Szczyt G7 w Kanadzie zakończył się fiaskiem, znów przez prezydenta USA Donalda Trumpa. I znów pojawiły się głosy w europejskiej prasie mówiące o tym, że „relacje transatlantyckie są w najgłębszym kryzysie w historii” (Financial Times), że gospodarz Białego Domu „zrujnował G7” (Politico), że „woli od zachodnich sojuszników dyktatora Korei Północnej” (The Guardian). Jerzy Haszczyński przekonuje na łamach „Rzeczpospolitej” wręcz, że może dojść do „rozwodu Zachodu z Zachodem”. A takie rozwody, jak dowodzi, „najgorzej znoszą najmłodsi”, czyli członkowie NATO i UE z nowej, postkomunistycznej Europy. Według niego nie jest wykluczone, że będziemy musieli w przyszłości wybierać między USA a naszymi europejskimi partnerami, czyli de facto Niemcami.
Tyle w teorii. W praktyce bowiem żadnego rozwodu Zachodu z Zachodem nie będzie. Relacje transatlantyckie są w kryzysie, to prawda. Karne cła nałożone przez Trumpa na stal i aluminium z Europy, Kanady, Japonii i Meksyku, trudno nazwać inaczej niż uderzeniem w interesy tych krajów. Tyle, że Trump już w kampanii jasno zapowiedział jaką politykę zamierza prowadzić. Karne cła to konsekwentna realizacja hasła „America First”. Podobnie jak zerwanie umowy atomowej z Iranem, bez względu na to, czy uważamy to za słuszne posunięcie czy nie. Trump wykorzystuje przy tym słabości Europejczyków przeciwko nim. Jak brak jedności. Stąd chłodny stosunek do kanclerz Niemiec Angeli Merkel, a przyjazne gesty wobec prezydenta Francji Emmanuela Macrona. Divide et impera (dziel i rządź) to jeden z najstarszych instrumentów geopolityki. Podobnie jak podbijanie stawki. Tyle, że Trump musi zrealizować choćby część sowich gróźb. Inaczej nie będzie traktowany poważnie. Kolejnym instrumentem, który stosuje Trump to nieprzewidywalność. Trudno opracować taktykę, gdy przeciwnik wykonuje ciągłe wolty. Nie można tego nazwać spójną strategią, ale jest to metoda, która przynosi rezultaty.
Bo co może zrobić Europa? Nie jest to pierwszy kryzys w relacjach transatlantyckich. Było ich wiele, ostatni poważny zgrzyt miał miejsce w 2003 roku za czasów prezydentury George’a W. Busha, wokół amerykańskiej interwencji w Iraku. Wówczas również była mowa o głębokiej przepaści dzielącej Europę od USA, o „triumfie unilateralizmu” i egoizmie Ameryki. Jedni protestowali, drudzy się przeciwstawiali. I co? I nic. Zachód się podzielił. Wspólny front nie powstał. Wbrew temu co mówią kanclerz Niemiec Angela Merkel i prezydent Francji Emmanuel Macron (oboje chcą się przeciwstawić coraz bardziej niewygodnej hegemonii USA i mniej polegać na Ameryce) nie ma realnej alternatyw wobec więzi transatlantyckich. Jak słusznie zauważył Matthew Bishop, politolog z uniwersytetu w Sheffield, G-7 bez USA to nie żadne G-6+ 1 tylko „G-Zero”, bowiem „klub średnich potęg nie jest w stanie odegrać żadnej istotnej roli na arenie międzynarodowej”. Rosja chce wrócić do G7 bo są tam USA, a nie dlatego, że jest tam Kanada czy Niemcy.
Unia Europejska może i jest największym blokiem handlowym na świecie, ale jako geopolityczny gracz odgrywa niewielką rolę. Nie ma też innego światowego mocarstwa, z którymi Europejczycy dzielą wystarczająco interesów, by mogło one zastąpić im USA. Chiny i Rosja nie są obecnie żadną alternatywą. Ponadto transatlantycki przepływ towarów i kapitału stanowi centrum globalnej gospodarki. Na ewentualnej wojnie handlowej stracą więc najwięcej zachodni partnerzy USA, z Niemcami na czele, bo Stany Zjednoczone mają ogromny deficyt w globalnym handlu. W 2017 roku wyniósł on 863 mld dolarów. Niemcy tymczasem mają największą nadwyżkę handlową: 281 mld dolarów. A europejskie koncerny robią lepsze interesy za Oceanem niż kiedykolwiek będą robiły z Iranem. Trump może sobie pozwolić na twardą grę z Europą także dlatego, że USA są o wiele mniej zależne od europejskich i kanadyjskich towarów niż chińskich. Złośliwcy twierdzą nawet, że UE musiałaby zawrzeć umowę o wolnym handlu z Chinami i zdjąć jednocześnie sankcje z Rosji, by móc „udzielić Trumpowi lekcję”, o czym zdaje się marzyć prezydent Francji. Trudno to sobie jednak wyobrazić.
Tak więc, chcąc nie chcąc, Europejczycy będą musieli się z Trumpem ułożyć. Kanclerz Niemiec Angela Merkel mówiła o tym zresztą otwarcie w wywiadzie w niedzielę wieczorem w programie publicystycznym „Anne Will”. „Mamy dobre powody by dalej walczyć o zachowanie transatlantyckiego partnerstwa. W tej chwili zastanawiamy się głównie nad tym jak zapobiec kolejnym karnym cłom, choćby na samochody” – zaznaczyła. Zerwanie więzi transatlantyckiej byłoby zresztą błędem także dlatego, że Trump to następne 3 do 7 lat, a to w perspektywie historycznej bardzo krótki okres. A raz zerwane więzi trudno odbudować. USA są także wciąż gwarantem bezpieczeństwa Europy. I to, nawet przy dużych inwestycjach w europejską obronność, się szybko nie zmieni. Zapowiedzi Merkel i Macrona o odwecie i samodzielności, to więc nic więcej niż bicie piany.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/399083-relacje-transatlantyckie-sa-w-kryzysie-ale-zadnego-rozwodu-zachodu-z-zachodem-nie-bedzie