„Wybory, których nie można było nie wygrać”. Prawica z Les Républicains była pewna swego po katastrofalnej kadencji Hollande’a. Życie, jak to bywa, wyrwało ich szybko z tego złudzenia. Zwyciężył Macron, grzebiąc socjalistów i wyławiając z partii Fillona centrum, które chciało z nim współpracować.
Klęska François Fillona podłamała Republikanów. Wielu z nich postanowiło ratować się z tonącego okrętu i przeskoczyło na pokład nowego, prezydenckiego ugrupowania. Macron kierował się takim zamysłem: zjednoczyć centrum, liberałów z lewa i z prawa, w wielką koalicję. Poza tym szerokim środkiem zostały się dwie skrajne siły, które straszą wszystkich tych, którzy chcieliby podważyć szeroki kompromis. Szantaż jest bardziej skuteczny w przypadku Frontu Narodowego; kto nie jest z nami, mówi nowy prezydent, ten staje po stronie Le Pen, po stronie, która chce zniszczyć demokrację.
Przed Republikanami stoi więc ciężkie zadanie. Muszą odróżnić się od Macrona, przezywanego „prezydentem jednocześnie”, bo chce godzić wszystkie stanowiska, bez względu na jaskrawe sprzeczności. Przedstawiając się jako zasadnicza, stanowcza prawica, powinni jednak unikać skojarzenia z partią Le Pen. Odtworzenie wiarygodnej prawicy przypadło Laurentowi Wauquiez, wybranemu 10 grudnia na przewodniczącego Les Républicains.
Partia Socjalistyczna nie podniosła się z ciosu, jaki zadał jej Macron. Większość działaczy, zamiast poprzeć kandydata wyłonionego w prawyborach, skupiło się wokół młodego polityka. Dzisiaj to ugrupowanie, które stanowiło cześć francuskiego krajobrazu politycznego od ponad pół wieku, przeżywa zapaść. Les Républicains nie osłabli tak raptownie, jak socjaliści, ale ich szeregi mogą jeszcze skruszeć. Premierem został były mer Hawru, Édouard Philippe, dawny członek Republikanów, tekę ministra otrzymał również Bruno Le Maire, rok temu jeszcze kandydat w prawyborach. Inny kandydat w zeszłorocznych prawyborach na prawicy, Alain Juppé, dał jasny sygnał, że należy szukać porozumienia z nowym prezydentem, aby wspólnie wystartować do Parlamentu Europejskiego. Jego otoczenie, nadal stanowiące część Republikanów, zwarło szyki i nazywa się „konstruktywnymi”, zbierając tych, którzy chcą współdziałać z Macronem.
Uporczywe trwanie w centrum będzie oznaczać polityczną śmierć. Zdał sobie z tego sprawę Laurent Wauquiez, młody, 42 letni przywódca Republikanów. Używa wyrazistego języka, nie zwraca uwagi na szlaban, jaki postawiła lewica, zakaz poruszania kwestii imigracji albo narodowej tożsamości. Młody przywódca chce, aby Francja pozostała Francją, nie zatraciła charakteru wyrobionego przez wieki. Głośno domaga się ograniczenia imigracji, upatrując w niej zagrożenie nie tylko dla bezpieczeństwa państwa, lecz również dla spójności narodowej.
Język na bakier z polityczną poprawnością to środek konieczny, aby wybrnąć z niszy, na jaką LR zostali skazani przez Macrona. Znaleźli się w podobnym położeniu, co lewica po powrocie de Gaulle’a do władzy; generał wciągnął do rządów umiarkowanych, zawężając gwałtownie pole manewru jej twardego skrzydła. Prezydent usiłuje przekonać społeczeństwo, że podział na lewicę i prawicę to przeżytek, stary szablon. Jego zdaniem toczy się walka, z jednej strony mamy tych, którzy są przywiązani do „starego świata”, wsteczników bojących się postępu i innych kultur, ludzi bez wykształcenia i z małych miejscowości; po drugiej stronie mamy społeczeństwo otwarte, uśmiechniętych ludzi, którzy w zglobalizowanym świecie wielkich miast czują się jak ryby w wodzie, ufnych w przyszłość i postęp. Tamta pierwsza grupa zawadza reformom, bruździ, zamiast wspierać nadejście nowego, wspaniałego świata, „narodu start-up”, jak ujął to Macron.
