Jeszcze tydzień temu wydawało się, że po wyborach parlamentarnych w Czechach, które odbędą się w najbliższą niedzielę, nowym premierem zostanie miliarder i magnat medialny Andrej Babiš. W ostatni czwartek doszło jednak do wydarzenia, które stawia pod znakiem zapytania taki scenariusz. Słowacki Trybunał Konstytucyjny stwierdził bowiem, iż orzeczenie tamtejszego Instytutu Pamięci Narodowej, że wspomniany polityk był w komunistycznej Czechosłowacji agentem służby bezpieczeństwa StB, opiera się na wystarczającym materiale dowodowym.
Andrej Babiš, choć ma obywatelstwo czeskie, jest Słowakiem. W latach 80-tych pracował w centrali handlu zagranicznego, m.in. w Maroku. Po upadku komunizmu stworzył koncern Agrofert – giganta w branży rolnej, spożywczej i handlowej. Dziś na liście najbogatszych Czechów zajmuje drugie miejsce.
Kilka lat temu Babiš postanowił zająć się polityką. Założył partię o nazwie ANO 2011, która przedstawiała się jako „trzecia siła” w czeskiej polityce, mająca uzdrowić chory system podzielony między lewicę i prawicę. Jednocześnie przejął grupę mediową Mafra, zostając właścicielem kilku wpływowych tytułów na czeskim rynku prasowym. Głosząc hasła walki korupcją ANO zajęło w wyborach parlamentarnych w 2013 roku drugie miejsce, zdobywając 47 mandatów i wchodząc do koalicji rządowej. Sam Babiš został wicepremierem i ministrem finansów.
Kryzys w koalicji zaczął się, gdy w 2016 roku parlament uchwalił ustawę o konflikcie interesów. Zgodnie z jej zapisami członkowie rządu nie mogą być właścicielami mediów, a należące do nich firmy nie mogą ubiegać się o dotacje państwowe i zamówienia publiczne. Za takimi rozwiązaniami głosowały wszystkie partie oprócz ANO. Skonfliktowany z koalicjantami Babiš w maju 2017 roku odszedł z rządu. Przed zbliżającymi się wyborami parlamentarnymi był wszakże zdecydowanym faworytem. We wszystkich sondażach jego ugrupowanie wyraźnie wyprzedzało pozostałych.
A jednak dopadła go przeszłość. Sprawa zaczęła się już sześć lat temu, gdy słowacki Instytut Pamięci Narodowej ujawnił, że Andrej Babiš był zarejestrowany w latach 80-tych w komunistycznej Czechosłowacji jako agent bezpieki o pseudonimie Bureš. W 2012 roku polityk wniósł do sądu w Bratysławie powództwo przeciw IPN-owi o fałszywe oskarżenie. Zaprzeczał, by był świadomym współpracownikiem. Twierdził, że raporty zostały sfabrykowane przez funkcjonariuszy bezpieki, którzy chcieli się w ten sposób wykazać przed przełożonymi. Nie mogą być więc dowodem w jego sprawie.
W następnych latach kolejne sądy trzech instancji (łącznie z Sądem Najwyższym) przyznawały mu rację. W marcu 2017 roku kierownictwo IPN-u złożyło więc skargę konstytucyjną przeciwko werdyktowi Sądu Najwyższego. Sprawa trafiła do Słowackiego Trybunału Konstytucyjnego, który miał wydać orzeczenie, czy raporty StB mogą być wystarczającym materiałem dowodowym, by stwierdzić, że ktoś pozostawał tajnym agentem służb. W ostatni czwartek Trybunał orzekł, że tak.
Andrej Babiš uważa, że padł ofiarą spisku. Nie ma wątpliwości, że ogłoszenie orzeczenia tuż przed wyborami to operacja polityczna obliczona na odebranie mu szans na zwycięstwo.
O sprawie wypowiedzieli się już – w tym samym tonie – liderzy wszystkich liczących się ugrupowań w Czechach: premier Bohuslav Sobotka i minister spraw zagranicznych Lubomír Zaorálek z Czeskiej Partii Socjaldemokratycznej (CSSD), wicepremier Paul Bělobrádek z Unii Chrześcijańskiej i Demokratycznej – Czechosłowackiej Partii Ludowej (KDU-CSL), Petr Fiala z Obywatelskiej Partii Demokratycznej (ODS), Miroslav Kalousek z TOP 09, Ivan Bartoš z Partii Piratów, Tomio Okamura z ruchu Wolność i Demokracja Bezpośrednia, Jan Farský z ruchu Starostowie i Niezależni (STAN), a nawet Vojtěch Filip z Komunistycznej Partii Czech i Moraw (KSČM).
Wszyscy stwierdzili mniej więcej to samo: że Babiš stracił moralną legitymizację i nie może być w przyszłości ani premierem, ani członkiem rządu. Nikt z nich nie wyobraża sobie tworzenia koalicji rządowej z kimś, kto był agentem komunistycznej bezpieki i ukrywał ten fakt przed społeczeństwem.
W tym roku mieliśmy już do czynienia w Europie z wyborami, w których murowani faworyci przegrywali na ostatniej prostej. We Francji prezydentem miał być Francois Fillon, a jednak został nim Emmanuel Macron. W Austrii wydawało się, że zwyciężą wolnościowcy Heinza-Christiana Strache, a jednak triumfował Sebastian Kurz. Czy podobnie będzie w Pradze? Jeśli tak, to okaże się, że wybory w Czechach rozstrzygnęły się w tym roku na Słowacji.
-
Polecamy nowy numer największego konserwatywnego tygodnika opinii w Polsce - „Sieci”, w sprzedaży od 16 października br., także w formie e-wydania na http://www.wsieci.pl/prenumerata.html.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/362909-czy-wyniki-wyborow-w-czechach-zostana-rozstrzygniete-przez-slowacki-ipn