Wyobraźmy sobie, że dłoń przywódcy Kim Dzong Una uścisnął Barack Obama, albo Hillary Clinton. Nie mówię już o Bernie Sandersie, który wzbudziłby entuzjazm u komentatorów, jak długonoga cheerlederka wśród napalonych licealistów.
Jednak do porozumienia z najkrwawszym panującym dziś dyktatorem doprowadził Donald Trump. Ten najbardziej znienawidzony, glanowany przez liberalne media prezydent USA dokonał czegoś na miarę Richarda Nixona odwiedzającego pierwszy raz Chiny. Szczyt w Singapurze naprawdę ( to nie żadne słowa wytrychy i puste slogany) może doprowadzić do pokoju i denuklearyzacji najbardziej nieprzewidywalnego i szaleńczego reżymu współczesnego świata.
Pokojowy noblista Barack Obama, którego spuścizna polityczna wylewa się wraz z setkami tysięcy imigrantów z Syrii, może jedynie pozazdrościć tego sukcesu Trumpowi. A przecież to do przereklamowanej i owiniętej patetyczną mitologią administracji Obamy wszyscy tak mocno wzdychają. Tęsknią za jego gładkimi słowami, elokwencją i niewątpliwą błyskotliwością. Nieważne, że Obama został w dziecinny sposób ograny przez Władimira Putina i nie zostawił po sobie ( poza chwiejnym układem z Iranem) nic znaczącego. Na dodatek żaden inny prezydent USA nie osłabił tak roli USA na świecie. Niemniej jednak to on, a nie „redneck” Trump jest ikoną budowania pokoju.
Donald Trump jest, mówiąc kolokwialnie, „jaki każdy widzi”. Bawi się w kowboja, rzucającego rękawice całemu światu, na czele z Europą. Jest twardzielem krzyczącym, że Ameryka jest przez wszystkich wykorzystywana. On, obrońca klasy robotniczej, z tym skończy. To biznesmen, który odchodzi od stołu, gdy nie ubije dealu po swojej myśli. Szczyt G7 jest tego najlepszym dowodem. Ten sam wywracający stoliki Trump wpisał się w geopolityczny nowy ład światowy i wyciągnął rękę do dyktatora. Nie zrobił tego Obama. Nie zrobił tego żaden poprzedni prezydent USA. Wszystko ku radości Chin ( z którymi przecież Trump też chce ostro rywalizować), potrzebującymi rejonu bez amerykańskich baz. Te mogą zniknąć tylko wtedy, gdy Korea Płn pozbędzie się broni atomowej. Zapewne za zniesienie sankcji, a potem za gigantyczną pomoc ekonomiczną i zapewnienie ochrony ze strony USA.
„Stare uprzedzenia i zwyczaje były przeszkodami, ale pokonaliśmy je i jesteśmy tu dziś. To było historyczne spotkanie, zdecydowaliśmy się zostawić przeszłość za sobą. Świat zobaczy wielką zmianę. Chciałbym wyrazić moją wdzięczność dla prezydenta Trumpa za to, że spotkanie doszło do skutku.” – powiedział północnokoreański przywódca. Ten sam, który jeszcze kilka miesięcy temu straszył świat realną wojną nuklearną. Trump przytakiwał mu swoimi wystudiowanymi i trafiającymi do elektoratu powiedzonkami prostego Amerykanina w stylu: „Będziemy mieli wspaniałe relacje, nie mam wątpliwości”.
Stawiam dolary przeciwko orzechom, że za taki szczyt już teraz Hillary Clinton dostałaby pokojowego Nobla. Lewicowo-liberalne media piałyby z zachwytu, a prezydent USA stałby się znów ikoną wolnego świata. Jednak porozumienie rozpoczął Donald Trump. To zmienia reguły gry. W każdym wymiarze.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/399103-wyobrazmy-sobie-ze-dlon-dyktatora-kim-dzong-una-uscisnela-hillary-clinton-bylby-juz-pokojowy-nobel