Sytuacja, którą zrozumieć nieprosto. I między innymi dlatego trzeba ją odnotować, bo w jakimś stopniu nadwątla nasze wyobrażenie o porządkach panujących w putinowskiej Rosji. I o samej konstrukcji tego kraju.
Oto największy prywatny bank Rosji, „Alfa-bank”, poinformował oficjalnie, że zaprzestaje pracować z przedsiębiorstwami rosyjskiego sektora obronnego. Z obawy przed amerykańskimi sankcjami. Żeby zminimalizować ryzyko.
Ktoś z rosyjskich komentatorów porównał to do sytuacji, w której gdzieś około 1938 roku szef radzieckiej kasy oszczędnościowej powiedziałby Józefowi Stalinowi, że niestety przestaje finansować wielkie budowy socjalizmu, bo musi dbać o interesy zrzeszonych w kasie ciułaczy…
Żarty na bok. Żeby skomplikować ten obraz sytuacji jeszcze bardziej, kilka godzin potem odpowiadający m.in. za przemysł obronny wicepremier Dmitrij Rogozin oświadczył, że „Alfa-bank” nie ma z czego rezygnować, bo… bynajmniej nie obsługuje, i to w żadnym zakresie, przedsiębiorstw z tego sektora. Ale główny udziałowiec „Alfa-Banku”, Michaił Fridman, już miesiąc temu powiedział w wywiadzie prasowym, że jego bank zaprzestał finansować „oboronkę”, i to właśnie ze względu na sankcje USA.
Tenże Fridman, zresztą na stałe rezydujący już w Londynie, ale wciąż prowadzący – powtórzmy – największy rosyjski bank prywatny, w ostatnich latach bywał przez kremlowskie media oskarżany o finansowanie organizacji głównego rosyjskiego opozycjonisty – Aleksieja Nawalnego. Którego organizacja ma konta skądinąd właśnie w „Alfa-banku”.
O co w tym wszystkim chodzi? Nie będę ściemniał – nie wiem. Ale, jak napisałem na wstępie, ta dziwaczna rozgrywka, przywodząca na myśl maksymę Churchilla o rosyjskim życiu politycznym jako o „walce buldogów pod dywanem” – o której rezultatach świat zewnętrzny dowiaduje się dopiero, gdy ciało przegranego spod tego dywanu wylatuje, warta jest zastanowienia. Nawet jeśli z pokorą przyznamy że nie wiemy, co tam się w ciemnościach odbywa. A to dlatego, że unaocznia ona iż nie powinniśmy przywiązywać się do powszechnych, utartych opinii o konstrukcji obecnej Rosji.
Bo ten rąbek czegoś, co w całości pozostaje nam nieznane, który dane nam jest zobaczyć, pokazuje kilka ważnych rzeczy.
A więc po pierwsze – że w rosyjskiej elicie władzy trwa walka, której dokładnego ani przebiegu, ani sensu nie znamy. Ale ona trwa, i ta elita nie jest jak widać jednolita.
Po drugie – że wbrew rozpowszechnionemu poglądowi to nie jest tak, żeby stopień koncentracji władzy i pieniądza osiągnął w Rosji jakieś historyczne apogeum. I nie jest tak, aby ludzie Kremla czy to wszystko posiadali, czy to kontrolowali. Posiadają i kontrolują bardzo dużo, większość aktywów kraju, ale bynajmniej nie wszystko.
Po trzecie – jak widać, realny układ sił jest tam taki, że strach przed Putinem nie zawsze i nie w przypadku każdego jest śmiertelny. I nie dotyczy to tylko nieustraszonych, gotowych zaryzykować własnym życiem dysydentów, ale również trzeźwo i praktycznie myślących bogaczy.
No i po czwarte – granice między władzą a opozycją nie są tam wcale tak nieprzekraczalne, jak się zdaje wielu, którzy do putinowskiej Rosji chcą przykładać strychulec pod nazwą ZSRR.
Warto obserwować, jaki będzie los „Alfa-banku”.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/375005-sprawa-alfa-banku-czyli-w-rosji-wladza-bynajmniej-nie-kontroluje-wszystkiego