Co słychać w Niemczech? Nic nowego. Że kanclerz Angela Merkel ledwo zipie? Ledwo zipała już przed wyborami we wrześniu. Pół roku trwały negocjacje, zanim powstała tzw. wielka koalicja chadeków (CDU/CSU) z socjaldemokratami (SPD). Nie z miłości, lecz z konieczności. Że teraz siostrzanej partii CDU wypowiadają posłuszeństwo bawarscy unici z CSU? I co z tego? Sytuacja się nie zmieniła i - jak można sądzić - także z konieczności i ta kłótnia skończy się jakimś „kompromisem”…
Po prawdzie poszło o jedną tylko kwestię, a dokładnie o jeden z 63 postulatów, jakie CSU zgłosiła partii Merkel i rządowej podpórce SPD. Chodzi o politykę imigracyjną i punkt 27, który traktuje o możliwości wydalania z Niemiec imigrantów, którzy zostali zarejestrowali i ubiegali się o azyl w innych krajach UE. Czy ten jeden punkt może stać się powodem rozpadu koalicji i rozpisania nowych wyborów? Teoretycznie tak, jednak zarówno chadecy jak i socjaldemokraci boją się tego jak ognia: CDU/CSU zapewne wygrałyby kolejne wybory, lecz bez większości głosów umożliwiających im samodzielne rządy, a dołujący w sondażach „socis”, z notowaniami zbliżonymi do opozycyjnej Alternatywy dla Niemiec (AfD) - średnio na poziomie +- 18 proc. poparcia, mogliby trafić w parlamencie do oślich ławek opozycji. Czyli wszystko wróciłoby do punktu wyjścia z wrześniowych wyborów, zaś jedynym wygranym byłaby AfD. co nie znaczy, zdolnym do występowania w roli rządowych koalicjantów, bo nikt z alternatywnymi współrządzić nie chce.
Kanclerz Merkel usiłowała do tej pory przeforsować w polityce imigracyjnej „europejskie rozwiązanie”, czytaj: niemieckie, z przymusową relokacją niechcianych przybyszów włącznie. Jednak wobec narastającego oporu większości państw UE postąpiła zgodnie z zasadami Realpolitik – na niedawnym szczycie w Brukseli zaakceptowała zwalczane przez nią wcześniej stanowisko krajów Grupy Wyszehradzkiej, de facto wzmocnione poparciem kilku innych rządów. Rzecz oczywista, na propagandowy użytek mówi się o sukcesie wszystkich, o „europejskim kompromisie”. Jak go zwał, tak go zwał. Kandydaci do azylu mają być w przyszłości koszarowani na terenie Europy i poza, wyselekcjonowani, komu należy przyznać ochronę, a komu nie, i wyekspediowani, jeśli azyl im się nie należy - to w generalnym skrócie.
Nawiasem mówiąc, wywózka imigrantów ekonomicznych, którzy po sławetnym zaproszeniu przez Merkel docierali masowo do Europy, dawno już się rozpoczęła. Nawet z Francji - jeśli komuś umknęło uwadze, nikt inny, tylko prezydent Emmanuel Macron rozporządził w 2017 roku wyekspediowanie ok. 50 tys. imigrantów na granicę z Włochami. Kanclerz Merkel to nie wypadało, skoro sama zaprosiła, no i stąd cały ambaras, cały konflikt jej partii z CSU, a imiennie z szefem bawarskich unitów i szefem MSW w jej własnym gabinecie Horstem Seehoferem.
Jednym słowem: źle. Tym bardziej, że rząd federalny ma do rozwiązania inne nawarstwione problemy, jak sprzeciw wobec narzucania przez Niemcy polityki energetycznej w Europie, sprzeciw wobec rozbudowy niemiecko-rosyjskiego gazociągu i w ogóle pokrętna postawa Berlina wobec Moskwy, żądania zadłużonej po uszy Francji odnośnie do wyodrębnienia w ramach UE eurostrefy z własnym budżetem, zdobycie władzy w Austrii i Włoszech przez eurosceptyków, wojna celna z USA itp. W wszystkich tych sprawach Niemcy mają żywotne interesy i chciałyby nadal odgrywać decydującą rolę.
