To nie szczyt w Helsinkach, a tym bardziej konferencja prasowa po nim decydują o strategicznych relacjach polsko-amerykańskich.
Lament po szczycie Trump – Putin w Helsinkach jest równie wielki jak po zwycięstwie obecnego prezydenta USA w wyborach 8 listopada 2016 r. Wtedy mówiono, że naiwny i niedoświadczony Donald Trump wywróci geopolitykę do góry nogami i da się ograć doświadczonemu kagebiście Putinowi, który w dodatku ma na niego haki w związku z ingerencją Rosjan w amerykańskie wybory – tak, żeby nie wygrała ich Hillary Clinton, może w wielu sprawach miękka, to zdecydowana twardo się Putinowi postawić. Trump miał sprzedać Polskę oraz inne państwa naszego regionu w ramach swej polityki transakcyjnej. W ramach tej polityki miał też zawierać z Rosją taktyczne sojusze wbrew interesom NATO, a przede wszystkim Unii Europejskiej. Od tego czasu minęło ponad półtora roku i katastrofalne przepowiednie się nie sprawdziły, choć twarde stanowisko Donalda Trumpa wobec tych państw członkowskich NATO, które na obronę wydają najmniej jak się da, zostało uznane za sygnał, że amerykański prezydent zrobi to, czego się obawiano półtora roku wcześniej.
Jest faktem, że konferencja prasowa Donalda Trumpa i Władimira Putina po helsińskim szczycie była dziwna. Dziwić musiały nie tyle komplementy Trumpa wobec cara Rosji, bo prezydent USA komplementował nawet Kim Dzong Una, który ma na koncie nie tylko wymachiwanie rakietami mogącymi przenosić ładunki jądrowe, ale też obozy koncentracyjne i polityczne mordy swoich realnych i wydumanych przeciwników wewnętrznych. Dziwić musiało atakowanie amerykańskich instytucji w kontekście dochodzenia w sprawie ingerencji wojskowego wywiadu Rosji (a także innych służb tego państwa i ich agentury oraz agentów wpływu) w amerykańskie wybory. Tyle tylko, że Donald Trump robi to od dawna także bez towarzystwa Władimira Putina. Ale jednak branie prezydenta Rosji na świadka, że niektórzy Amerykanie są źli, zaś Putin jest szczery i ma dobre intencje, nie było roztropne. I wywołało w USA oskarżenia o „zdradę”, „hańbę”, „nielojalność wobec służb własnego państwa” oraz „głupotę”. Napomniano Donalda Trumpa, że Rosja to nie sojusznik, tylko przeciwnik, i to bardzo niebezpieczny. Tyle tylko, że Trump to wszystko wie. Ale prowadzi nieszablonową politykę, rozmawiając także z wrogami, a nawet obsypując ich komplementami.
Dla Trumpa ingerencja Rosji w wybory, które wygrał, to temat drażliwy, bardzo go irytujący, więc korzysta z każdej okazji, by przekonywać, że jest atakowany przez siły wewnętrzne, czasem nawet gorsze od tych zewnętrznych. To, co mówił w Helsinkach, był to więc komunikat wyraźnie na potrzeby amerykańskie. W wypowiedziach Trumpa nie padło zresztą nic, czego byśmy wcześniej nie słyszeli, więc tym bardziej znają to dyplomaci i tajne służby różnych państw. Nowa była tylko wiara w dobre intencje i czyste sumienie Putina, choć to raczej była tylko gra. Taka sama jak podczas rozmów Trumpa z Kimem czy chińskim przywódcą Xi Jinpingiem. Przecież wielokrotnie Trump, także podczas wizyty w Polsce, otwarcie mówił, iż nie ma złudzeń co do mieszania się Rosji w sprawy wielu państw, a nawet prowadzenia przez Putina hybrydowych wojen. Amerykański prezydent z biznesu wyniósł grzeczne komunikaty, komplementy i uśmiechy, a nawet dusery, choć w biznesie bardzo często za ładnym sztafażem szły potem wrogie przejęcia. Gesty i słowa nie muszą więc nic szczególnego znaczyć.
Co do Putina na szczycie w Helsinkach, to każdy, kto zna doroczne rozmowy prezydenta Rosji z własnym narodem (transmitowane przez główne kanały telewizyjne), niczym zdziwiony być nie mógł. Putin kreuje się w nich na odpowiedzialnego polityka, strażnika światowego pokoju, konserwatywnego obrońcę wartości, człowieka dialogu i dobrego serca. A ponieważ jest także byłym kagebistą i oficerem wywiadu, dobrze wypada w odrywaniu różnych ról. Po prostu został tak wyszkolony, a działając w Niemczech mógł to wszystko przećwiczyć. Tyle że wszyscy od dawna to wiedzą i zachowanie Putina na konferencji w Helsinkach mogło zdziwić jedynie bardzo naiwnych. Dramatyzowanie, że Trump powiedział za dużo i nie to, co trzeba, a Putin to bezwzględnie wykorzystał kreując się na normalnego, odpowiedzialnego polityka, nie ma większego sensu. Oburzenie w stylu pensjonarek jest tu nie na miejscu, bowiem – jak mawiali Marek Belka i Ryszard Petru – „wszyscy wszystko wiedzą”. Nikt rozsądny nie uzna, że skoro Putin odegrał w Helsinkach korzystny dla siebie teatr, to nagle stał się innym człowiekiem, a Trump to naiwnie potwierdził, bo w to szczerze uwierzył. Nic z tych rzeczy. Trump rozmawiał z Putinem właśnie dlatego, że przywódca Rosji w ogóle się nie zmienił, podobnie jak problemy, które Moskwa stwarza i to od dawna. Po prostu obecny prezydent USA uważa, że sam musi wybadać tych, z którymi toczy różne gry. Podobnie jest w negocjacjach biznesowych, w których Trump był sprawny i mocny przez dekady. I w zasadzie prawie wszystkich swoich rozmówców ogrywał. W atmosferze uśmiechów i wzajemnego zrozumienia. Trump ma po prostu taki styl.
