Stało się, jak stać się miało. Delegaci SPD dali wczoraj w Bonn zarządowi partii zielone światło do podjęcia negocjacji z chadekami z CDU/CSU o stworzeniu, a właściwie dla kontynuacji rządów tzw. wielkiej koalicji. O tym jak burzliwa była ta debata i jak wymęczony jej rezultat świadczy podział głosów: za było zaledwie nieco ponad połowa uprawnionych do głosowania.
Owacji na stojąco dla szefa „socis” Martina Schulza nie było. Schulz nie porwał sali w swym przemówieniu, ale na razie uratował własną skórę, i to on będzie główną twarzą w uzgodnieniach z unitami. Po prawdzie od początku było wiadomo ku czemu zmierza SPD. W roli „rozbiegówki”, jako pierwsza wystąpiła premier Nadrenii-Palatynatu i członek zarządu Malu Dreyer, która zaczęła od słów, że „była przeciw koalicji” z chadekami, ale „teraz jest za”. Skąd ta zmiana? Bo taki jest wymóg chwili, bo odpowiedzialność za losy republiki, bla, bla, bla. Nijak to się miało do zjazdowego hasła, widniejącego nad jej głową: „Nowy czas potrzebuje nowej polityki”. Po niej miejsce przy mównicy zajął szef SPD w Nadrenii Północnej-Westfalii Michael Groschek, Też „był przeciw”, jego oddział stawiał nawet wcześniej warunki przewodniczącemu Schulzowi & Co., ostatecznie jednak ograniczył się do pohukiwania, że „zapomnieliśmy języka w gębie”, że „trzeba odnaleźć drogę do związków zawodowych”, że partia kroczyła „od porażki do porażki” i „potrzebuje odnowy”, ale „nie odgórnej lecz… oddolnej. Bla, bla, bla…
Wreszcie głos zabrał sam wyczekiwany Martin Schulz, lider SPD we wrześniowych, katastrofalnych wyborach dla „socis”. I znów: że „chodzi o przyszłość partii”, że owszem, „sam mówił po klęsce, czego nie ukrywa, o jej przejściu do opozycji”, no ale „wymóg chwili”, że teraz „musi”, i on, jako ten „odpowiedzialny przewodniczący apeluje do towarzyszek i towarzyszy, aby okazali mu zaufanie”, i „razem odbudowali zaufanie społeczne”. Bo, „jeśli nie my, to nikt!” - wzywał - chodzi bowiem nie tylko o losy Bundesrepubliki, „cała Europa patrzy na Niemcy”. W przeddzień obrad - opowiadał Schulz - zadzwonił do niego wieczorem prezydent Francji Manuel Macron, który też „ponad narodem stawia Europę”, gdzie teraz takie niebezpieczne trendy, jak w Wiedniu, Pradze, Warszawie i Budapeszcie, i trzeba im stawić czoła… A żeby SPD miała wpływ na to, co się dzieje w kraju i poza granicami, musi „uczestniczyć w rządzie”.
Książę Machiavelli lepiej by tego nie napisał. Euforii na sali nie było. Schulz przy mównicy, znudzone twarze delegatów i brawa pro forma - to obrazki z jego wystąpienia. Ożywienie i burze oklasków wywołały dopiero późniejsze przemówienia młodych gniewnych, tych, którzy żądali rzeczywistej odnowy partii i sprzeciwiali się układaniu się z CDU/CSU. Ich zdaniem, współrządzenie SPD w gabinecie kanclerz Angeli Merkel będzie „samobójcze” dla partii, ale mniejsza z tym, po dwukrotnym, powtórzonym liczeniu głosów Schulz osiągnął, co chciał od pierwszych minut po swej wrześniowej klęsce: prolongatę i szansę na przetrwanie na świeczniku niemieckiej polityki.
„Socis” połknęli żabę, którą podsunął im przewodniczący. O rezultacie głosowania towarzyszek i towarzyszy delegatów w Bonn świadczą cytaty z wypowiedzi i komentarze z pierwszych godzin po ich zjeździe: „harakiri”, „”ciężka hipoteka”, „kwaśne jabłko”, „ślepy marsz”, „gorzki sukces” itp. Martin Schulz, ale także Angela Merkel mogą jednak odetchnąć z ulgą: po czterech miesiącach od wyborów do Bundestagu wyłania się w Niemczech… stary-nowy rząd. Wielcy przegrani będą teraz tłumaczyć wszem wobec jak należy wygrywać…
SPD zastrzegła sobie jedynie, że po kolejnych dwóch latach wspólnych rządów z CDU/CSU, a więc w połowie kadencji, ma być dokonane „podsumowanie i ocena”, czy spełnione zostały jej postulaty. W domyśle: jeśli nie, to „socis” wystąpią z tej spółki. Czy wystąpią - to już inna bajka, bowiem jeśli w międzyczasie nie wzrosną jej notowania, nie zdecydują się na przyspieszone wybory. Tak jak dziś, gdy ponowne przywołanie obywateli do urn mogłoby skończyć się dla nich jeszcze totalna klapą.
Natenczas do rangi największej siły w Bundestagu urasta Alternatywa dla Niemiec. To jej będą przysługiwały kierownictwa w poszczególnych komisjach parlamentarnych i to ona będzie miała pierwszeństwo zabierania głosu po partiach rządzących w toczonych debatach. Partia, której reprezentanci byli stałymi gośćmi w rosyjskiej ambasadzie w Berlinie, wobec której rodzime media snuły przypuszczenia, że jakoby była wspierana finansowo przez prezydenta Władimira Putina.
Co dalej? CDU/CSU i SPD nie powinny mieć większych problemów z dogadaniem się. Po pierwsze, współrządzą w Niemczech od lat, a po drugie wszystkie mają nóż na gardle. Tematem budzącym największe spory jest polityka imigracyjna, ale i tu „Machiavelli”-Schulz pozostawił sobie furtkę: jak grzmiał wczoraj przy mównicy, SPD „nigdy nie zrezygnuje ze swych pryncypiów” i „nigdy nie zgodzi się na ustalenie limitu dla uchodźców”. O limicie dla imigrantów nie wspomniał, co daje wyraźną wskazówkę, jak zostanie rozwiązany ten węzeł. Limit dla imigrantów - ewentualnie tak, dla uchodźców – nie…
Z polskiego punktu widzenia ważne jest, w jaki sposób Niemcy będą teraz usiłowali odbudować swój nadszarpnięty wizerunek i osłabiona pozycję w Europie, ergo, jak wielki wpływ na ich politykę będzie miało lewicowe odchylenie do przekształcenia Unii Europejskiej w Stany Zjednoczone Europy, z ponadnarodowym rządem w Brukseli, co de facto było celem oficjalnie głoszonym przez byłego szefa europarlamentu Martina Schulza, od wczoraj partnera Merkel w rozmowach koalicyjnych. Na razie byłyby to jednak tylko spekulacje i gdybanie. Więcej można będzie powiedzieć po ukształtowaniu się ich wspólnego gabinetu i obsadzie stanowisk rządowych, a jeszcze więcej w trakcie skleconej w trybie warunkowym kadencji „GroKo” (jak w skrócie mawiają Niemcy, od słów Grosse Koalition). Dziś jeszcze wszystkie scenariusze są możliwe. Czy i dla kogo okaże się ona zgniłym, samobójczym kompromisem, okaże się już wkrótce…
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/377652-zaba-martina-schulza-spd-gotowa-jest-nadal-rzadzic-w-koalicji-z-chadekami-z-cducsu