25 maja tego roku ma odbyć się w Irlandii referendum w sprawie legalizacji aborcji. Organizacje prolife skarżą się na cenzurę internetu. We środę Google zaczął blokować treści związane z irlandzkim referendum. Oficjalnie w trosce o uczciwy przebieg głosowania.
W Irlandii obowiązuje tzw. ósma poprawka do konstytucji całkowicie zakazująca przerywania ciąży. Jednak wieloletnie działania ruchów proaborcyjnych na rzecz odrzucenia tej poprawki, wspierane milionami dolarów przez liberalne fundacje zza Atlantyku, przyniosły w końcu efekt: 25 maja tego roku ma odbyć się w Irlandii referendum w sprawie legalizacji aborcji. Dotychczasowe sondaże wskazują, że większość Irlandczyków opowie się za dopuszczalnością przerywania ciąży w przypadku zagrożenia życia i zdrowia matki oraz w sytuacji, gdy dziecko pochodzi z gwałtu, mniej prawdopodobne jest jednak, aby w głosowaniu przeszła aborcja na życzenie.
Przeciwko legalizacji aborcji protestują organizacje prolife. Do tej pory jednym z głównym kanałów prowadzonej przez te organizacje kampanii był internet i media społecznościowe. Jednak w środę Google wydało komunikat, że „zawiesza” publikację ogłoszeń związanych z referendum. Zakaz dotyczy również materiałów prezentowanych na należącym do Google serwisie YouTube. Google wyjaśnia, że zakaz motywowany jest troską o uczciwość procesu wyborczego, co ma wyraźny związek z oskarżeniami wysuwanymi ostatnio wobec Facebooka, który miał udostępniać profile swoich użytkowników firmie pracującej na rzecz wygranej Donalda Trumpa (chodzi o Cambridge Analytica). Sam Facebook – jak twierdzą przedstawiciele irlandzkich organizacji prolife – również blokuje strony przeciwników aborcji. Bo choć oficjalnie zakaz dotyczy wszelkich – a więc również proaborcyjnych – treści, to jego główną ofiarą padają przede wszystkim przeciwnicy legalizacji przerywania ciąży.
Wydaje się, że rację mają ci, którzy twierdzą, że skutkiem afery z Facebookiem w tle będzie znacznie silniejsza niż dotychczas polityczna ingerencja w internet oraz wprowadzenie nowych regulacji i form kontroli w sieci. A wszystko po to, aby społeczeństwo nie podejmowało w przyszłości niewłaściwych wyborów. Jednym z gorących entuzjastów takiej polityki jest George Soros, o którym pisałem w ostatnim numerze tygodnika „Sieci”. Pod koniec kwietnia zdobył on poparcie Komisji Europejskiej, która zobowiazała się do podjęcia działań mających przeciwdziałać dezinformacji w sieci. Działania te, określone jako fact-checking (czyli weryfikacja faktów) służyć mają wykrywaniu fałszywych informacji w internecie. Można jednak spodziewać się, że inicjatywa ta służyć będzie również – o ile nie przede wszystkim – eliminacji z obiegu informacyjnego treści niepoprawnych politycznie.
Oczywiście może to tylko zbieg okoliczności, ale warto odnotować, że Soros za pośrednictwem należącej do niego Fundacji Otwarte Społeczeństwo (OSF) przekazał trzem organizacjom pozarządowym w Irlandii prawie 300 tys. euro na wspieranie kampanii na rzecz legalizacji aborcji. A wewnętrzne materiały OSF ujawnione w zeszłym roku przez DCLeaks wskazują, że miliarder postrzega Irlandię jako poligon doświadczalny, na którym chce wypróbować metody walki o liberalizację prawa aborcyjnego. Niewykluczone, że Irlandia jest również poligonem, na którym przetestuje się cenzurę internetu. Kto będzie następny w kolejce?
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/393785-cenzura-internetu-przed-referendum-aborcyjnym-w-irlandii-czyli-jak-przechylic-szale-na-wlasciwa-strone