W sferze domysłów, czasem pobożnych życzeń, a czasem czystej fantazji są spekulacje, kogo i za jaką cenę Donald Trump sprzedał za rozwiązanie problemów z Syrią, Iranem czy Chinami. Dlaczego bowiem prezydent USA miałby kogokolwiek sprzedawać, choćby Ukrainę, o państwach bałtyckich nie wspominając? Dlaczego miałby handlować bezpieczeństwem Polski? Jeśli nawet ktoś nie ma zaufania do intencji, doświadczenia czy umiejętności negocjacyjnych Donalda Trumpa, nie może zapominać, że reprezentuje on całe światowe mocarstwo. Taktyka Trumpa może niektórych dziwić, ale z jego zaplecza nie znikają przecież dowódcy sił zbrojnych i sama US Army, nie znikają CIA, NSA, NSC i wszelkie inne służby. Kluczowe zdanie ma nie tylko prezydent USA, ale także sekretarz obrony, szef sztabu US Army, dowódca US Army Europe, dowódca sił NATO w Europie, szef Dowództwa Operacji Specjalnych czy szef Centralnej Agencji Wywiadowczej. Wszyscy oni doskonale zdają sobie sprawę z tego, co ma znaczenie strategiczne dla bezpieczeństwa USA, NATO oraz Europy, a prezydent Trump się z nimi liczy. Nie przestają się liczyć interesy i wpływy największych amerykańskich firm zbrojeniowych, takich jak Lockheed Martin, Boeing, Raytheon, Northrop Grumman, General Dynamics, United Technologies czy BAE Systems. Nie znika też ciągłość instytucjonalna i strategiczna, nie znikają amerykańskie interesy geopolityczne oraz gospodarcze.
To nie szczyt w Helsinkach, a tym bardziej konferencja prasowa po nim decydują o strategicznych relacjach polsko-amerykańskich. Amerykanie mają w Polsce liczne interesy nawet ponad niepodważalnymi kwestiami bezpieczeństwa w Europie po 1990 r. i w NATO po 1999 r. (gdy Polska stała się członkiem sojuszu), choć często z nimi związane. Przede wszystkim są to interesy gospodarcze, w tym związane z sektorem zbrojeniowym oraz interesy polityczne. Strategiczny sojusz polsko-amerykański jest niepodważalny, a miejsce Polski w systemie bezpieczeństwa po 1990 r. w Europie - kluczowe i realnie niemożliwe do zastąpienia. Polska jest i pozostanie bardzo ważnym państwem w systemie bezpieczeństwa europejskiego i NATO, a przez to strategicznym sojusznikiem USA, głównie ze względu na swoje położenie oraz potencjał. Realia są takie, że budowa bazy w Redzikowie koło Słupska, będącej elementem amerykańskiej tarczy antyrakietowej, postępuje zgodnie z planem. I wszystko wskazuje na to, że znajdą się tam nawet liczniejsze niż planowano baterie antyrakietowego systemu AEGIS Ashore, ze zmodyfikowanymi rakietami SM-2, SM-3, SM-6, zdolnymi do obrony przed samolotami i rakietami manewrującymi. Fakty są takie, że do Polski trafi system obrony z rakietami Patriot wyposażony w radar 360 stopni, mogący śledzić całe pole walki. Radar 360 stopni Polska otrzyma mniej więcej w tym samym czasie co armia USA. Fakty są takie, że coraz więcej jest w Polsce amerykańskich żołnierzy i sprzętu, a może się pojawić nawet stała baza. Nie ma najmniejszych dowodów i powodów, że to się zmieni, choćby Trump spotykał się z Putinem co kilka miesięcy.
USA są jedynym państwem realnie przeciwstawiającym się uzależnieniu Europy, w tym Polski, od Gazpromu i dostaw z Rosji surowców energetycznych. Amerykanie są zainteresowani eksportem gazu do Polski nie tylko dlatego, że dużo zainwestowali w terminale LNG na wschodnim wybrzeżu i mają obecnie wielki potencjał eksportowy w związku z ogromnymi zasobami gazu z łupków. Są realnie zainteresowani zablokowaniem, a przynajmniej maksymalnym utrudnieniem realizacji Nord Stream 2. Są realnie zainteresowani reeksportem gazu do innych państw regionu. W ramach inicjatywy Trójmorza, wyraźnie wspieranej przez Donalda Trumpa, możliwe będzie stworzenie alternatywy dla rosyjsko-niemieckiej polityki energetycznej. Taką alternatywą ma być tzw. Brama Północna czyli dostawy do państw Europy Środkowo-Wschodniej poprzez gazoport w Świnoujściu oraz tzw. Korytarz Norweski. Państwa Trójmorza mogą zaabsorbować nawet 70 mld m sześc. gazu rocznie. Wiele faktów i czynów dowodzi, że Donald Trump jest stanowczy, przewidywalny i konsekwentny. I wrażenia czy wymowa konferencji prasowej po szczycie Trump-Putin w Helsinkach tego nie zmienią.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/404188-szczyt-w-helsinkach-to-tylko-gra-nawet-jesli-niezreczna
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.