Tutaj tli się nadzieja dla prawicy. W małych ośrodkach, zdruzgotanych przez dezindustrializację, w ludziach, którzy przestają poznawać świat, który znali od lat, w świadkach ruiny swoich dzielnic, przemienionych w rudery, gdzie mięso można kupić tylko u rzeźnika halal, gdzie kobiety nie mogą opuszczać domów po zmroku, gdzie służby nie stawiają stopy, bo po prostu się boją. Prawica odrodzi się jedynie w oparciu o ten głęboki naród, który zaczyna czuć się mniejszością we własnym kraju.
Ogromna przewaga medialna lewicy stanowi główną zaporę przed takim językiem. Jest on niedopuszczalny we francuskiej debacie; karci się tych, którzy użyją słowa „imigracja”, oskarżenia o rasizm padają równie często, co oskarżenia o faszyzm w Sowietach i wykluczają z dyskusji. Rozsądny i stanowczy głos mógłby przyciągnąć nie tylko rozproszony prawicowy elektorat (LR w sondażu z 18 grudnia otrzymało 12%, FN 17%, a ugrupowanie Dupont-Aignana, niezależnego gaullisty, 6%), ale również tych, którzy sądzą, że politycy o nich zapomnieli.
Francuzi nie mogą doczekać się powrotu do Gaulle’a, powidoku Napoleona w XX-wiecznej Francji. Stał się on ikoną historyczną i, bez względu na barwy polityczne, wszyscy chcą się na niego powoływać. Tak posłowie Frontu Narodowego, jak i Hollande, każdy liczy na wzmocnienie swojego wizerunku poprzez nadanie sobie tytułu „gaullisty”. Gdy Macron objął urząd, w mediach – gdzie ton nadają liberałowie i lewica – nie szczędzono mu pochwał, ale największa polegała na okrzyknięciu go nowym Bonapartem. Pojawiły się nie tylko artykuły, wychodziły książki porównujące młodego bankiera do Napoleona.
Odradzająca się intelektualna prawica - warto zwrócić uwagę, że we Francji konserwatywne idee są w ruchu, nabierają ostatnio nowych kształtów i rozmachu - bardzo chce wierzyć, że to Wauquiez przełoży ich poglądy na działanie polityczne. Trudno oddzielić tu życzenie od rzeczywistości, tak często bywa w polityce, i również zwolennicy nowego przewodniczącego dopatrują się w nim cech de Gaulle’a i Cesarza. Ma scalić prawicę, pozbierać niepodległościowe nurty i zachowawczych katolików, nadać im kierunek i zwarty charakter, aby zawrócić kraj z marszu nad przepaść.
Przywódca Les Républicains nie jest oportunistą. Rzeczywiście, w szybkim tempie zyskiwał na znaczeniu w partii, w 2007 roku sprawował funkcję rzecznika rządu Fillona (za kadencji Sarkozy’ego), później dostanie tekę ministra do spraw europejskich, a potem obejmie ministerstwo do spraw szkolnictwa wyższego. W międzyczasie założył grupę refleksyjną Droite sociale, czyli „Prawica społeczna”, w której zrzeszył ponad pięćdziesięciu posłów.
Wielu konserwatywnych intelektualistów widzi w nim szansę na przebudowę prawicy, na zastąpienie rozmytego liberalizmu twardym przekazem, umocowanym w wartościach i gotowym do osłony francuskiej tradycji, którą lewica usiłuje wytępić od maja 68 roku. Konserwatystom kończy się cierpliwość i życzenia deformują obraz sytuacji, która jest bardziej złożona, niż wydaje się to publicystom.
