Najważniejszym wydarzeniem ostatnich dni w Stanach Zjednoczonych był bez wątpienia piątkowy Marsz dla Życia w Waszyngtonie. Odbywa się on co roku w rocznicę ogłoszenia wyroku Sądu Najwyższego USA w sprawie Roe versus Wade, który doprowadził do legalizacji aborcji w tym kraju (było to 22 stycznia 1973 roku).
Po raz pierwszy w historii Marszu dla Życia przemówienie transmitowane na żywo przez telewizję wygłosił z Ogrodu Różanego obok Białego Domu prezydent Donald Trump. Poprzednio tylko dwaj amerykańscy przywódcy – Ronald Reagan w 1987 i George W. Bush w 2003 i 2004 roku – kierowali słowa poparcia dla do uczestników tego wydarzenia, ale robili to telefonicznie.
Z ust Donalda Trumpa trwały padły ważne słowa:
„Pod rządami mojej administracji zawsze będziemy bronić pierwszego prawa w Deklaracji Niepodległości, czyli prawa do życia.”
„Pochodzicie z wielu środowisk, z wielu miejsc, ale wszyscy przychodzicie tu dla jednej pięknej sprawy: by budować społeczeństwo, w którym życie jest celebrowane, chronione i cenione.”
„Marsz dla Życia jest ruchem zrodzonym z miłości – kochacie swoje rodziny, swoich sąsiadów, kochacie nasz naród. I kochacie każde dziecko, narodzone i nienarodzone, ponieważ wierzycie, że życie jest święte, że każde dziecko jest drogocennym darem od Boga.”
„Wiemy, że życie jest największym cudem ze wszystkich, widzimy to w oczach każdej nowej matki.”
„Dzięki wam dziesiątki tysięcy Amerykanów urodziły się i osiągnęły swój dany przez Boga potencjał.”
Donald Trump przypomniał także, że USA mają – obok Korei Północnej i Chińskiej Republiki Ludowej – najbardziej drakońskie prawo aborcyjne na świecie. „To jest złe i to musi się zmienić”, powiedział prezydent i wezwał amerykańskich parlamentarzystów do zmiany obowiązującego prawa.
W tym kontekście warto przypomnieć, że kiedy Donald Trump wygrywał wybory prezydenckie, to założyciel, wydawca i redaktor naczelny „Playboya” Hugh Heffner (wówczas jeszcze wśród żywych) obwieścił, iż elekcja obyczajowego libertyna do Białego Domu dokonana głosami republikanów oznacza ostateczny pogrzeb rewolucji konserwatywnej w Stanach Zjednoczonych.
Od tamtego czasu minął ponad rok. Dziś Donald Trump jest uważany za najbardziej nastawionego pro life prezydenta we współczesnej historii USA. Przemawiają za tym nie tylko słowa, jak te wygłoszone przez niego podczas Marszu dla Życia, lecz także czyny.
Na początku stycznia Donald Trump uhonorowany został Nagrodą Malachi jako Człowiek Pro Life Roku 2017 w Stanach Zjednoczonych. Czym zasłużył sobie na miano Obrońcy Życia nr 1 w USA?
Po pierwsze, mianował do Sądu Najwyższego na miejsce zmarłego Antonina Scalii sędziego Neila Gorsucha – prawnika, który dał się poznać jako zdecydowany zwolennik obrony życia nienarodzonych. To właśnie Sąd Najwyższy – a nie Kongres czy prezydent – zadecydował o legalizacji aborcji w USA i jego wyroki mają podstawowe znaczenie dla kształtowania prawa w tej sferze.
Po drugie, wziął na celownik największą organizację aborcyjną na świecie, czyli Planned Parenthood. Odszedł od polityki Baracka Obamy, która zobowiązywała państwo do finansowania tej instytucji. Pod jego rządami Departament Sprawiedliwości wszczął też dochodzenie w sprawie nielegalnego handlu szczątkami nienarodzonych dzieci przez kliniki aborcyjne Planned Parenthood.
Po trzecie, od początku swej kadencji Trump aktywnie wspiera ustawodawstwo w zakresie ochrony życia (przygotował m.in. projekt ustawy zwiększającej ochronę życia, który znajduje się obecnie w Senacie), zaś swą administrację obsadza ludźmi ze środowisk pro life.
Po czwarte, dąży do zniesienia ustawy Obamacare, która pozwala refundować środki wczesnoporonne ze środków publicznych. Nie udało mu się tego zrobić głównie z powodu oporu ze strony Kongresu, ponieważ kilku republikańskich polityków zagłosowało w tej sprawie przeciwko niemu. Mimo to zdołał wprowadzić do Obamacare „klauzulę sumienia”, czyli przepisy, zgodnie z którymi pracodawcy nie muszą już zapewniać ubezpieczonym kobietom bezpłatnych środków wczesnoporonnych, jeśli narusza to ich „przekonania religijne lub moralne”.
Po piąte – i być może najważniejsze – już w pierwszych dniach swojego urzędowania Trump podpisał dekret blokujący zagraniczną pomoc lub finansowanie z budżetu federalnego międzynarodowych organizacji pozarządowych, które promują na świecie aborcję. Był to powrót do tzw. „polityki Mexico City”. Jako pierwszy wydał taki zakaz Ronald Reagan, a podtrzymał go George Bush (senior). Później Bill Clinton odszedł od tej polityki, uruchamiając finansowanie globalnego przemysłu aborcyjnego, ale proces ten powstrzymał George W. Bush (junior). Potem znów jednak Barack Obama wrócił do sponsorowania międzynarodowego praktyk antyludnościowych.
Kurek ze strumieniem pieniędzy z USA przeznaczonych na finansowanie aborcji na świecie został przez Trumpa zakręcony, jednak w międzyczasie uruchomiono inne źródła. Zatroszczyła się o to przede wszystkim holenderska minister Lilianne Ploumen, która założyła organizację She Decides i w ciągu kilku miesięcy zdołała zebrać 300 milionów dolarów na sponsorowanie na naszym globie przemysłu śmierci.
I pomyśleć, że ta właśnie Lilianne Ploumen uhonorowana została ostatnio Papieskim Orderem Świętego Grzegorza Wielkiego, czyli najważniejszym odznaczeniem, jakie może otrzymać osoba świecka za zasługi dla Kościoła katolickiego. Jest to tym bardziej zasmucające, że w wypowiedziach dla holenderskich mediów mówi ona, iż odbiera watykański zaszczyt jako wyraz uznania dla swej działalności na rzecz aborcji.
Batalia o życie nienarodzonych, jaką prowadzi administracja Donalda Trumpa, jest ważna także w kontekście polskiej inicjatywy dążącej do prawnego zakazu aborcji eugenicznej. Pokazuje, że miliony ludzi w naszym kraju nie są osamotnione w swej walce, by respektowane było piąte przykazanie Dekalogu: “Nie zabijaj”.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/377762-dlaczego-donald-trump-jest-najwiekszym-obronca-zycia-nienarodzonych-sposrod-wszystkich-prezydentow-we-wspolczesnej-historii-usa