Coś zaczyna ostatnio przełamywać się w Europie Środkowo-Wschodniej. W lutym dwa kraje – Bułgaria i Słowacja – ogłosiły, że nie ratyfikują tzw. konwencji stambulskiej. Oznajmili to premierzy obu państw: Bojko Borisow i Robert Fico.
Wspomniany dokument został podpisany od 2011 roku przez 36 państw, w tym m.in. Polskę, Czechy, Słowację, Węgry, Bułgarię czy Ukrainę. Nosi oficjalną nazwę: „Konwencja o zapobieganiu i zwalczaniu przemocy wobec kobiet i przemocy domowej”. Głosi on szczytne hasła, więc spotkał się na początku z akceptacją wielu polityków. Bliższa analiza aktu wykazała jednak, że zawiera on niebezpieczne zapisy, mianowicie nakazuje wprowadzenie do życia publicznego elementów ideologii gender, zgodnych z postulatami lobby LGBTQ. To wywołało protesty licznych środowisk w wielu państwach. Nie znalazł się jednak żaden przywódca, który oficjalnie ogłosiłby, że jego kraj nie ratyfikuje konwencji.
Do czasu. Pierwszy zrobił to premier Bułgarii, która właśnie w tym półroczu sprawuje prezydencję w Unii Europejskiej. Bojko Borisow w swej wypowiedzi nie ukrywał, że reprezentuje wolę obywateli państwa, a sondaże pokazują, iż 63 proc. Bułgarów sprzeciwia się ratyfikowaniu konwencji.
Wkrótce potem w podobnym duchu wypowiedział się szef słowackiego rządu Robert Fico. Stwierdził, że władza nie może przyjąć prawa, które jest niezgodne z przekonaniami większości obywateli. Premier dodał, że zapisy konwencji mogą okazać się sprzeczne z ustawą zasadniczą i otwierać drogę do wprowadzenia tzw. małżeństw jednopłciowych, tymczasem od 2014 roku obowiązuje poprawka do konstytucji definiująca małżeństwo jako związek mężczyzny i kobiety. Poza tym słowackie prawo nie przewiduje związków partnerskich między osobami tej samej płci.
Obaj politycy opowiadają się za zwalczaniem przemocy wobec kobiet, ale uważają, że kontrowersyjna konwencja nie jest dobrym narzędziem do tego. Stanowi ona furtkę, przez którą do prawodawstwa poszczególnych krajów wprowadzana jest agenda gender.
Choć w sprawie nie wypowiedział się dotąd oficjalnie rząd węgierski, to jednak z Budapesztu płyną sygnały, że tamtejsze władze również nie zamierzają ratyfikować dokumentu. Także opór ukraińskich parlamentarzystów sprawił, że konwencja do tej pory nie została przyjęta przez Radę Najwyższą w Kijowie.
Trudno spodziewać się dziś natomiast podobnych wypowiedzi lub postaw ze strony przywódców Europy Zachodniej. Tam najważniejszym politykom nie przemknie to nawet przez myśl, ponieważ sami akceptują założenia gender, a poza tym nie czują presji społecznej. Być może wynika to z faktu, że narody w naszej części kontynentu, które na własnej skórze doświadczyły szaleństw ideologii marksistowskiej, są bardziej wrażliwe i odporne na utopijne projekty inżynierii społecznej.
Dla Ukraińców np. twarzą ideologii gender pozostaje ekstremistyczna feministka Inna Szewczenko, która najgłośniej domaga się wprowadzenia w życie postulatów lobby LGBTQ. To właśnie ta działaczka organizacji Femen 17 sierpnia 2012 roku w stroju topless ścięła piłą łańcuchową wielki krzyż w Kijowie upamiętniający ofiary Wielkiego Głodu i zbrodni NKWD. Został on postawiony na miejscu komunistycznej kaźni, a więc traktowany był przez mieszkańców miasta jak krzyż stojący na zbiorowej bezimiennej mogile. Po tym czynie Szewczenko oskarżona została o publiczną profanację. Wyjechała jednak do Paryża, gdzie w lipcu 2013 roku dostała azyl jako ofiara politycznych prześladowań.
