Chociaż od słów Angeli Merkel o wysiedlonych Niemcach minął ponad tydzień, nadal wywołują one w Czechach wiele emocji i komentarzy. Przypomnijmy, że pani kanclerz oświadczyła, iż „nie ma moralnego ani politycznego uzasadnienia powojennego wydalenia Niemców z krajów Europy Środkowej”. Zaprotestował przeciwko temu prezydent Czech Miloš Zeman, a także wielu tamtejszych polityków i publicystów.
Żeby lepiej zrozumieć Czechów, warto obejrzeć nakręcony dwa lata temu film fabularny zatytułowany „Masaryk” w reżyserii Juliusa Ševčika. W ogóle kino naszych południowych sąsiadów może stanowić wzór, w jaki sposób uprawiać politykę historyczną w filmie, łącząc wymiar komercyjny, artystyczny oraz ideowy, nie popadając zarazem w banał czy dydaktyzm. Widać to w takich obrazach, jak np. „Tobruk” czy „Ciemnoniebieski świat” poświęcony bitwie o Anglię.
Po obejrzeniu „Masaryka” ktoś nie wiedzący, że to czeski film, mógłby powiedzieć, iż ma do czynienia z produkcją hollywoodzką. Scenariusz, zdjęcia, muzyka (genialny Michał Lorenc!) – wszystko na najwyższym poziomie, a przy tym podporządkowane głównej idei politycznego fresku, czyli temu, co stanowi największą traumę Czechów w XX wieku, a zarazem źródło podświadomego niepokoju dręczącego ich do dziś, a mianowicie… zdradzie sojuszników.
Tytułowy bohater, Jan Masaryk, to syn ojca niepodległości Czechosłowacji oraz jej pierwszego prezydenta – Tomáša Garrigue Masaryka. W 1938 roku był on ambasadorem swego kraju w Wielkiej Brytanii, najpierw aktywnym dyplomatą wierzącym w trwałość sojuszy, a następnie bezsilnym świadkiem rozbioru swej ojczyzny.
Doświadczenie zdrady Czechów przez Zachód jest jeszcze bardziej dojmujące niż u nas. Kiedy Niemcy napadły na Polskę w 1939 roku, to jednak Anglia i Francja wypowiedziały im wojnę. Kiedy rok wcześniej Hitler postanowił przeprowadzić rozbiór Czechosłowacji, to Paryż i Londyn przyłożyły do tego rękę. We wrześniu 1938 roku przy stoliku w Monachium Daladier i Chamberlain wspólnie z Hitlerem dokonywali podziału czeskich ziem, choć sami wcześniej zobowiązywali się być gwarantami nienaruszalności terytorialnej Czechosłowacji. Skończyło się ostatecznie zdławieniem czeskiej niepodległości w marcu 1939 roku, a Zachód w milczeniu przyjął to do wiadomości.
W filmie „Masaryk” reżyser ukazał nastrój panujący w czeskim społeczeństwie we wrześniu 1938 roku. Prezydent Beneš zarządził wówczas powszechną mobilizację. Naród był gotowy bić się z Niemcami. Czesi rwali się do walki. A jednak rząd skapitulował przed Hitlerem bez jednego wystrzału. Władze w Pradze wiedziały bowiem, że w tej sprawie mają przeciwko sobie nie tylko Niemców, lecz także Anglików i Francuzów, i nikt na świecie nie ruszy nawet palcem, by przyjść im z pomocą.
Wyobraźmy sobie, że we wrześniu 1939 roku Trzecia Rzesza nie zaatakowałaby Polski, np. na skutek śmierci Hitlera. Że nie doszłoby w ogóle do wybuchu II wojny światowej. Dla naszych południowych sąsiadów miałoby to jeszcze gorsze konsekwencje niż rozpoczęcie konfliktu zbrojnego ogarniającego niemal cały kontynent. Oznaczałoby bowiem zniknięcie Czech z mapy Europy i przekształcenie ich w niemiecką prowincję, bez żadnych podbojów, przy aktywnym udziale zachodnich demokracji, szczęśliwych, że w ten sposób realizuje się kantowska wizja wieczystego pokoju.
W filmie obserwujemy zdradę Zachodu oczami Jana Masaryka, znajdującego się w Londynie w samym centrum dyplomatycznych intryg. Warto by reżyser pokusił się o zekranizowanie dalszych losów swojego bohatera po II wojnie światowej, gdy ponownie stał się on bezsilnym świadkiem, jak Zachód sprzedaje Czechów – tym razem nie Hitlerowi, lecz Stalinowi. Masaryk był wówczas ministrem spraw zagranicznych Czechosłowacji i wyraził zgodę na przyjęcie planu Marshalla. Kilka dni później już nie żył. Znaleziono go martwego na praskim bruku. Oficjalna wersja mówiła, że popełnił samobójstwo, wyskakując z okna.
Reżyser ukazał w filmie ciekawą scenę spotkania Masaryka z przywódcą Niemców sudeckich Konradem Henleinem, stojącym na czele Piątej Kolumny w Czechosłowacji i wywołującym zbrojną rewoltę przeciw rządowi w Pradze. Każdy, kto czytał korespondencje Ksawerego Pruszyńskiego z ówczesnych Czech dla „Ilustrowanego Kuriera Codziennego”, np. o walkach w Chebie, wie, jaką rolę w destabilizacji i późniejszym rozbiorze Czechosłowacji odegrała niemiecka mniejszość. Niechlubną rolę jej reprezentanci odegrali także w Rzeczpospolitej. Kiedy Trzecia Rzesza zajmowała nasze ziemie w 1939 roku, okupanci mieli już gotowe listy proskrypcyjne polskiej inteligencji, łącznie z adresami, sporządzone właśnie przez przedstawicieli niemieckiej mniejszości. Na tej podstawie hitlerowcy dokonywali aresztowań i egzekucji.
Kiedy więc Angela Merkel mówi, iż „nie ma moralnego ani politycznego uzasadnienia powojennego wydalenia Niemców z krajów Europy Środkowej”, to mówi nieprawdę. W 1945 roku dla wszystkich, poza samymi Niemcami, było to oczywistością. Jeśli dziś jest to kwestionowane, dzieje się na skutek niemieckiej polityki historycznej, która zamazuje oczywistości. Czeskie władze natychmiast zareagowały na wypowiedź kanclerz. Warto by miały w tej sprawie bardziej stanowcze wsparcie Polaków.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/401951-czeska-trauma-czyli-pamiec-o-zdradzie-sojusznikow