Na początku zeszłego roku cały świat obiegły zdjęcia z Rumunii. Pokazywały one pół miliona demonstrantów na ulicach Bukaresztu oraz dziesiątki tysięcy w innych miastach protestujące przeciw korupcji rządu. Niektórzy komentatorzy pisali, że może to być koniec ówczesnych władz. Inni dodawali, że antykorupcyjna polityka zapoczątkowana przez byłego prezydenta Traiana Basescu będzie nadal kontynuowana.
Od tamtego czasu minęło półtora roku. Ostatnie tygodnie przyniosły wydarzenia, które wskazują, że zaatakowany układ krzepnie, odzyskuje siły i przechodzi do kontrnatarcia.
Żeby zrozumieć obecną sytuację, musimy cofnąć się do grudnia 2016 roku, gdy w Rumunii odbyły się wybory parlamentarne. Zwyciężyło w nich zdecydowanie najbardziej skorumpowane ugrupowanie w kraju, czyli Partia Socjaldemokratyczna (PSD), która uzyskała ok. 45 proc. głosów. Postkomunistyczna lewica, żeby mieć stabilną większość parlamentarną, dokooptowała do koalicji rządowej inną przeżartą skandalami finansowymi formację – ALDE (Sojusz Demokratów i Liberałów), która dostała ledwie ponad 5 proc. głosów.
Na czele Partii Socjaldemokratycznej stał Liviu Dragnea, uznany przez sąd winnym oszustw wyborczych podczas referendum w 2012 roku. Najpierw skazano go na rok, a później podwyższono karę do 2 lat pozbawienia wolności – z warunkowym zawieszeniem jej wykonywania. Poza tym w trakcie kampanii toczyło się przeciw niemu śledztwo o zatrudnianie w swych spółkach fikcyjnych osób. Z tego powodu on sam nie mógł zostać premierem, lecz musiał wysuwać na to stanowisko swych kolejnych współpracowników. Łącznie w ciągu półtora roku na czele rządu stało aż czterech polityków, jednak realnie ster władzy dzierży Liviu Dragnea.
Dlaczego wybuchły protesty? 31 stycznia 2017 roku o północy członkowie gabinetu zebrali się na nagłym posiedzeniu w celu przedyskutowania budżetu. Niespodziewanie jednak w nadzwyczajnym trybie, w ekspresowym tempie rząd uchwalił dekrety wprowadzające zmiany do kodeksu karnego. Przede wszystkim uznał, że przestępstwa administracyjne, które przynoszą budżetowi państwa straty do 44 tysięcy euro, nie będą ścigane przez prawo. Chodzi o czyny, za które do tej pory groziła kara do 5 lat więzienia. De facto było to zalegalizowanie korupcji.
Tak się złożyło, że następnego dnia (1 lutego) przed sądem miał stanąć Liviu Dragnea, oskarżony o narażenie skarbu państwa na stratę około 24 tysięcy euro. Przyjęcie nowelizacji kodeksu spowodowałoby definitywne zamknięcie jego sprawy.
Rząd zdecydował również o amnestii dla 2,5 tysiąca osób odbywających kary więzienia do 5 lat. Uniemożliwił też wnoszenie oskarżeń po upływie 6 miesięcy od dokonania przestępstwa. Oznacza to, że defraudacja czy łapówkarstwo odkryte pół roku później byłyby praktycznie bezkarne.
Co ciekawe, Partia Socjaldemokratyczna powoływała się przy tym na zalecenia Komisji Weneckiej, rekomendującej rządzącym “humanizację kodeksu karnego” w odniesieniu do urzędników, którzy przekroczyli swe uprawnienia, a ich decyzje miały charakter kryminalny. Komisja dała Bukaresztowi wytyczne, by ścigać raczej “przestępstwa przeciw procesom demokratycznym, naruszenia podstawowych praw człowieka, podważanie bezstronności administracji publicznej”. Wielce wymowne…
Skandaliczne decyzje władz spowodowały wybuch demonstracji, o których była mowa na początku. W rezultacie rząd ugiął się pod presją społeczną i 5 lutego 2017 roku wycofał się z kontrowersyjnych rozporządzeń. Wydawało się, że do praktyki przymykania oczu na praktyki korupcyjne władz nie ma już powrotu. Tym bardziej, że protesty społeczne poparł urzędujący prezydent Klaus Iohannis. A jednak…
O ile twarzą skorumpowanej władzy pozostaje Liviu Dragnea, o tyle obliczem antykorupcyjnej batalii jest od lat prokurator Laura Kövesi – szefowa Narodowego Urzędu Walki z Korupcją (odpowiednik polskiego CBA). Tylko w samym 2016 roku jej instytucja doprowadziła do rozpoczęcia 1270 procesów sądowych, w których oskarżeni zostali przedstawiciele władz, m.in. 2 ministrów, 6 senatorów, 11 posłów, 47 merów, 16 prokuratorów i sędziów, 21 szefów przedsiębiorstw państwowych. Dzięki jej działalności do skarbu państwa w 2016 roku wróciło 667 milionów euro.
