Po 8-tygodniowych negocjacjach Liberałowie z FDP przerwali w niedzielę rozmowy sondażowe ws. utworzenia koalicji rządowej z chadecją i Zielonymi, tzw. koalicji „Jamajka”. Szef partii Christian Lindner oświadczył, że „lepiej w ogóle nie rządzić niż rządzić źle”.
Nie ulega wątpliwości, że zdecydowali się na ten krok, ponieważ nie chcieli skończyć jako przybudówka do koalicji z chadecji i Zielonych, czyli firmować polityki z którą się zasadniczo nie zgadzają. Jest to kolejna wyraźna rysa, po wejściu AfD do Bundestagu, na konsensusie regulującym życie polityczne za Odrą. Można powiedzieć, że po latach zglajszaltowania polityka wróciła do Niemiec. Polityka w sensie jasnych, różniących się od siebie stanowisk. Oznacza to także koniec dotychczasowej strategii Merkel, czyli przesuwania chadecji na lewo, by wraz z Zielonymi stworzyć coś w rodzaju nowego centrum. **
Pani kanclerz pozostały teraz właściwie już tylko trzy możliwości: nowe wybory, rząd mniejszościowy albo ponownie wielka koalicja. We wszystkich tych konstelacjach Merkel będzie jednak kanclerzem do odwołania. Jak słusznie zauważył „The Washington Post” jeszcze kilka miesięcy temu niemiecka kanclerz była najbardziej wpływowym europejskim politykiem, a niektórzy wskazywali na nią jako na „lidera świata zachodniego”, podczas gdy obecnie „nie jest ona nawet najbardziej wpływową osobą w Niemczech”. Rozpad rozmów koalicyjnych pokazał, że jest ona na tyle osłabiona po wyborach do Bundestagu, w których CDU uzyskała najgorszy wynik od 1949 r., że sam jej autorytet już nie wystarczy, by skłonić potencjalnych partnerów do ustępstw.
Prezydent Niemiec Frank-Walter Steinmeier podjął się wprawdzie misji przekonania dotychczasowych uczestników rozmów do powrotu do negocjacyjnego stołu, ale jest mało prawdopodobne, że mu się to uda. Liberałowie nie mają zamiaru odstępować od swojej decyzji. Lindner wyraźnie dał do zrozumienia, że dokument negocjacyjny był „zbyt przesiąknięty pomysłami Zielonych”. Wznowienie rozmów wymagałoby rozpoczęcie ich od zera, na nowych podstawach. Jest bardziej niż wątpliwe, że do tego dojdzie. Mimo iż Zieloni pozostają zasadniczo gotowi do rozmów.
Pierwszym możliwym scenariuszem jest więc Wielka Koalicja. Wiceszefowa CDU Julia Klöckner zaapelowała do socjaldemokratów, by jeszcze raz przemyśleli swoje negatywne nastawienie do tworzenia rządu. Kandydat SPD na kanclerza Martin Schulz od razu po wyborach ogłosił, że SPD nie wejdzie po raz kolejny w koalicję z CDU. 20 proc. poparcia przy urnach to marny wynik, ale kolejne cztery lata współrządzenia z chadecją mogłyby oznaczać spadek tego poparcia nawet o połowę w następnych wyborach.
Socjaldemokratom zaszkodziło bycie przybudówką Merkel, która bezwstydnie kradła ich polityczne pomysły. To SPD proponowała płacę minimalną i legalizacje homomałżeństw. To pani kanclerz je zrealizowała. To nie SPD otworzyła granice we wrześniu 2015 r. dla imigrantów, którzy utknęli w Austrii i na Węgrzech, ale zaklepała, chcąc nie chcąc, decyzję Merkel. Kilka lat w opozycji ma służyć lizaniu ran, czyli odbudowie nadszarpniętego wizerunku partii i pozwolić jej wypracować nowy program.
