Personel więzienny strajkuje we Francji. Nie mogli już dłużej dławić gniewu – czują się osamotnieni, radząc sobie z problemami, o których państwo nie chce słyszeć. Tylko w zeszłym miesiącu doszło do kilku brutalnych ataków na strażników. W Vendin-le-Vieil osadzony z okrzykiem „Allah Akbar” na ustach rzucił się na nich, raniąc trzech nożyczkami; w Mont-de-Marsan muzułmanin, jak to ujmują, „zradykalizowany”, zaatakował siedmiu pracowników, z czego sześciu trafiło do szpitala; na Korsyce, w miejscowości Borgo trzech islamistów pobiło dwóch strażników, drąc się przy tym – Allach jest wielki. Także w więzieniu w Tarascon strażniczka padła ofiarą agresji. W zeszłym roku liczba podobnych incydentów osiągnęła pułap czterech tysięcy. Pracownicy sektora penitencjarnego mają dość. Żądają wsparcia od państwa, głuchego dotąd na ich skargi.
System penitencjarny we Francji jest niewydolny. Sto tysięcy przestępców czeka na wykonanie wyroku, chodząc wolno, bo nie ma dla nich miejsc w więzieniach. Pod tym względem Francja wypada najgorzej w Europie. Niektóre placówki są przeludnione do tego stopnia, że katastrofa może wydarzyć się w każdej chwili, jak w regionie Île-de-France, gdzie ośrodki przekraczają swoje możliwości prawie o 200 proc.; więzienie w Villepeinte rozporządza 582 miejscami, a izoluje od społeczeństwa 1132 osoby. To pokłosie polityki Hollande’a i jego minister Taubiry, która wstrzymała budowę nowych więzień.
Placówki są przepełnione. Doszło do tego z dwu zasadniczych powodów. Pierwsze zjawisko, które należy wziąć pod uwagę, to rosnąca nieprzerwanie od lat przestępczość, fala, której nikt nie chce dać odporu. Lewica ma na to swoje zgrane odpowiedzi: kary są zbyt surowe, sądownictwo cierpi na „obsesję karceralną”, chce rozwiązywać wszystkie problemy zamykając ludzi, zamiast im pomagać. Zahaczamy tu o drugą przyczynę tragicznego stanu francuskiego więziennictwa. Maj 68’ upowszechnił filozofię – jej głosicielem był między innymi Michel Foucault – że więzienia nie poskramiają wcale przestępczych skłonności, lecz nasilają je. Są, krótko mówiąc, nieludzkie i w imię ideału humanitarnego należy dążyć do tego, aby ostatecznie zlikwidować ośrodki odosobnienia. Im mniej więzień, taki był ich wniosek, tym lepiej. Światopogląd obecnej władzy nie zmienił się ani o jotę, nadal niechętnie mówią rozbudowywaniu systemu penitencjarnego. Nie trzeba było długo czekać na rezultaty tej polityki: w 2016 roku Ministerstwo Sprawiedliwości oświadczyło, że brakuje 16 000 cel. Think tank zajmujący się zagadnieniami wymiaru sprawiedliwości dokonał innego szacunku, chyba bardziej rzetelnego – ocenił, że potrzeba 30 000 cel. Macron forsuje inne rozwiązanie, bransoletki elektroniczne. Eksperci wskazują, że te bransoletki, w gruncie rzeczy, nie powstrzymają handlarza narkotyków od sprzedaży swojego towaru, a bandyty od rozboju. Wydaje się, że państwo francuskie dokłada starań, aby groźnych przestępców za wszelką cenę nie izolować od społeczeństwa. Państwo, które nie dba o bezpieczeństwo obywateli, które, co więcej, naraża ich – trzymając sto tysięcy skazańców na wolności – kompromituje się. Nie wypełnia obowiązków wobec własnego narodu, spełnia za to życzenia lewicowych ideologów, szastając życiem pierwszego i sprawiając przyjemność drugim.
Więzienia stały się rozsadnikiem dżihadu. Środowiska bandyckie opowiadają, jak to na początku nowego wieku straciły pozycję w więzieniach, zmuszone oddać władzę w ręce „kalifów”. Statystyki są bezlitosne – 70 proc. populacji karceralnej to muzułmanie. Już sama ta liczba powinna zamknąć usta zwolennikom multikulturalizmu, ale, jak wiadomo, multikulturalizm to religia, która ma swoich wiernych, tak jak miał ich komunizm, i żadne rozsądne argumenty nie wykorzenią jej z serc wyznawców. W więzieniach prawo dyktuje Islam; strażniczki nie mogą pilnować osadzonych, bo przestępcy sobie tego nie życzą (i władze są w ciężkiej sytuacji – boją się więźniów i nie chcą skandali, bo media tylko czekają, aż ktoś nastanie na „wrażliwość religijną” islamistów). Ustały przeszukania w celach, ponieważ całe pomieszczenia zawalone są „przedmiotami kultu”, których naruszenie wywołuje wściekłość osadzonych. Aby przeprowadzić przeszukanie, na to potrzeba specjalnego dokumentu i zgody odpowiednich czynników. A jeżeli więzień uzna, że przeszukanie urągało w jakiś sposób jego osobie, ma prawo zwrócić się do sądu. W ośrodkach jest wszystko: internet, komórki, broń i narkotyki. Pracownicy służb więziennych są przestraszeni i przetrzymywani nie czują żadnego respektu wobec bojaźni strażników; ci ostatni muszą mieć się na baczności, jeden fałszywy ruch, jedno słowo może wywołać awanturę, która przerodzi się w zamieszki. Zamiast dyscypliny muszą prowadzić subtelną dyplomację, aby nie urazić żadnego z zamkniętych muzułmanów.
