Ponad dwa tygodnie partie chadeckie CDU i bawarska CSU kłóciły się o tzw. „wtórnych azylantów”. Kanclerz Niemiec Angela Merkel stawiała na „europejskie rozwiązanie”, czyli bilateralne umowy z partnerami Berlina ws. przyjmowania odsyłanych z Niemiec imigrantów, którzy już złożyli podanie o azyl w innym kraju UE. By pomóc pani kanclerz zażegnać spór z koalicyjnym partnerem odbyły się nawet dwa całkiem bezużyteczne szczyty UE (jeden formalny i jeden nieformalny), na których ustalono, że niczego nie ustalono, ale może uda się coś ustalić …w przyszłości.
Minister spraw wewnętrznych i były premier Bawarii Horst Seehofer optował za odsyłaniem wtórnych azylantów „od razu” na granicy, zanim uda im się wjechać do kraju. Te dwie pozycje długo wydawały się niemożliwe do pogodzenia, koalicja zawisła na włosku, ale ostatecznie Seehofer się ugiął i kompromis został osiągnięty. A nazywał się on: „ośrodki tranzytowe”. Miały powstać na granicy z Austrią i sprawić, że do Niemiec będzie napływało mniej gospodarczych imigrantów bez szans na azyl. Radość z osiągniętego kompromisu nie trwała jednak długo.
SPD nie zgodziło się bowiem na powstanie takich ośrodków. Postanowiono więc po kolejnych długich negocjacjach, że zamiast faworyzowanych przez Seehofera zamkniętych „centrów tranzytowych” w przyszłości realizowane będą „przyspieszone procedury transferowe w otwartych ośrodkach policyjnych” przy granicy z Austrią. Imigranci, którzy zostaną złapani na granicy niemiecko-austriackiej i do nich trafią będą znajdowali się geograficznie na terytorium Niemiec, ale prawnie nie (jak jest w przypadku stref tranzytowych na lotniskach) i będzie można ich w każdej chwili deportować, pod warunkiem, że będzie dokąd. Bo jak nie będzie dokąd to będą mogli wjechać do Niemiec i złożyć normalne podanie o azyl. Nawet jeśli takie podanie złożyli już w kilku innych państwach UE.
Wiele tygodni sporów, kładzenia się Rejtanem, gróźb i politycznych piruet, tylko po to by wyhandlować kompromis, który jak przyznaje Seehofer będzie dotyczył „około pięciu imigrantów dziennie”. Śmieszne jest to, co piszą niektóre niemieckie gazety, że doszło do „zwrotu azylowego”, który ma zakończyć odczuwaną przez wielu obywateli za Odrą utratę kontroli nad przekraczaniem granicy. A jest przecież zupełnie inaczej.
Po pierwsze: Aby migracyjny kompromis niemieckiej koalicji zadziałał Seehofer musi przekonać Włochy i Grecję do readmisji azylowych turystów, którzy złożyli w tych krajach podania o azyl. Tymczasem szef MSW Włoch Matteo Salvini oświadczył, że „Włochy nie są obecnie w stanie przyjąć choćby jednej osoby więcej”. Za to chętnie oddadzą innym krajom UE część swoich imigrantów. Prawdopodobieństwo, że szef MSW Niemiec skłoni władze w Rzymu do zmiany zdania w tej sprawie, są nikłe. Plan Seehofera przewidywał ponadto, że jeśli nie uda się odesłać azylowych turystów do słonecznej Italii, to chociaż do Austrii. Ale Wiedeń się na to nie godzi i zapowiedział wprowadzenie zaostrzonych „środków bezpieczeństwa”. Kanclerz Sebastian Kurz kazał próbnie przywrócić kontrole na granicy z Niemcami, na razie na pięć dni, do 13 lipca. O zamknięciu granic mówią także Rzym i Liubljana. Grozi to efektem domina, czyli de facto końcem strefy Schengen. A temu właśnie Merkel chce zapobiec.
Po drugie: zdaniem ekspertów „ośrodki tranzytowe”, czy otwarte czy zamknięte nie rozwiążą problemu turystów azylowych. 73 proc. imigrantów już teraz wjeżdża do Niemiec inną drogą niż przez Austrię. Przyspieszone procedury transferowe na granicy Austrii i Niemiec zwiększą więc tylko liczbę przekroczeń granicy w Saksonii, Turyngii czy Badenii-Wirtembergii. Azylowy kompromis koalicji z CDU/CSU i SPD doprowadzi więc jedynie do przesunięcia problemu, a nie jego rozwiązania.
