Jakiś czas temu w rosyjskich „federalnych telekanałach”, czyli ogólnokrajowych telewizjach kontrolowanych przez Kreml, pojawił się nowy i bardzo specyficzny, nie mający chyba odpowiednika nigdzie, format programu publicystycznego. Czy raczej – politycznego, publicystycznego show.
Formalnie mamy do czynienia ze standardowym programem dyskusyjnym z udziałem publiczności. Przy czym i publiczność, i rzecz jasna prowadzący, i niemal wszyscy uczestnicy mają zbliżone poglądy na temat dyskusji, czy będzie to „faszyzm hulający po Ukrainie”, czy „NATO-wska strategia okrążania Rosji”, czy „zachodnia agentura próbuje wywołać w Moskwie kolorową rewolucję”.
Prawie. Bo zawsze wśród gości znajduje się jeden, który daje wyraz poglądom wręcz przeciwnym. Przy czym często w formie karykaturalnie ostrej. Czasem wręcz w sposób, pozwalający na uznanie jego wypowiedzi za obraźliwej wobec już nie władzy, tylko wręcz narodu rosyjskiego.
Marny los takiego dyskutanta, bo staje się on wtedy ofiarą narastającej i połączonej agresji innych gości i prowadzącego, wspieranych rzecz jasna przez publiczność. Sytuacja w studiu się nakręca, bo niepokorny gość jest czupurny i odpyskowywuje oponentom. Jest więc obrażany, a czasem… bity. Tak jest, było już ładnych parę przypadków fizycznej agresji, transmitowanej live. Przy czym niepokorny, bywało, wcale nie dawał się bić bezkarnie; bronił się aktywnie.
Jest kilku takich dyżurnych zagranicznych dyskutantów. Pewien Ukrainiec – ten z oczywistych względów bije rekordy popularności. Pewien Amerykanin. Kilku przedstawicieli innych krajów zachodnich. I dwóch Polaków – Jakub Korejba i Tomasz Maciejczuk (pierwsze nazwisko pada w tekście, drugie – nie). Obaj konsekwentnie przedstawiani jako „polscy dziennikarze”, obaj w polskich mediach znani mało.
Co ciekawe – parę tygodni po incydencie, w którym gość był znieważany czy nawet bity, często znowu siedzi on w najlepsze w tym samym studiu. W tym samym programie, u tego samego prowadzącego. Budzi to zdziwienie, ale cóż – Rosja to przecież kraj dziwów.
Tym tłumaczeniem nie zadowolił się rosyjski tabloid „Komsomolskaja Prawda”. I przeprowadził własne śledztwo, z którego wynika, iż nie ma w tym tajemnicy żadnej. Bo cudzoziemscy uczestnicy tego rodzaju programów są po prostu opłacani. Nie tylko suto, wręcz niezwykle suto. Wymieniane przez „KP” kwoty naprawdę robią wrażenie, po przeliczeniu na złotówki potrafią dochodzić do dużych kilkudziesięciu tysięcy miesięcznie.
W zamian za takie pieniądze nie trzeba wiele. Nawet poniżyć się w jakimś sensie nie trzeba, odwrotnie. Przecież mówisz swoje, możesz wręcz dać upust swojej niechęci do Rosji i Rosjan. Tyle, że cię poobrażają – ale masz przecież grubą skórę, „twardym trzeba być, nie miętkim”. Zresztą ty też możesz ich obrażać. A jak cię zaczną bić, to nikt ci nie broni zrobić gardę i wyprowadzić prostego. Ech, jaki twardziel, jaki męski…. – pomyśli przed telewizorami ileś pięknych moskwianek, więc prócz finansowych możesz odnieść i inne, również przyjemne, korzyści.
Potem nic nie przeszkadza skoczyć na szybką wódkę z „przeciwnikami”, z którymi za tydzień czy miesiąc znów wymienisz się obelgami czy wręcz ciosami. Tak według „KP” bywa po tych programach często.
A Kreml – to już nie „KP”, to już ja – jest zadowolony. Szeroko oglądane programy, kształtujące obraz świata wielkiej części, chyba wciąż większości, Rosjan potrzebują przecież obrazu wroga. Najlepiej taki obraz, który nam odpowiada.
Oszustwo? Ależ dlaczego. Istnieje przecież taki sport jak amerykański wrestling, to jest walka najzupełniej umowna; oczywiście są i tacy widzowie, którzy wierzą iż to się dzieje naprawdę, ale umówmy się – głupich nie sieją. A nowy format rosyjskiej publicystyki – pewnie tak odpowiedziałby jakiś obyty na świecie rosyjski polittechnolog robiący w mediach – jest na tym tle szczytem realizmu.
Kto zna rosyjski, tu może zapoznać się z artykułem „KP”.
I jak to skomentować? Chyba tylko tytułem jednej z najlepszych wydanych w ostatnich latach książki o Rosji, autorstwa Brytyjczyka Petera Pomerantsev’a. Współczesną Rosję skomentował on zdaniem: „Nothing is True and Everything is Possible”.
Czyli tam nic nie jest prawdą, natomiast wszystko jest możliwe…
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/362450-pieniadze-naprawde-leza-na-ulicy-wystarczy-znac-rosyjski-i-byc-no-wlasnie-co-tu-napisac