Kreml może świętować. Ogłoszona w czwartek ugoda między Komisją Europejską i Gazpromem przyśpiesza powstanie nowych linii podziału w Europie. Jeśli dodać do tego niedawne wypowiedzi kanclerz Angeli Merkel o tym, że nie można już liczyć na Stany Zjednoczone i że czas wziąć sprawy we własne ręce, to zaczyna wyłaniać się nam zarys całkiem nowego układu geopolitycznego.
W tym nowym układzie dominujące dziś w Europie Niemcy gotowe są dla dobrych stosunków gospodarczych z Rosją odrzucić krępujące zobowiązania i pogłębić istniejące już pęknięcia na kontynencie. Kwestionuje się dotychczasowe relacje z Ameryką, a i tak mocno już nadwerężona europejska solidarność – zwłaszcza z Europą Środkowo-Wschodnią – zostaje z ulgą zepchnięta na daleki plan. W odpowiedzi najbardziej zagrożone taką polityką Polska, Rumunia i państwa bałtyckie jeszcze intensywniej szukają wsparcia za Atlantykiem. Na razie to wsparcie odnajdują, ale nikt nie jest w stanie przewidzieć, jak będzie wyglądała polityka amerykańska po zmianie warty w Białym Domu. Obrywa także Ukraina, która wszystko postawiła na Niemcy i dziś – wskutek tej krótkowzrocznej strategii – zostaje wystawiona przez Berlin do wiatru. Tworzą się więc w Europie dwa obozy o zupełnie przeciwstawnych interesach. Oś podziału wyznacza tu stosunek do ekspansywnej polityki Rosji, a jednym z pól konfliktu jest planowana budowa gazociągu Nord Stream 2.
W tym konflikcie Niemcy i cały prorosyjski obóz w Europie są dziś górą. Prawda jest bowiem taka, że Komisja Europejska – gdyby tylko chciała – mogłaby odrzucić ugodę z Gazpromem i wywrócić w ten sposób politykę gazową Putina do góry nogami. Jak zauważa znawca polityki rosyjskiej Grzegorz Kuczyński: koszt budowy Nord Stream 2 to 9,5 mld euro, z czego połowę ma zapłacić Gazprom. Gdyby więc Komisja ukarała Gazprom finansowo i Rosjanie musieliby zapłacić w najgorszym dla nich wariancie 12,8 mld euro, to nie byłoby już ich stać na pokrycie kosztów budowy gazociągu. To może wyjaśniać nam, dlaczego Bruksela obeszła się z rosyjskim koncernem tak łagodnie. Po prostu Niemcy zdecydowały, że pomimo protestów z Polski, państw bałtyckich i skandynawskich, Nord Stream2 powstanie. I nikomu nic do tego.
Oczywiście Berlin ma z tego korzyści. Stanie się głównym dystrybutorem gazu w Europie i będzie czerpał z tego niezłe zyski. Nic dziwnego, że wiele europejskich koncernów aż się rwie do udziału w tym i innych wspólnych przedsięwzięciach z Rosją. Nawet brytyjsko-holenderski Shell nie zamierza wycofywać się z potencjalnych interesów z Kremlem, pomimo że udowodniono właśnie niezbicie, iż to Rosja odpowiada za zestrzelenie malezyjskiego samolotu nad Ukrainą w 2014 roku. A przecież większość zabitych pasażerów pochodziła właśnie z Holandii. Co to ma jednak za znaczenie, gdy Putin wymachuje przed nosem setkami milionów euro, które można będzie wspólnie z nim zarobić.
Gdyby Polska mogła wrzucić na stół podobną ofertę, to z pewnością żaden Timmermans ani nikt inny w Brukseli nie zawracałby nam głowy artykułem 7 i sankcjami za „nieprzestrzeganie praworządności.” Pewnie też znacznie trudniej byłoby zawrzeć ugodę z Rosją ponad naszymi głowami. Takich możliwości jednak nie mamy i zapewne długo mieć nie będziemy. Warto jednak ciągle przypominać, o co tak naprawdę chodzi w polityce międzynarodowej. I wyciągać z tego wnioski. Wobec każdego partnera, nawet tego, który dziś wydaje się sojusznikiem. Bo jutro może nim nie być.
-
Kup nasze pismo w kiosku lub skorzystaj z bardzo wygodnej formy e - wydania dostępnej na: http://www.wsieci.pl/prenumerata.html.
Zapraszamy też do subskrypcji tygodnika w Sieci Przyjaciół – www.siecprzyjaciol.pl i oglądania ciekawych audycji telewizji internetowej www.wPolsce.pl.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/395928-kreml-moze-swietowac-ugoda-z-gazpromem-dzieli-europe-na-dwa-obozy-o-przeciwstawnych-interesach