Mohamed Merah, zamachowiec z Tuluzy, który w 2012 roku zamordował siedem osób (w tym trójkę żydowskich dzieci), przejął się radykalnym Islamem właśnie w zamknięciu. Około 126 powracających z Syrii i Iraku bojowników trafiło do zakładów zamkniętych, ale wyroki, które otrzymali, pozwolą im wyjść na wolność już w 2020. Służba penitencjarna nie rozporządza środkami, które pozwoliłyby przyglądać się im w czasie odbywania kary. Jak zauważa sędzia Marc Trévidic, zamykanie islamistów razem tworzy poważny problem: dzięki temu poznają się i organizują lepiej, niż byłoby to możliwe na zewnątrz. Nie ma miejsca, aby ich rozproszyć i jedyny sposób, aby tego dokonać, to rozdzielać ich i przenosić z jednego ośrodka do drugiego. W każdej jednak placówce tworzą nowe siatki kontaktów, dlatego ten obieg musi być stały, tak, by nie „zapuścili korzeni” w żadnym z miejsc. Nie trzeba tłumaczyć, jak ciężko taką operację przeprowadzić i ile kłopotów sprawia ona systemowi więziennemu. Na dokładkę struktury islamistyczne nabierają złożoności i stają się mniej przejrzyste. Ich prześwietlanie nie wchodzi jednak w grę, gdy na 2000 osadzonych dysponuje się przeciętnie jednym strażnikiem.
Pracownicy służb penitencjarnych mają dość upokorzeń i poczucia, że państwo za nimi nie stoi. Zarabiają bardzo mało, na początku 1400 euro, a ta kwota wzrasta do 1750 dopiero po 15 latach. Ich położenie stało się nie do zniesienia i dają temu wyraz. Państwo francuskie nie ma jednak zamiaru ich wysłuchać.
Inna grupa, które czuje się zdradzona przez własne państwo, to policja. Gdy obrzucono dwóch funkcjonariuszy koktajlami mołotowa, od których omal nie spłonęli żywcem – prezydent Hollande nie wykazał nimi zainteresowania. Udał się za to szybko do wezgłowia Théo, czarnego chłopaka z przedmieść, który trafił do szpitala po rzekomej brutalnej interwencji policji. Tej sprawy nie zdążono nawet rozpatrzyć, a liberalne media już wydały werdykt: rasistowska francuska policja wyżywa się na bezbronnej, wykluczonej młodzieży z przedmieść. Dla funkcjonariuszy był to afront – politycy odruchowo przyznali rację drugiej stronie.
Przyjaciele Théo oczywiście dali upust swojej złości, podpalając samochody, demolując autobusy, niszcząc dworzec w Bobigny i plądrując sklepy w Argenteuil, a to wszystko w imię „sprawiedliwości dla Théo” (z nagrań, które wyszły ostatnio na jaw, wynika, to niewygodna prawda, że młody człowiek sam zaatakował policję). Liberalne elity podejmują swój refren, kulturę wymówek, w zasadzie godząc się na chuligaństwo – przecież to młodzi, wyrzuceni poza nawias społeczeństwa, źle potraktowano ich kolegę, mają prawo się wyładować! Te burdy, tłuczenie szyb i dewastowanie aut odbywało się w takt dwóch zaśpiewów: „Allah Akbar” i „jesteśmy u siebie”.
Władze przymykają oko na islamski separatyzm. Muzułmanie oderwali całe połacie państwa spod francuskiej jurysdykcji. Rządzi tam szariat i rozbestwiona młodzież, która szuka byle pretekstu, aby zaatakować policjantów. Tak było w 2005 roku, gdy jeden granat łzawiący wystarczył, aby muzułmanie wypowiedzieli wojnę całemu krajowi. Spalono ponad 10 000 samochodów, a Francja po raz pierwszy od wojny w Algierii musiała wprowadzić stan wyjątkowy. Po tamtych wypadkach nie postawiono żadnej diagnozy, to znaczy – ośrodki decyzyjne nie chciały jej przeprowadzić, wolały dalej odurzać się multikulturalizmem. Lewicowe media pośpieszyły ze swoimi kliszami, interpretując zamieszki jako wyraz nierówności ekonomicznych. Tam, gdzie trwa wojna cywilizacji, widzą ścieranie się klas. Czy jednak sankiuloci w czasie Rewolucji wołali „j…ć Francję”? Przeraża tylko, że granica między przedmieściami a więzieniem uległa zatarciu: tu i tam rządzi islam, tu i tam narkotyki i broń są na porządku dziennym. Tu i tam państwo francuskie skapitulowało.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/380116-wylegarnie-dzihadu
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.