Największym wyzwaniem, jakie stoi przed Wauquiez, byłoby przeobrażenie polityki francuskiej, przemiana jej czysto personalnego charakteru. Bo polityka francuska to od paru dziesięcioleci starcie osobowości, zmagania przywódców, stąd każdy, kto ma jakąś pozycję, posiada swoich zwolenników: Sarkozy miał les sarkozystes, Mélenchon les mélenchonistes, Juppé les juppéistes. U nas tylko Marszałek dorobił się piłsudczyków, tam drugie, nawet trzecie nazwisko w partii ma swoich pretorian. To nie walka wizji dobra wspólnego, ale band, stojących za plecami swoich hersztów.
Nowy przewodniczący raczej nie podoła oczekiwaniom, jakie pokładają w nim intelektualiści. Sugeruje to dobór wiceprzewodniczących. Virginie Calmels jeszcze kilka miesięcy temu wyczekiwała na propozycję od Macrona, chciała być ministrem w jego rządzie. Drugi zastępca, Guillaume Peltier, to były współpracownik Philippe’a de Villiers (gaullisty z rządu Chiraca), otarł się nawet o Front Narodowy. Wauquiez chce rozpiąć dwa skrzydła, jedno miękkie, liberalne, i drugie twarde, prawicowe. Zależy mu na tym, aby utrzymać się w rozkroku.
Z jednej strony Wauquiez sprawia wrażenie, że wsłuchuje się w skargi tych, którzy na globalizacji i multikulturowym społeczeństwie stracili. Robi groźną minę do Macrona, oznajmia, że imigracja powinna być ograniczona do minimum, ale kiedy indziej wypowiada się o Europie tak, jak przedstawiciel establishmentu. W jego oczach Unię należy rozbić na trzy kręgi, jeden ścisły, dążący do głębszej integracji, następny luźniejszy, obejmujący strefę euro, i trzeci, w którego zasięgu znajdą się wszyscy chętni do wolnego handlu, w tym Wielka Brytania. Dwuznaczne zachowanie Wauquiez nie pomaga Republikanom. Tylko 8% Francuzów widzi w nich prawdziwą opozycję, za główną siłę zwalczającą Macrona uważając partię Mélenchona. Młodemu przewodniczącemu marzy się prezydentura w 2022 roku. Brak stanowczości może go sporo kosztować, a najwięcej samych Francuzów, których interes nie wyartykułuje ani drobnica partyjek odwołujących się do de Gaulle’a, ani Marine Le Pen, którą, po debacie w drugiej turze, ostatecznie uznano za niezdolną do kierowania państwem. Według badań Cevipof 88% Francuzów jest przekonanych, że polityków nie obchodzi zdanie zwykłych obywateli. „Francja peryferii” – to pojęcie głośnego socjologa Christophe’a Guilluy – pozostanie niema, jeśli Les Républicains nie przeistoczą się w prawicę z prawdziwego zdarzenia. Ich los zależy od tego, czy wyszarpią elektorat Frontu Narodowego i od tego, jak wypadnie bilans Macrona, w jakim tempie będzie rosło niezadowolenie jego rządami.
Bystrzejsi komentatorzy już mają przeczucie, jak sprawa się potoczy. Wauquiez będzie wysilał się w mediach, zapowiadając zwrot polityczny, na jaki Francja czeka od lat, a gdy przyjdzie co do czego, okaże się nowym Sarkozym. Pod powłoką frazeologii będzie starał się pozyskać centrum, które zdobędzie tylko pod warunkiem, że jego obietnice pozostaną bez pokrycia. Kolejny zawód, którego Francja może nie przeżyć.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/377912-przyszlosc-prawicy-we-francji