Mundial w Rosji stracił dla naszych sąsiadów za Odrą swój urok po tym jak niemiecka reprezentacja przegrała z Koreą Południową i musiała, skruszona, wracać do domu. „Ale na szczęście są jeszcze Horst Seehofer i Angela Merkel” -pisze na łamach portalu „achgut.com”publicysta Peter Grimm. Kanclerz Niemiec i szef MSW od dwóch tygodni dostarczają obywatelom rozrywki godnej „prowincjonalnego” teatrzyku czy kabaretu. Wszyscy czekają z zapartym tchem na to, kto zwycięży w tym – dość nierównym – pojedynku, toczonym w końcu wokół zasadniczej kwestii: co robić z nielegalnymi imigrantami.
Większość niemieckich komentatorów uważa, że Merkel w zasadzie już wygrała, mimo iż dziś odbędą się jeszcze „rozmowy ostatniej szansy” między szefową niemieckiego rządu a jej opornym ministrem. A Seehofer najwyraźniej nie przyswoił sobie maksymy legendarnego Sun Tzu o nie wchodzeniu na teren z którego następnie nie można się bezpiecznie wycofać. Seehofer wmanewrował się w kąt stawiając Merkel ultimatum: albo znajdzie do 1 lipca europejskie rozwiązanie kryzysu imigracyjnego, albo on, Seehofer, samowolnie wprowadzi kontrole graniczne i każe odsyłać tzw. wtórnych imigrantów z niemieckich granic do krajów, w których zostali już zarejestrowani lub złożyli wnioski azylowe, a więc głównie do Włoch i Grecji.
Merkel dwoiła się i troiła by temu zapobiec i takie europejskie rozwiązanie znaleźć, naginając przy tym rzeczywistość (w oczywisty sposób skłamała na temat umów z 14 państwami Wspólnoty, w tym Polską, ws. przyjęcia odrzuconych za Odrą azylantów), ale nic z tego. Seehofer nie dał się nabrać. Oba szczyty imigracyjne (formalny i nieformalny) nie wniosły nic do rozwiązania problemu tzw. turystów azylowych. I nie dało się nagiąć rzeczywistości na tyle, by ten fakt prezykryć. Gdyby Seehofer był konsekwentny musiałby więc powiedzieć: sprawdzam, i zrobić to co zapowiedział, czyli postawić się swojej szefowej i zerwać umowę koalicyjną z CDU i CSU. Ale Seehofer nie jest znany ze stanowczości i konsekwencji. Wręcz przeciwnie.
Jest znany z tego, że lubi się przewracać (w przeciągu ostatnich 10 lat kilka razy groził zerwaniem koalicji, by się następnie podporządkować). Także i tym razem nie rozczarował pokładanych w niego oczekiwań (mało kto wierzył szczerość zamiarów szefa MSW). Miał dwie opcje: postawić na swoim i zerwać koalicję ze wszystkimi tego konsekwencjami (przyspieszone wybory, powstanie bawarskiej CDU i ogólnokrajowej CSU, i następna rywalizacja między partiami chadeckimi, spadek notowań w sondażach). W końcu gdy jego poprzednik Thomas de Maizière stanowczo odrzucił możliwość odsyłania imigrantów na granicy z kwitkiem on krzyczał, że to „panowanie bezprawia”. A jako następca de Maizière’a miał to bezprawie kontynuować?
Mógł się także ugiąć przed Merkel co oznaczałoby utratę twarzy, koniec kariery i przejście do historii jako „miękki Horst”. A jego partyjni koledzy dali mu wyraźnie do zrozumienia, że nie może powstać wrażenie, że koalicja jest zagrożona. Ale także nie należało stworzyć wrażenia, że Merkel znów przeforsowała swoją wolę. Tak biedny Seehofer (najpierw podjudzany a potem opuszczony przez młode wilki w CSU) znalazł się przy ścianie. Przelicytował. Wybrał więc trzecią opcję: rezygnację z urzędu szefa MSW i szefowania partii. Ale nawet tej decyzji, podjętej wczoraj koło godz 23, nie wcielił w życie. Koło godz. 1 w nocy nagle zmienił zdanie, i „zrezygnował” z rezygnacji. Mieli go do tego namówić partyjni koledzy, którzy od dawna planują partyjną przyszłość …bez niego.
Obecny premier Bawarii i następca Seehofera, Markus Söder, zasygnalizował na dzisiejszym wspólnym posiedzeniu frakcji CDU/CSU „gotowość do kompromisu” w kwestii azylowej. CDU także mówi o porozumieniu. Obie strony podkreślają przy tym „70 lat wspólnej historii i współpracy”, których, ot tak, nie można wyrzucić za burtę. Kryje się za tym lęk przed przyspieszonymi wyborami o niewiadomym wyniku, dalszej destabilizacji w obozie rządzącym, no i oczywiście czyhającej na coraz bardziej rozczarowanych wyborców chadecji Alternatywy dla Niemiec (AfD). Wcześniej czy później więc, może nawet i już dziś w nocy (wieczorem odbędzie się szczyt koalicyjny z CDU/CSU i SPD) zawarty zostanie więc kompromis partii chadeckich. Na czym będzie polegał jeszcze nie wiadomo, ale jedno jest pewne: rachunek wypadnie słono.
Bo choć może się wydawać, że głównym przegranym w koalicyjnym teatrzyku ostatnich dwóch tygodni jest Seehofer, Merkel także nie ma powodów do radości. Chadecja znalazła się po zaledwie 100 dniach wspólnych rządów na skraju przepaści, pani kanclerz musiała się zmierzyć z faktem, że jest na tyle osłabiona, iż nie jest już w stanie wymusić na swoich unijnych partnerach korzystnych dla siebie rozwiązań (i musi więc uciec się do kłamstwa), a zaufanie, które jest podstawą stabilnej koalicji, zostało między CDU a CSU bezpowrotnie stracone. Jak zauważa słusznie „Die Zeit” obojętnie, kto przejmie po Seehoferze stanowisko szefa CSU - Alexander Dobrindt czy Söder, a Joachim Herrmann tekę ministra spraw wewnętrznych - za kilka tygodni będą oni stali przed tymi samymi problemami. Ta koalicja w zasadzie jest już skończona, choć pociągnie może jeszcze kilka miesięcy albo kilka lat.
CSU i CDU zapewne odnotują bolesne porażki w zbliżających się wyborach– pierwsza w Bawarii na jesieni (brak samodzielnej większości), druga w Hesji. Obie partie są wewnętrznie podzielone, i czeka je dalsza degrengolada, śladami SPD. Skorzysta na tym – jak pisze Roland Tichy na portalu „Tichy’s Einblick” - AfD, która może je (po mału, krok po kroku) zastąpić. Zdezelowany budynek musi się w końcu zawalić. A Merkel to dziś przede wszystkim synonim upadającego politycznego systemu.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/402182-csu-ugnie-sie-przed-merkel-ale-to-nie-znaczy-ze-wygrala