Informacje docierające z Wenezueli są alarmujące. W liczącym 30 mln mieszkańców kraju brakuje podstawowych produktów spożywczych i leków. PKB skurczył się o jedna trzecią w przeciągu ostatnich pięciu lat. Rząd zmniejszył importy o ponad 75 procent, bo nie jest już w stanie obsłużyć rosnącego długu, przekraczającego140 miliardów dolarów. Inflacja także bije rekordy i wyniesie według szacunków Międzynarodowego Funduszu Walutowego w tym roku ponad od 4000 do 13000 proc. Na ulicach dochodzi do rozruchów i zamieszek. Caracas zamieniło się w światową stolicę morderstw, a produkcja ropy spadła – w skutek braku inwestycji - do najniższego poziomu od 30 lat. Wenezuelski gigant petrochemiczny PDVSA jest co najmniej „częściowo” niewypłacalny. Kryzys gospodarczy i humanitarny zmusił wielu Wenezuelczyków do ucieczki z kraju. Ponad 600 tys. wyjechało w przeciągu ostatnich 2 lat do sąsiednich krajów, przede wszystkim do Kolumbii i Brazylii.
Do kryzysu gospodarczego dochodzi polityczny i konstytucyjny. Odkąd w wyborach parlamentarnych w grudniu 2015 roku frakcja prezydenta Nicolása Maduro utraciła większość w parlamencie, władza i opozycja pozostają we wzajemnym pacie. Opozycja zdobyła co prawda kwalifikowaną większość pozwalającą jej wszcząć procedurę odsunięcia prezydenta od władzy, ale kontrolowany przez bliskich Maduro sędziów sąd konstytucyjny to ostatecznie uniemożliwił. Kryzys gospodarczy osłabił wprawdzie reżim Maduro, ale nie zdołał go obalić. USA rozważają obłożenie wenezuelskiej ropy embargo, by wymusić zmianę władzy w Caracasie, po tym jak nałożenie sankcji na szereg wenezuelskich oficjeli, z prezydentem Maduro włącznie, oraz ograniczenie dostępu Wenezueli do międzynarodowego systemu finansowego, nie dało spodziewanych rezultatów. W odpowiedzi Maduro wpuścił na rynek własną kryptowalutę „petro”, mającą, co najmniej w teorii, pokrycie w ropie naftowej, gazie, złocie i diamentach. Ma ona pozwolić zebrać choć kilka miliardów dolarów na spłatę części długu. Sankcje utrudniły życie reżimowi, ale mogą na długa metę doprowadzić do całkowitej zapaści produkcji ropy, która stanowi 95 proc. dochodów z eksportu. Wenezuela nie produkuje w zasadzie nic innego. Jeśli nie będzie już do tego w stanie kryzys humanitarny się pogorszy uderzając przede wszystkim w najuboższych – ostrzegają eksperci.
Pytanie jak do tego doszło? Do końca lat 80 XX wieku Wenezuela była uważana za wyjątkowo stabilną demokrację na tle reszty krajów Ameryki Łacińskiej. Uniknęła okresów brutalnej dyktatury, które rzuciły cień na region w latach 60-tych i 70-tych. Od 1958 r. trzy centrystyczne partie rządziły krajem, na podstawie wspólnego programu politycznego. Ta umowa dżentelmeńska, zwana „punto fijo” (stały punkt) gwarantowała stabilność. Oraz pozwoliła wenezuelskiej elicie czerpać korzyści z bogatych złóż ropy. Wenezuela posiada największe rezerwy ropy w zachodniej hemisferze a partie ustanowiły klientelistyczny system redystrybucji zysków z jej sprzedaży, który gwarantował im reelekcję i tym samym władzę przez niemal cztery dekady. Za pierwszej prezydentury Carlosa Andrés Péreza, w latach 70-tych XX wieku światowe ceny ropy poszły znaczenie w górę, co doprowadziło do wzbogacenia się mas. Płace w Wenezueli były wyższe niż w jakimkolwiek innym kraju Ameryki Łacińskiej. Państwo subwencjonowało żywność, transport publiczny, służbę zdrowia i edukację. Rozwijał się sektor prywatny, do kraju zaczęły napływać zagraniczne koncerny naftowe. Według wenezuelskiego politologa Carlosa A. Romero polityka zagraniczna Wenezueli była lustrzanym odbiciem jej polityki wewnętrznej. Wenezuela ery „punto fijo” uważała się za zachodnią, bogatą w ropę byłą hiszpańską kolonię, utrzymującą dobre relacje ze Stanami Zjednoczonymi.
