Grecja państwem z łatwopalnej tektury. Pożary, które spustoszyły Attykę, ujawniły słabość struktur państwowych. Gniew społeczeństwa nie gaśnie, powszechne jest żądanie rozliczenia wszystkich, którzy zawiedli i doprowadzili do największej tragedii ostatnich dekad.
Nikt już nie mówi o spiskowej teorii, zgodnie z którą ogień wzniecono celowo, być może nawet po to, by zdestabilizować greckie państwa. Kolejna informacja, że wielki pożar wywołał 65 letni mężczyzna, lekkomyślnie paląc gałęzie, okazuje się fake newsem. Jak mówią mi greccy dziennikarze śledczy, aresztowany mężczyzna wzniecił całkiem inny, niewielki pożar, który wybuchł później i nie spowodował ofiar.
Nie wiadomo nadal, jaka była bezpośrednia przyczyna tragedii. Ale jedno jest pewne: nie byłoby ponad 90 ofiar śmiertelnych, gdyby nie fatalne zaniedbania i błędy greckich struktur państwowych. Na obszarach dotkniętych pożarem ludzie byli pozostawieni własnemu losowi, a policja wręcz zablokowała główną drogę wyjazdową, Aleję Maratonu, kierując uciekających w boczne uliczki, gdzie ginęli w swoich autach.
Wszyscy starają się umyć ręce, mówią, że działali tak, jak powinni. Władze lokalne twierdzą, że dostawały złe informacje od strażaków, strażacy uważają, że to nieprawda i odpierają zarzuty, że nie dotarli szybko do pożarów. Zrzucają winę na obronę cywilną, która nie poczuwa się do winy. To oczywiste, że były ogromne błędy na wszystkich szczeblach, także centralnym
— mówi Yann Palalologos, dziennikarz gazety Ekathimerini.
Historie, które opowiadają ocaleni z najbardziej dotkniętego pożarem nadmorskiego kurortu Mati mają jeden element wspólny: tylko przypadek zdecydował, że udało się im przeżyć. Chaotyczna plątanina wąskich uliczek, prowadzących wśród domów i sosnowych zagajników stała się śmiertelną pułapką.
Położona trzydzieści kilometrów od Aten miejscowość Mati jest popularnym letniskiem. Ma swoją specyfikę — szczególnie chętnie przyjeżdżali tu dziadkowie z wnukami, a zapracowani rodzice mogli łatwo dojeżdżać z Aten w czasie weekendu. Idylliczny charakter Mati i okolicznych miejscowości okazał się złudzeniem. Dachy letniskowych domów, do których użyto smołowanej papy, płonęły jak pochodnie. Na drodze uciekających w stronę morza ludzi stawały często zbudowane z kolczastego drutu ogrodzenia luksusowych willi, jakimi oddzielają swój kawałek wybrzeża ateńscy bogacze.
Nie było żadnych ostrzeżeń ze strony lokalnych władz, choć gdy palił się las na górze Pentelikon, było pewne, że pożar dojdzie i do Mati. Nie było też żadnej akcji ewakuacyjnej. Ci, którzy dotarli na plażę, gdzie płonęły nawet drewniane parasole, mieli wrażenie, że pozostawiono ich na pastwę losu. Niektórzy, tak jak Polka, która utonęła razem z synkiem, wsiadali do łódek, którymi kierowali inni turyści. Inni, po czterech godzinach strachu, doczekali się ratunku ze strony miejscowych rybaków, którzy przypłynęli swoimi stateczkami.
Niemal natychmiast po tragedii zaczęło się oskarżanie ofiar.
Minister obrony narodowej, Panos Kamenos, usłyszał od płaczących ludzi, którzy ocaleli z pożaru, że państwo zostawiło ich na pastwę losu. Był niewzruszony. Mówił, że zawiniły złe warunki atmosferyczne i pożaru nie dało się opanować. Z jego słów wynikało, że było to fatum, przeznaczenie. Po spotkaniu powiedział zaś reporterowi BBC, że wina za tragiczny rozwój wypadków leży po stronie mieszkańców, którzy zabudowali wybrzeże, uniemożliwiając ewakuację.
To samo powtarzały lokalne władze sugerując, że ofiary same sobie zgotowały tragiczny los, bo stawiały domy bez zezwoleń budowlanych w miejscach, w których nie powinno się budować. A to sprawiło, że odcięte zostały drogi ucieczki.
W pewien sposób to ponura prawda, ale połowiczna. Samowole budowlane są bowiem częścią greckiego systemu, funkcjonującego od kilkudziesięciu lat. Regułą jest brak reguł. W całej Grecji stawia się domy, gdzie podyktuje to kaprys. Zdarzają się nawet wypadki, gdy stawia się je na miejscu wykopalisk archeologicznych, na samej plaży czy w korycie wyschniętej rzeki.
W zamian za pewną sumę pieniędzy, wpłacaną do skarbu państwa, można było zalegalizować samowolę budowlaną. Każda kolejna ekipa rządząca wprowadzała ustawy, które na to pozwalały. Niezależnie jaka opcja polityczna była u władzy, postępowano tak samo
— tłumaczy dziennikarz John Papadopoulos.
Zburzenie już postawionych budynków wydawało się wręcz niewyobrażalne, żadna partia nie ośmieliłaby się do tego doprowadzić, w obawie przed utratą elektoratu. Po ostatnim pożarze po raz pierwszy zdecydowano, że kilkadziesiąt samowolnie postawionych w okolicach Aten domów ma być wyburzonych.
Pod naciskiem krytyki, także ze strony mediów bliskich lewicowemu rządowi, kilka tygodni po pożarze, premier Alexis Tsipras zdecydował się w końcu zdymisjonować ministra do spraw porządku publicznego Nikosa Toskasa i szefa greckiej obrony cywilnej Jannisa Kapakisa. Odwołano także szefa policji i straży pożarnej.
To może być jednak za mało. Wielki pożar Attyki jest narodową traumą Greków i oprócz ekipy rządzącej nie ma nikogo, kto uważałby, że państwo zdało egzamin.
Więcej w artykule „Państwo z łatwopalnej tektury ” w ostatnim numerze „Sieci”
-
Nie musisz wychodzić z domu, by przeczytać najnowszy numer tygodnika „Sieci”!
Kup e - wydanie naszego pisma a otrzymasz dostęp do aktualnych jak i archiwalnych numerów największego konserwatywnego tygodnika opinii w Polsce. Szczegóły na: http://www.wsieci.pl/e-wydanie.html.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/407476-grecja-panstwem-z-latwopalnej-tektury
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.