Problem imigracyjny jest jednym z wielu, ale tym najbardziej widocznym z punktu widzenia społeczeństw Europy. Kanclerz Merkel zdaje sobie z tego sprawę, a także z osłabienia swej pozycji na arenie międzynarodowej i musi w trybie pilnym pozbyć się tego garba. Krnąbrny minister Seehofer jej tego nie ułatwia, i on walczy o swoje; wkrótce w Bawarii odbędę się wybory parlamentarne, CSU może stracić „patent” na samodzielne rządy we własnym landzie. Ostatecznie, dla dobra sprawy Seehofer zapowiedział ustąpienie z ministerialnej posady oraz szefa bawarskich unitów, ale po namyśle, także „dla dobra sprawy”, odłożył tę decyzje na kilka dni.
W kwestii formalnej, między CSU i CDU istnieje porozumienie, że ci drudzy działają na obszarze całych Niemiec z wyłączeniem Bawarii, dzięki czemu bawarska CSU może współrządzić na płaszczyźnie federalnej, jako siostrzana partia, w koalicjach zawieranych przez chadeków. W międzyczasie pojawiały się pomysły rozciągnięcia jej działalności na wszystkie landy, co jednak w przeszłości i obecnie można uznać za fantasmagorie.
Minister Seehofer, który od początku kryzysu imigracyjnego bardziej identyfikował się z postawą Warszawy czy Budapesztu, niż własnego rządu w Berlinie, punktuje wszystkie słabości miałkiego kompromisu, zawartego na szczycie UE: jak ustalono, przejściowe obozy dla imigrantów mają powstać w Europie i w krajach północnej Afryki, tyle, że dotąd nie wiadomo gdzie, żaden z krajów unii i spoza nią wyraził na nie zgody na własnym terenie, nie zostały określone formy ich finansowania, a przede wszystkim, gdzie przybysze mieliby być rozlokowani, i kto ich weźmie, skoro zarzucono pomysł przymusowej relokacji. Stąd właśnie wynika twarda postawa szefa niemieckiego MSW, który zagroził nawet jednostronnym wprowadzeniem kontroli na granicach Bawarii. We wspomnianym pkt. 27 Seehofer chce uzyskać gwarancje, że każdy przybysz, który złoży podanie o azyl poza Niemcami będzie tam natychmiastowo odsyłany. A, że Niemcy nie sąsiadują z Afryką przez Morze Śródziemne, w ogóle nie są krajem granicznym UE, problem z niechcianymi imigrantami byłby dla RFN radykalnie załatwiony.
Czy z tego właśnie powodu dojdzie w Niemczech do politycznego trzęsienia ziemi? W praktyce jest to mało prawdopodobne. Nie są tym też zainteresowane kraje wspólnoty, niezależnie od zaistniałych konfliktów i rozbieżności na tym i innych tłach. Bezsprzeczne jest tylko to, że kanclerz Angela Merkel, wczorajsza „Mutti der Nation” dla rodaków, „Najbardziej wpływowa kobieta świata” (amerykański „Forbes”), ma mocno nadszarpnięty wizerunek i autorytet, jej pozycja jest mocno osłabiona, i to na własne życzenie, ale „jeszcze Merkel nie zginęła”… Wojna nerwów trwa nie tylko w obozie chadeków, także dla „socis” z SPD jej finał ma na dziś znaczenie fundamentalne. Tym bardziej, że liberałowie z FDP i Zieloni już zapowiedzieli, że nie są „kołem zapasowym” dla rządzących. I właśnie z tego ostatniego powodu imigracyjna zadyma musi zakończyć się jakimś kolejnym „kompromisem” między koalicjantami. W duchu Realpolitik, ma się rozumieć…
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/402162-niemiecka-nervenkrieg