Pod presją USA Wenezuela, członek-założyciel OPEC, zerwała relacje dyplomatyczne z Hawaną i nie kwestionowała amerykańskiej dominacji w Ameryce Łacińskiej, ani roli międzynarodowych koncernów i kapitału w budowie własnej gospodarki. Tyle, że Wenezuela cierpiała na chorobę holenderską. Perez podjął próbę industrializacji kraju i dywersyfikacji produkcji, ale Wenezuelczycy, którzy zawsze uważali się za bardziej zachodnich od pozostałych mieszkańców Ameryki Łacińskiej, woleli wydawać petrodolary na importowane produkty z USA i Europy. Do tego doszła notorycznie przeceniona waluta, która powodowała, że import był tani a eksport drogi, co skutecznie zdusiło produkcję czegokolwiek innego niż czarne złoto. Przez to wenezuelska gospodarka, bardziej niż inne w regionie, była podatna na wstrząsy. Pod koniec lat 70-tych nastąpił kryzys ropy i Wenezuela popadła w spiralę długu. PKB kraju skurczył się o ponad jedną czwartą. Dla Wenezuelczyków, którzy – jak twierdzi wenezuelski historyk Fernando Coril – uważali prezydentów za rodzaj magików, którzy wyciągają jak króliki z kapelusza kolejne petrodolary, przebudzenie było bolesne. Zaczęły się protesty i strajki.
Nagły wybuch masowego niezadowolenia zrobił duże wrażenie na młodym oficerze o imieniu Hugo Chavez, który stworzył w armii tajną organizację – Rewolucyjną Armię Boliwarską, czerpiąca swą nazwę od jego idola, XVIII –wiecznego przywódcy walki o wyzwolenie Ameryki Południowej spod władzy Hiszpanów, Simona Boliwara. Chavez był przekonany, że nędze i nierówności Wenezuela zawdzięcza neoliberalnej polityce i ponownej kolonizacji, tym razem przez USA. Im bardziej sytuacja się pogarszała, tym więcej przybywało mu rekrutów. W 1992 r. podjął, nieudaną, próbę przewrotu. Po wyjściu z więzienia założył partię –Ruch Piątej Republiki - i tym razem przystąpił do przejęcia władzy drogą demokratyczną. W 1998 r. wygrał wybory. Wenezuelczycy ponownie uwierzyli, że na czele państwa stanął magik, który wyczaruje im dobrobyt. Chavez wiedział jednak, że będzie to możliwe wyłącznie poprzez znaczący wzrost cen ropy. Przystąpił więc do reaktywacji OPEC.
Namówił pozostałych członków organizacji, w tym Libię oraz Irak, do zmniejszenia produkcji. Ceny ropy wzrosły trzykrotnie, wenezuelska gospodarka dźwignęła się z dna. Chavez pragnął jedna czegoś więcej, pragnął iść własną drogą. Ożywił relacje z Kubą, z której prezydentem, Fidelem Castro, łączyła go osobista przyjaźń. Oraz z krajami BRICS - Chinami, Indiami, Brazylią i Rosją. Odwołując się do spuścizny Simona Boliwara, tradycji „indios”, socjalizmu i antyglobalizmu Chavez zaczął kwestionować dominację USA. Ropa zawsze służyła Wenezueli jako broń polityczna. Chavez miał nadzieję, że kupi mu niezależność. Budował więzi z takimi krajami jak Korea Północna czy Iran, w chwili gdy USA umieściły je na liście krajów tworzących „oś zła”. Starał się także zbliżyć do pozostałych krajów Ameryki Łacińskiej, by – jak twierdził – potężnym południowym blokiem zrównoważyć dominację Północy. Marzył o zjednoczeniu regionu. W 1999 r. podczas przemówienia w Brazylii przyznał, że „globalizacja istnieje i musimy się do niej dopasować, ale nie tracąc przy tym własnej tożsamości”. „Albo się jednoczymy, albo będziemy zrujnowani” –mówił.
W tym czasie USA usiłowały przekonać kraje latynoamerykańskie do zjednoczenia się w Strefie Wolnego Handlu Obu Ameryk (FTAA), która miała znieść bariery dla przepływu towarów i kapitału. Wenezuela skutecznie zablokowała projekt. W 2006 r. wycofała się ze Wspólnoty Państw Andyjskich (CAN), po tym jak kraje członkowskie CAN Peru i Boliwia podpisały umowy o wolnym handlu z USA. Zamiast tego zawarła z Kubą i Boliwią tzw. Sojusz Boliwariański (ALBA), oparty nie tyle na liberalizacji rynków, ile na wzajemnej pomocy gospodarczej. Polegała ona m.in. na wymianie kubańskich lekarzy i nauczycieli za wenezuelską ropę. Na szczycie ALBA w 2009 r. postanowiono utworzyć w przyszłości nową regionalną walutę SUCRE, w celu uniezależnienia się od dolara. Od chwili, gdy doszedł do władzy, Chavez przedstawiał swoją politykę, którą nazwał „socjalizmem XXI wieku” jako instrument walki z globalizacją i alternatywę do konsensusu waszyngtońskiego. Wyraźnie odwrócił się od wolnorynkowych reform swoich poprzedników. Upaństwowił spółki produkujące ropę, oporne związki zawodowe zastąpił nowymi kooperatywami robotników. Tysiące doświadczonych pracowników sektora naftowego poszło na bruk i zostało zastąpionych zwolennikami Chaveza. Zagraniczne koncerny, o ile nie godziły się zostać „mniejszościowymi udziałowcami”, zostały wywłaszczone, często bez rekompensacji. Upaństwowione zostały również sektor energetyczny i telekomunikacyjny. Państwo rozrosło się, a wraz z nim wydatki budżetowe.