Po trzecie: Brak readmisji turystów azylowych do krajów, gdzie zostali pierwotnie zarejestrowani to głównie wina samych Niemiec. Według dziennika „Die Welt”, który powołuje się na odpowiedź rządu federalnego na interpelację skrajnie lewicowej partii „Die Linke” Niemcy złożyły między styczniem a majem 2018 r. w 9233 przypadkach wnioski o readmisję zarejestrowanych we Włoszech imigrantów u władz w Rzymie, i otrzymały na to zgodę w 8421 przypadkach. W praktyce Berlin przekazał Włochom jednak zaledwie 1384 imigrantów. Podobnie wygląda sytuacja w przypadku Hiszpanii (1849 podań, 1255 razy zgoda ale tylko 171 readmisje) i Grecji (1744 wnioski, 36 razy zgoda ale tylko 5 readmisji). Dlaczego tak jest? Bo większość imigrantów znika bez śladu zanim mogą zostać wydaleni. Często są informowani o dacie deportacji przez NGO-sy, które pomagają im w załatwieniu procedur azylowych. Kolejnym problemem są długie procedury odwoławcze, które powodują, że obecnie – według niemieckiego MSW – w Niemczech żyje 156 710 osób bez prawa pobytu. W 2017 r. 97 165 osób otrzymało nakaz opuszczenia terytorium, wyjechało jednak zaledwie 44960 osób, czyli mniej niż połowa. Czas opracowywania wniosku w postępowaniu azylowym nadal jest o wiele za długi. W Federalnym Urzędzie ds. Migracji nadal panuje chaos. Nawet potencjalnych przestępców nie można deportować. Samoloty deportujące odrzuconych azylantów do Afganistanu wylatują w połowie puste.
Po czwarte: Powodem dlaczego imigranci napływają masowo do Niemiec, to wysokie zasiłki i inne zapomogi od państwa oraz hojna polityka „łączenia rodzin”. Od 2015 r. niemiecki MSZ wydał ponad 320 tys. wiz członkom rodzin „uchodźców”. Jedna trzecia tych wiz trafiła do obywateli Syrii. Niemieccy politycy wprawdzie od dłuższego czasu dyskutują nad zastąpieniem zasiłków „pomocą rzeczową”, czyli m.in. bonami na żywność czy ubrania (domaga się tego m.in. młodzieżówka CDU), ale nie podjęto w tym kierunku jeszcze żadnych konkretnych kroków. Pomoc rzeczowa zamiast pieniędzy dla imigrantów, których wnioski o azyl nie zostały jeszcze rozstrzygnięte – taki pomysł znalazł się także w „planie migracyjnym Seehofera”, ale ten plan wciąż nie został oficjalnie przedstawiony. Nie wiadomo więc czy cokolwiek z niego zostanie kiedykolwiek zrealizowane. A tak długo jak Niemcy będą uważały, że każdemu imigrantowi należy się hojny zasiłek (zdaniem Zielonych życie na dobrym poziomie to prawo człowieka), imigranci będą napływali do Niemiec i żadne wyrywkowe kontrole na granicach temu nie zapobiegną. A odesłani do Włoch czy Grecji azylowi turyści za jakiś czas wrócą.
Po piąte: Nadzieje, że uda się „przenieść” problem, czyli stworzyć ośrodki azylowe (zwane centrami lądowania) w krajach Afryki, gdzie będą rozładowywane łodzie z imigrantami, i rozpatrywane wnioski o azyl ich pasażerów, prawdopodobnie okażą się płonne. Żaden z krajów Afryki Północnej leżący u wybrzeży Morza Śródziemnego się bowiem jak na razie na to nie godzi, a jeśli centra powstaną gdzieś dalej w głąb Afryki, pojawi się pytanie jak UE zamierza przetransportować imigrantów od wybrzeży do tych ośrodków, nie wspominając o drażliwej kwestii kto miałby te centra nadzorować, a przede wszystkim pilnować, aby były bezpieczne od ataków lokalnych watażków i islamskich terrorystów. Nie wiadomo też czy byłoby to zgodne z prawem UE i konwencją praw człowieka ONZ. Na takie rozwiązanie stawia jednak Merkel, podobnie zresztą jak kanclerz Austrii Sebastian Kurz. Tymczasem jak donosi szef Frontexu Fabbio Leggieri Grecy nie są wstanie pobierać odcisków palców od imigrantów przedostających się z Turcji, bo „brakuje skanerów”. Grecja nie jest może najsilniejszym instytucjonalnie państwem w Unii, ale jest zdecydowanie lepiej zorganizowana niż większość krajów Afryki. To czego dopiero oczekiwać od takiego Nigru, czy Libii, która jest państwem upadłym? Takie rozwiązanie zakładałoby ponadto gotowość krajów UE do przyjęcia tych, którzy kwalifikowaliby się do azylu w Europie. Inaczej kraj goszczący taki „hot spot” szybko dotrze do granic swoich możliwości (przypomnijmy: masowy napływ Palestyńczyków do Jordanii doprowadził w tym kraju do próby przewrotu). A takiej gotowości wśród państw UE po prostu nie ma.
Tak więc Merkel i Seehofer mamią Niemców iluzją rozwiązania kryzysu imigracyjnego, którego w rzeczywistości nie będzie. Odgrywają „teatrzyk dla przedszkolaków” niszcząc w ten sposób - jak pisze „Tagesspiegel” - „i tak już nadwątlone zaufanie ludzi w wolę i zdolność polityków do rozwiązywania problemów”. Efekty tej polityki już widać. Alternatywa dla Niemiec w sondażach ma już 17 proc. poparcia, czyli tyle samo co SPD. A CSU może liczyć w Bawarii w wyborach do landtagu na jesieni na zaledwie 38 proc. głosów – za mało by móc następnie samodzielnie rządzić.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/403144-seehofer-i-merkel-nie-rozwiaza-problemu-masowej-imigracji