Było jak zwykle. Tuż po głosowaniu w Bundestagu stara-nowa kanclerz Niemiec poleciała do Paryża. To już rytuał od czasów Helmuta Kohla. I, jak zwykle, było demonstrowanie spójności, były uściski, było buzi-buzi kanclerz Angeli Merkel z prezydentem Emmanuelem Macronem na użytek fotoreporterów. Czego na zdjęciach nie widać, to że w relacjach między Francją a Niemcami wcale nie jest tak słodko, jak może się wydawać…
Komunikat ma być czytelny i jasny: oba kraje, ręka w rękę, chcą rozwiązać unijny kryzys, do którego de facto same się w dużej mierze przyczyniły.
Europa musi być zwarta w tej geopolitycznej sytuacji pod ciśnieniem multilateralizmu.
— powiedziała Merkel na okoliczność, czytaj: trzeba ujednolicić politykę imigracyjną, ujednolicić przepisy azylowe w całej UE, zadbać o stabilizacje eurowaluty, uporać się z „brexitem”, przyjąć wspólny kurs wobec Rosji, no i zrobić coś z handlowymi sankcjami prezydenta USA Donalda Trumpa, którego (wedle najnowszych sondaży na użytek „Bilda”, Niemcy bardziej boją się od Władimira Putina…).
Co do tej pierwszej sprawy, Merkel i Macronowi nie podoba się, że „wschodnioeuropejskie kraje” UE (jak widać, w Urzędzie Kanclerskim i Pałacu Elizejskim nadal posługują się mapami z czasów żelaznej kurtyny, bo - jak nie patrzeć - kraje ze wschodu wspólnoty, w tym Polska, leżą w samym środku Europy…), robią im wbrew i nie chcą „równomiernego rozdzielania” islamskich imigrantów, ba, w ogóle ich nie chcą. No, ale jest już pewien postęp w myśleniu Berlina i Paryża, bo obie stolice doszły wreszcie do odkrywczego wniosku, że należy bardziej zadbać o „ochronę zewnętrznych granic UE”. Co do przyszłości Europy, też mają odkrywcze wnioski: „Musimy w czerwcu koniecznie osiągnąć jakieś rezultaty, jesteśmy gotowi”, stwierdzili zgodnie kanclerz Niemiec i prezydent Francji. I tu zaczynają się schody.
Emmanuel Macron prze do scalenia krajów eurostrefy, w tym ustanowienia wspólnego budżetu i powołania kogoś à la euroministra finansów. Angela Merkel już niekoniecznie, bo, po pierwsze, Niemcy nie mają ochoty brać na swe barki ciężarów zadłużonej i niereformowalnej Francji, a po drugie, kanclerz wolałaby uniknąć rozdźwięków i nowych podziałów we wspólnocie, w tym w samej eurostrefie, jako że nie wszystkim podobają się pomysły Macrona. Równolegle do ich spotkania odbyły się też konsultacje ministrów finansów, Olafa Scholza, nowego szefa tego resportu w koalicyjnym rządzie CDU/CSU-SPD, (komisarycznego przewodniczącego socjaldemokratów po ich wrześniowej plajcie wyborczej), oraz jego francuskiego odpowiednika Bruno’na Le Maire’a. Panowie mięli za zadanie wybadać się nawzajem, na ile druga strona skłonna jest do działań, ewentualnie ustępstw w sprawie reform w eurostrefie.
Tu pojawia się kolejny problem. Podczas gdy prezydent Macron mógłby bez większych oporów przepchnąć swoje pomysły przez Zgromadzenie Narodowe, kanclerz Merkel tego komfortu nie ma. Czuje bowiem na plecach oddech opozycji, a w niej najliczniejszą dziś w Bundestagu, urosłą w siłę Alternatywę dla Niemiec. Co prawda w umowie koalicyjnej CDU/CSU-SPD zapisały szczegółowo swoje plany, co do „Nowego przełomu w Europie”, zbieżne z propozycjami Macrona, nic to jednak jeszcze nie oznacza. Chcieć to móc. Niby spółka chadeków i socjaldemokratów nie ma nic przeciw stworzeniu budżetu inwestycyjnego dla eurostrefy, niby jest za przekształceniem Europejskiego Mechanizmu Stabilności (EMS) w Europejski Fundusz Walutowy pod kontrolą Parlamentu Europejskiego, boi się wszakże rozłamu w UE, czego notabene dał wyraz nowy szef niemieckiej dyplomacji Heiko Maas w Polsce. Jednym zdaniem, odpowiedź Berlina dla Paryża brzmi: generalnie „ja”, ale może jeszcze nie teraz, bez gwałtownych ruchów… Tym bardziej, że na horyzoncie widnieją następne problemy.
Są nimi nie tylko kołopotliwe wystąpienie Wielkiej Brytanii z UE, polityczne trzęsienia ziemi w Austrii czy we Włoszech, balansujących na krawędzi finansowej zapaści, oraz wzmocnienie się grupy państw środkowo-wschodniej Europy, która nie boi się już artykułowania własnych interesów, w tym sprzeciwu wobec dominacji francusko-niemieckiego „dyrektoriatu” we wspólnocie. Podczas gdy Macron bezpardonowo snuł swą wizję unii różnych prędkości, szef Komisji UE Jean-Claude Juncker przedstawił w Brukseli własną koncepcję przyszłego budżetu dla wspólnoty, w której nie ma słowa o wyodrębnianiu funduszu eurostrefy, nie mówiąc już o francuskim pomyśle stworzenia jakiegoś quasirządu i parlamentu dla państw unii walutowej. Reasumując, oczekiwania Macrona na szybkie reformy w tej strefie według jego koncepcji rozbiją się zapewne o sprzeciw Berlina, który „jest za, a nawet przeciw”.
Ale, gdy stara-nowa kanclerz Niemiec udała się tuż po głosowaniu w Bundestagu do Paryża, było jak zwykle, demonstrowanie spójności, uściski i buzi-buzi na użytek fotoreporterów, show must go on. Nie zmienia to faktu, że już najbliższe tygodnie i miesiące zapowiadają się dla francusko-niemieckiego tandemu, w którym każdy pedałuje w swoją stronę, a i dla całej wspólnoty, do bólu merytorycznie i burzliwie…
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/386377-w-relacjach-miedzy-francja-a-niemcami-wcale-nie-jest-tak-slodko-jak-moze-sie-wydawac