„Socjalizm XXI wieku” przyniósł Chavezowi trzykrotną reelekcję i zrobił z niego ikonę światowej lewicy oraz znacznie zredukował społeczne nierówności w Wenezueli, ale na długą metę był niszczycielski. Mimo iż ceny ropy utrzymywały się do 2008 r. na wysokim poziomie, wydatki państwa zaczęły przerastać zyski ze sprzedaży surowca. Gdy zabrakło pieniędzy Chavez zaczął je dodrukowywać powodując inflację. Infrastruktura zaczęła się sypać z powodu lat zaniedbań, pojawiły się przerwy w dostawach prądu, zabrakło żywności w sklepach, bo nie było czym zapłacić za import. Nigdy nie wyleczona choroba holenderska w połączeniu z chorobą latynoamerykańską, czyli rozdmuchanym, skorumpowanym państwem, położyła kres marzeniom o dobrobycie. Chavezowi udało się wywołać kryzys w samym środku boomu na ropę. Z tego kryzysu Wenezuela nie wyszła do dziś. W 2012 r. Chavez zmarł, zastąpił go Nicolas Maduro, a Wenezuela zamiast cieszyć się suwerennością musi żebrać o pieniądze u Chińczyków, którzy w zamian żądają darmowych dostaw ropy. Kraj, który marzył o własnej drodze i zwrócił się przeciwko międzynawowemu systemowi finansowemu, jest dziś w zasadzie państwem upadłym.
20 maja w Wenezueli mają się odbyć wybory prezydenckie. Pierwotnie były planowane na kwiecień ale ze względu na chaotyczną sytuację w kraju zostały opóźnione o miesiąc. Mimo kryzysu może je znów wygrać Maduro. Sondaże dają mu między 21 a 30 proc. poparcia. Opozycja jest podzielona, a główny rywal Maduro, lider partii „Wola Ludu” Leopoldo Lopez, jest objęty aresztem domowym. Jedyny kandydat, który mógłby postawić czoło Maduro to były doradca Chaveza Henri Falcon, z „Postępowej Awangardy”. Jest on jednak znienawidzony przez opozycję, która ma mu za złe, że nie dołączył do bojkotu wyborów, które „i tak będą nieuczciwe”. Opozycyjna Koalicja na rzecz Jedności Demokratycznej (MUD) wyrzuciła go za to ze swoich szeregów. Falcon uważa, że jedynym rozwiązaniem dla kryzysu jest likwidację boliwara i przyjęcie dolara, oraz naprawa relacji z Waszyngtonem. Bojkot wyborów to jego zdaniem „żadne rozwiązanie”. Tym bardziej iż niska frekwencja (tylko 17 proc. obywateli zamierza głosować) oraz rozdawane przez reżim najuboższym paczki żywnościowe zwane CLAP mogą sprawić, że Maduro zwycięży i to bez większych fałszerstw.
Maduro twierdzi, że „CLAP to jego najpotężniejsza broń w walce o głosy wyborców oraz najważniejszy instrument rewolucji boliwariańskiej”. Paczki żywnościowe dostarczane raz w miesiącu 6 milionom Wenezuelczyków, którzy zarabiają pensje minimalną, zwierają podstawowe produkty jak ryż, makaron, olej, mleko w proszku i tuńczyka w puszkach. W 2017 roku, gdy obiecana przez rząd na Boże Narodzenie wieprzowina nie dotarła, doszło w zubożałych barrio do zamieszek. Według niektórych badań aż 7 z 10 Wenezuelczyków korzysta z paczek CLAP. Kryzys żywnościowy jest tak poważny (rodzice z biedy oddają dzieci do sierocińców), że gdy paczki nie docierają lub w połowie puste, ludzie grzebią w śmietnikach w poszukiwaniu pożywienia.
Społeczeństwo – jak twierdzą eksperci – już tak przyzwyczaiło się do pomocy państwa, że jeśli Maduro uda się zwiększyć zaopatrzenie na czas wyborów, to je wygra. Wtedy Wenezuelę będą czekały kolejne 6 lat skompromitowanej pod każdym względem „boliwariańskiej rewolucji”. I to w chwili gdy inne kraje Ameryki Łacińskiej, choćby Kolumbia, skręcają wyraźnie w prawo.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/385758-wenezuela-pod-sciana-czyli-o-ekonomicznej-i-politycznej-klesce-rewolucji-boliwarianskiej-analiza