Laura Kövesi była atakowana zarówno przez rządzących, jak i przez część mediów, a jednak nie zamierzała ustąpić. Socjaldemokratyczny minister sprawiedliwości żądał jej dymisji, lecz obronił ją prezydent Iohannis. W tym czasie kierowany przez nią urząd odkrył kolejną defraudację, w którą zamieszany był Liviu Dragnea. Tym razem zarzut był poważniejszy niż dwa poprzednie: zorganizowanie grupy przestępczej w celu przywłaszczenia środków z funduszy europejskich.
Tego lata wydarzenia nabrały niespodziewanego przyspieszenia. 21 czerwca 2018 roku Najwyższy Sąd Apelacyjny Rumunii wydał wyrok skazujący Liviu Dragneę na karę 3,5 roku więzienia za nadużywanie władzy.
Postkomuniści przeszli do kontrataku. Cztery dni później skazany lider Partii Socjaldemokratycznej oświadczył, że jeśli prezydent Iohannis nie podpisze dymisji Laury Kövesi, to parlament rozpocznie wobec niego procedurę impeachmentu.
Wkrótce potem, 4 lipca, koalicja rządowa przegłosowała w parlamencie serię poprawek do kodeksu karnego, które praktycznie dekryminalizują wszystkie czyny, za które skazany został Dragnea, w tym m.in. nadużycie uprawnień służbowych czy zorganizowanie grupy przestępczej.
9 lipca Klaus Iohannis ugiął się i podpisał dymisję Laury Kövesi. Według Sądu Konstytucyjnego nie miał innego wyjścia, ponieważ jako prezydent jest zobowiązany do podpisywania aktów dymisji wydawanych przez ministra sprawiedliwości. Prawicowi komentatorzy piszą, że to koniec walki z korupcją w Rumunii.
Czy Iohannis rzeczywiście nie miał innego wyjścia? Jego poprzednik Traian Basescu znalazł się w podobnej sytuacji dwukrotnie, a jednak dwa razy zdecydował się pójść na otwarte starcie z wrogim sobie rządem i parlamentem. Dwa razy dochodziło do wszczęcia impeachmentu przeciwko niemu i do referendum powszechnego, z których wychodził zwycięsko i zachował swój urząd. Dzięki tej determinacji Basescu mógł jednak zreformować rumuński wymiar sprawiedliwości i rozpocząć rzeczywistą walkę z korupcją.
Gdyby Iohannis, tak jak jego poprzednik, zdecydował się na walkę ze skorumpowanym układem, miałby duże szanse na zwycięstwo w referendum. Mógłby bowiem odwołać się do społecznego potencjału, który ujawnił się podczas zeszłorocznych manifestacji.
A jednak nie zrobił tego. Dlaczego? Moi rumuńscy znajomi mówią: dlatego, że Iohannis to nie Basescu. On kocha święty spokój. To nie wojownik, który dla sprawy gotów jest podjąć walkę mimo przewagi wroga.
Historia to nie tylko procesy dziejowe. To także właściwi ludzie, którzy znajdują się we właściwym miejscu we właściwym czasie.
Albo, niestety, niewłaściwi ludzie…
-
W nowym „Sieci”: Wiemy kto brał kasę z GetBack. Marek Pyza i Marcin Wikło w artykule „Bezwzględna gra” biorą pod lupę kulisy nagłaśnianej w mediach afery GetBack, za którą odpowiedzialność opozycja wytrwale próbuje przypisać partii rządzącej. To trzeba przeczytać!
Do najnowszego wydania tygodnika „Sieci” został dołączony specjalny DODATEK Z OKAZJI: ROCZNICY POWSTANIA WARSZAWSKIEGO!
Kup nasze pismo w kiosku lub skorzystaj z bardzo wygodnej formy e - wydania dostępnej na: http://www.wsieci.pl/prenumerata.html.
Zapraszamy też do subskrypcji tygodnika w Sieci Przyjaciół – www.siecprzyjaciol.pl i oglądania ciekawych audycji telewizji internetowej www.wPolsce.pl.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/406018-zwyciestwo-ukladu