ich ustawiczne rozpisywanie się o rzekomym łamaniu demokracji i groźbie ze strony polskich narodowców? Określa je dość elegancko jedno słowo: hipokryzja, lub bardziej dosadne - „łap złodzieja, krzyczy złodziej”…
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/408724-niemiecki-klincz-imigracyjny