Park Geun-hye, prezydent Korei Południowej, została skazana na 24 lata więzienia i grzywnę w wysokości 13 milionów euro. Korupcja, sprzedaż tajemnic państwowych, nadużycia – wszystkie te łajdactwa spotkały się z surową reakcją. Pani prezydent ma 66 lat, co oznacza, że resztę życia spędzi za kratkami. Nie ma się jednak co rozczulać nad starą kobietą, nie szukajmy wymówek rodem z tabloidów. Krętaczy nie tylko można rozliczyć, ale trzeba. Pamiętajmy o tym w tę smoleńską rocznicę, pamiętajmy o tym przed wyborami samorządowymi.
Zaczęło się niewinnie. Społeczeństwo koreańskie to społeczeństwo zażartej rywalizacji. A szczególnie zacięta konkurencja występuje tam między uczniami, dla których egzamin na studia stanowi być albo nie być. Wykryto przypadek, że niejaka Chung Yoo-ra, nie otrzymawszy wymaganej ilości punktów, została przyjęta na uczelnię. Studenci wylegli na ulice, aby dać wyraz swojemu oburzeniu. Okazało się, że nowa studentka, która nie zasłużyła, żeby dostać się na uniwersytet, jest córką bliskiej przyjaciółki pani prezydent. Media chwyciły tę nić, która szybko zaprowadziła je do kłębka. Ukradkiem wśliznęły się do biura Choi Soon-sil, koleżanki pani prezydent, gdzie odkryły, że miała ona dostęp do tajemnic państwowych. Tajemnic, których nie miała prawa znać.
Afera wybuchła na wielką skalę. Park Geun-hye była córką dyktatora, który rządził Koreą parę dziesiątek lat temu. Matkę i ojca straciła w zamachu. Gdy wróciła do polityki, w dobie kryzysu z 1998 roku, witano ją z otwartymi ramionami. Wizerunek, który starannie budowała, doszczętnie rozbił skandal łapówkarski; nazywała się „córką narodu”, nie miała męża, nie założyła rodziny, co, podkreślała, uchroni ją przed pokusą nepotyzmu, a ponadto, dodawała w pompatycznym stylu, „jest małżonką narodu”. Nic nikomu nie jest winna, nie ma zobowiązań, prócz jednego i największego – wobec własnego kraju.
Pani prezydent wymuszała na wielkich koncernach – chodzi między innymi o Samsung – olbrzymie łapówki. Obiecywała im płatną protekcję, wyjawiała przy tym, w zamian za korzyści majątkowe, informacje objęte państwową tajemnicą. Za różne przysługi otrzymała od samego Samsunga prawie 46 milionów euro. Pieniądze szły do niej okrężną drogą. Przelewano je na konta fundacji, które prowadziła Choi Soon-sil, zaufana pani prezydent. Niekiedy płacono w naturze; córka Choi Soon-sil, pasjonująca się jazdą konną, otrzymała konia wartego 850 tysięcy dolarów. Dodajmy, że to przyjaciółka – wplątana na dokładkę w jakąś sektę – doradzała pani prezydent. Niektórzy komentatorzy domyślają się, że za napięte stosunki z Koreą Północną odpowiadają po części „wskazówki” koleżanki.
Gdy parlament przegłosował zdjęcie z urzędu Park Geun-hye, ta zabrała głos. Zwróciła się do narodu z tonem pełnym troski, żałując, że rodacy, w chwilach tak wielkiej próby, gdy Korea musi się mierzyć z tak wieloma wyzwaniami, dają się wciągnąć w polowanie na czarownice. Było już jednak za późno, miliony protestowały na ulicach, domagając się usunięcia jej z urzędu. „Forbes” nazywał ją najbardziej wpływowym politykiem Azji wschodniej. Nawet tacy muszą jednak poddać się sprawiedliwości.
W czasie procesu przed sądem kilkuset jej zwolenników wołało o uwolnienie pani prezydent. Ostało się parę setek naiwnych, wierzących w pozującą na nieprzekupną Park Geun-hye; naród wydał jednak wyrok, potwierdzony przez trybunał. Pazerną małżonkę naród zmusił do rozwodu.
Koreańska klasa polityczna jest bardzo zepsuta. Niemal wszyscy prezydenci, gdy ich mandaty dobiegły końca, musieli tłumaczyć się z zarzutów o korupcję. Nigdy jednak wyrok nie był tak surowy, jak tym razem. Sędzia uzasadnił go mówiąc, że należy ostrzec polityków, iż jeżeli będą nie tylko nadużywać zaufania, jakie położył w nich naród, lecz również go okradać – nie będzie taryfy ulgowej. Problem polega jednak na tym, że zawsze z tych oskarżeń obronną ręką wychodzą szefowie koncernów. Przedstawiciel Samsunga, który wręczał łapówki, dostał początkowo 5 lat więzienia, które niedługo potem zamieniono na zawiasy. W Korei to stały numer. Politycy, narzędzia biznesu, obrywają, a najbogatsi wychodzą z afery bez szwanku. Stanowcze traktowanie tych, którzy rabują państwo to pierwszy krok ku jego sanacji. Nie tykanie współwinnych biznesmenów to jednak zatrzymywanie się w połowie drogi.
Złodzieje u władzy raz deklarują, że są „małżonkami narodu”, innym razem, że „polskość to nienormalność”. Zmienia się frazeologia, za to niezmiennie i bez wstydu rabują państwo. Rosja, powiedział Jarosław Kaczyński, wchodzi tam, gdzie nie napotyka oporu. Podobnie łajdactwo, dlatego trzeba mu dać na odlew, bo ono będzie się pchać dopóty, dopóki obóz niepodległościowy mu się nie postawi. Obecny rząd zebrał dość społecznego poparcia i zdobył dość mocną pozycję, aby skończyć z ulgowym traktowaniem krętaczy. Korea pokazuje, że można to zrobić i robią to poważne kraje. Państwo nigdy nie odzyska powagi, jeżeli z niszczycielami będziemy obchodzić się jak z uprzywilejowanymi.
Robota moralna, polegająca na wypychaniu z polityki ludzi wyzutych z lojalności wobec własnego państwa, gotowych szkodzić własnemu narodowi dla osobistych korzyści, nie będzie łatwa. Musi odbywać się na wielu poziomach, najważniejsze to dać przykład, że dla łajdactwa nie ma tolerancji. Druga rzecz, to uzmysłowić młodym ludziom, że patriotyzm jest więcej wart niż dorabianie się po trupach, a zwłaszcza po trupie własnego państwa.
-
W nowym numerze „Sieci”: Prawda zawsze zwycięży. Marta Kaczyńska: „Wciąż wierzę, że kiedyś się dowiem. A jeśli nie ja, to moje córki”. Koniecznie przeczytaj cały wywiad!
Kup nasze pismo w kiosku lub skorzystaj z bardzo wygodnej formy e - wydania dostępnej na: http://www.wsieci.pl/prenumerata.html.
Zapraszamy też do subskrypcji tygodnika w Sieci Przyjaciół – www.siecprzyjaciol.pl i oglądania ciekawych audycji telewizji internetowej www.wPolsce.pl.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/389620-z-lajdactwem-trzeba-bezlitosnie-przyklad-koreanski