Trzy miesiące temu, w listopadzie 2017 roku, Inna Szewczenko została w paryskim ratuszu uhonorowana Międzynarodową Nagrodą Świeckości. Wręczyła ją osobiście mer francuskiej stolicy Anne Hidalgo, która nazwała laureatkę „wielką świecką postacią, broniącą praw i wzmocnienia pozycji kobiet”. Ceremonii przewodniczył były wielki mistrz loży Wielkiego Wschodu Patrick Kessel. W uroczystościach wzięli także udział m.in. byli ministrowie Manuel Valls i Jean-Pierre Chevènement.
Podczas odbierania nagrody Szewczenko wyjaśniła, jaki jest sens jej działań, takich jak np. ścięcie krzyża, odgrywanie aborcji na ołtarzu w kościele czy malowanie napisów na dzwonach w paryskiej katedrze Notre Dame. Otóż w ten sposób „celebruje wolność sumienia i ekspresji, poważnie zagrożoną obecnie przez religijnych ekstremistów”. Feministka zapowiedziała:
Będę kontynuowała walkę z fanatykami religijnymi, seksistowskimi i mizoginistycznymi, karmionymi przez monoteistyczne dogmaty, do czasu aż padną na kolana, aby się modlić i prosić o przebaczenie kobiety, które niegdyś przez nich cierpiały.
Nic dziwnego, że ideologia gender jest na Ukrainie wiązana z agresywnym ateizmem, antyreligijną furią i pogardą dla ofiar stalinowskich zbrodni. To wszystko narody podbite przez komunizm przerobiły już na własnej skórze i nie marzą o powtórzeniu tego doświadczenia. Tym większe zdziwienie Ukraińców budzi fakt, iż taka postawa jest dziś hołubiona i honorowana przez francuskie elity. Presja Zachodu, by przyjąć konwencją stambulską, napotyka więc w Kijowie na zdecydowany opór.
Prawdę mówiąc, Inna Szewczenko powinna dostać nagrodę od jakiejś organizacji prorodzinnej, ponieważ nikt nie zrobił na Ukrainie więcej dla zohydzenia feminizmu i genderyzmu w oczach tamtejszego społeczeństwa niż właśnie działaczka Femenu.
Niestety, Polska znalazła się wśród państw, które nie tylko podpisały, ale i ratyfikowały konwencję stambulską. Stało się to na początku 2015 roku, niedługo przed wyborami, głównie dzięki głosom Platformy Obywatelskiej i podpisowi ówczesnego prezydenta Bronisława Komorowskiego.
Władze Prawa i Sprawiedliwości traktują zapisy wspomnianego dokumentu jak martwe prawo, do którego nie zamierzają się dostosowywać ani go egzekwować. Najprawdopodobniej nie chcą otwierać nowych frontów w walce o podmiotowość kraju na forum unijnym tam, gdzie uznają, że nie jest to konieczne. Ta strategia może być skuteczna, ale tylko do czasu.
Po pierwsze, konwencja jako umowa międzynarodowa staje się po ratyfikacji częścią porządku prawnego państwa i ma rangę podobną do ustawy. W związku z tym niestosowanie się do jej zapisów może powodować skargi do unijnych trybunałów, a w konsekwencji przegrane procesy i duże kary obciążające budżet państwa.
Po drugie, w przyszłości władza może się zmienić na bardziej spolegliwą wobec żądań lobby LGBTQ i wtedy będzie miała ona w rękach gotowe narzędzie do „pieriekowki dusz” (a nawet „pieriekowki ciał”).
Warto o tym pomyśleć nim będzie za późno…
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/383624-europa-srodkowo-wschodnia-pomna-doswiadczen-komunizmu-przeciw-ideologii-gender