Podczas swego głośnego wystąpienia w Siedmiogrodzie, które wywołało tak wiele reakcji w całej Europie, Viktor Orbán wypowiedział słowa, które jakby umknęły uwadze komentatorów. Premier Węgier stwierdził mianowicie, że wraz z trzecim z rzędu zdobyciem większości konstytucyjnej w wyborach parlamentarnych otrzymał od narodu upoważnienie do budowy nowej ery.
Przyznajmy, że to wyznanie dość nietypowe w ustach polityka europejskiego. Zaraz potem wyjaśnił jednak, co miał na myśli:
Era zawsze oznacza coś więcej niż system polityczny. Era jest światem swoistej i charakterystycznej kultury. System, ogólnie rzecz biorąc, budują przepisy i decyzje polityczne, era zaś oznacza coś znacznie więcej. Erę tworzą raczej prądy kulturowe, wspólnotowe przekonania i społeczne zwyczaje. Teraz właśnie stoi przed nami zadanie zakorzenienia systemu politycznego w fundamencie kultury tej ery. Logiczne więc i symptomatyczne, że najbardziej emocjonująca dyskusja naszej doby toczy się właśnie w dziedzinie polityki kulturalnej. Rozpoczęła się prawie zaraz po wyborach. Jest to zrozumiałe i tak powinno być. Po zdobytych po raz trzeci dwóch-trzecich rzeczywiście najwyższy czas na nowe podejście do kwestii ducha i kultury – wszak stoimy wobec wielkich przemian.
Orbán zwrócił uwagę na rzecz, która znajduje się poza horyzontem myślowym wielu polityków. Chodzi o hierarchię ważności, którą celnie ujął T. S. Eliot, mówiąc, że „polityka jest funkcją kultury, a sercem kultury jest religia”. Wybory polityczne, których dokonują społeczeństwa, w dłuższej perspektywie wynikają bowiem z wyborów przedpolitycznych, te zaś z kolei opierają się na fundamentach duchowych i kulturowych.
Można mieć pełny monopol polityczny, ale wystarczy chwila załamania się systemu, a nie zostanie z tego kamień na kamieniu, jak po Hiszpanii generała Franco czy Portugalii Salazara, które zniknęły nagle jak Atlantyda. Okazało się, że nie miały zakorzenienia w kulturze. Tak samo na naszych oczach znika obecnie wspólnota europejska jej ojców założycieli: Roberta Schumana, Konrada Adenauera, Alcide de Gasperiego.
Orbán wielokrotnie zwracał uwagę, że dominujące w Europie trendy kulturowe sprzeciwiają się temu, co jeszcze niedawno stanowiło fundament naszego kontynentu: religii chrześcijańskiej, normalnemu małżeństwu, państwu narodowemu itd. Rodzi się oczywiście pytanie: na ile da się wpływać na takie procesy środkami politycznymi, na dodatek w systemie demokratycznym i mając przeciw sobie hegemonów kultury masowej?
Wielu polityków konserwatywnych (także w Polsce) albo nie dostrzega w ogóle tego problemu, albo uważa go za nieistotny z punktu widzenia sprawowania władzy, albo sądzi, że z ponadnarodowymi prądami kulturowymi nie da się walczyć, a więc nie warto się tym zajmować. Orbán stawia sprawę inaczej. Wie, że kluczem do przyszłości nie jest wcale polityka. Ma świadomość, że walka o przyszły kształt Węgier, Europy i naszej cywilizacji rozstrzygnie się w wymiarze duchowym, a jej głównym polem będzie kultura.
Zapowiada, że się nie podda i będzie walczył na tym polu. Jak to zrobi? Nie wiem, sam jestem ciekaw.
Czy ma szansę? Na myśl przychodzi mi fragment z „Traktatu moralnego” Czesława Miłosza:
Nie jesteś jednak tak bezwolny,
A choćbyś był jak kamień polny,
Lawina bieg od tego zmienia,
Po jakich toczy się kamieniach.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/407668-czy-orbanowi-uda-sie-jak-zapowiada-zbudowac-nowa-ere