Dlatego Socjaldemokraci bronią się przed zalotami chadeków rękoma i nogami. Szef SPD Martin Schulz powiedział w magazynie „ARD-Brennpunkt”, iż nowe wybory powszechne są „właściwą drogą”. W końcu to on mówił po wyborach do Bundestagu, że „Niemcy nie chcą już Wielkiej Koalicji”. Gdyby teraz się zgodził ją jednak utworzyć, zaprzeczyłby sam sobie. Dla Socjaldemokratów tzw. „GroKo” byłaby możliwa, jeśli w ogóle, tylko wówczas gdyby Merkel ustąpiła ze stanowiska.
A na to się nie zanosi. Szefowa niemieckiego rządu zapowiedziała bowiem, że jeśli dojdzie do realizacji drugiego możliwego scenariusza - przyśpieszonych wyborów, znów będzie ubiegać się o fotel kanclerza. W końcu zapewniała Niemców, że chce kierować rządem przez następne cztery lata, dlatego teraz nie zamierza rezygnować. Złośliwcy uważają to za dowód na to, iż Merkel straciła kontakt z rzeczywistością. Publicysta Henryk M. Broder porównał pani kanclerz na łamach „Die Welt” do przywódcy Zimbabwe Roberta Mugabe, który trzymał się władzy przez 37 lat. Zdaniem Brodera „Merkel jest jak Mugabe. Nie wie kiedy gra jest skończona”.
Prawda jest jednak taka, że Merkel przez lata systematycznie eliminowała konkurencję we własnych szeregach. Teraz nie ma jej kto zastąpić. Poza tym niemiecka ustawa zasadnicza nie pozwala prezydentowi ot tak rozpisać nowe wybory. Najpierw musi się odbyć wybór kanclerza (Kanzlerwahl) przez Bundestag. Prezydent proponuje posłom dowolnego kandydata na kanclerza (może to być obecnie urzędujący), a ci następnie zatwierdzają tę kandydaturę lub nie. Musi on zdobyć głosy co najmniej połowy członków Bundestagu – tzw. Kanzlermehrheit). Jeśli nie zostanie zatwierdzony, wówczas prezydent może go wyznaczyć na kanclerza wbrew parlamentarnej większości lub rozpisać nowe wybory. To może potrwać. By pozbyć się Merkel parlamentarna większość musiałaby nie zatwierdzić jej kandydatury w co najmniej trzech turach. Nikt nie wie czy to się stanie i jeśli tak, kiedy. Po kuluarach rządowych w Berlinie kursuje już data przyśpieszonych wyborów: 22 kwietnia 2018 r. Ale to tylko spekulacje.
Trzecim wariantem byłby rząd mniejszościowy. Merkel niechętnie podchodzi do tego pomysłu. Byłaby to nowość w Niemczech na poziomie federalnym. Ewentualna koalicja z CDU i FDP czy CDU i Zielonych musiałaby przekonać pozostałe partie do tego, by udzieliły jej cichego poparcia. SPD wykluczyła już taką możliwość. Bo oznaczałoby to de facto stworzenie kolejnej Wielkiej Koalicji, w której Socjaldemokraci byliby cichym, ale jednak partnerem, odpowiedzialnym za rządową politykę. A utworzenie Wielkiej Koalicji przecież już wykluczyli.
Przyspieszone wybory wydają się być więc najbardziej prawdopodobnym wariantem. Nie należy przy tym załamanie rozmów koalicyjnych między CDU/CSU, FDP i Zielonymi odczytywać jako oznakę poważnej destabilizacji niemieckiego państwa. Spór to zupełnie normalne zjawisko w demokracji. Przyzwyczailiśmy się po prostu do tego, że w „systemie Merkel” go nie było. Debata publiczna była spięta ciasnym gorsetem politycznego konsensusu, przedstawianym jako „bezalternatywny”. Teraz spór, za sprawą koalicji Jamajka, powrócił. Z pożytkiem dla niemieckiej demokracji. Poważny kryzys przeżywa przede wszystkim Angela Merkel. I tym razem nie uda jej się wyjść z niego bez szwanku.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/368132-trzy-mozliwe-scenariusze-po-fiasku-rozmow-koalicyjnych-w-niemczech-merkel-jest-jak-mugabe-nie-wie-kiedy-gra-jest-skonczona