Po obejrzeniu relacji z niemieckich wyborów w polskich i zachodnich stacjach bliskich unijnemu establishmentowi (innych właściwie nie ma), przypomniałem sobie rok 2015. Ta sama żałoba, co po zwycięstwie obozu Jarosława Kaczyńskiego, te same jęki a nawet obelgi, ten sam smutek. I prawie takie same bojówki czy demonstracje, ruszające natychmiast do boju przeciw werdyktowi demokracji - naturalnie w imię demokracji. Oczywiście, to tylko zewnętrzne podobieństwo. Po pierwsze PiS zasadniczo różni się od AfD, po drugie - PiS zdobyło władzę, a AfD tylko prawie 80 miejsc w liczącym 631 miejsc niemieckim parlamencie.
Konsekwencje tej zmiany na niemieckiej scenie politycznej mogą być jednak dla Polski znaczące.
1. Po pierwsze, przy wszystkich zastrzeżeniach, pojawia się w Niemczech ślad realnej demokracji. „W Bundestagu będzie wreszcie opozycja, bo przez ostatnie lata nic takiego nie miało miejsca” - powiedziała w BBC jedna z działaczek AfD. Trudno nie przyznać temu racji. Więcej napisał o tym Jacek Karnowski.
2. Po drugie, mandat Angeli Merkel (ale i poparcie dla SPD) są wyraźnie słabsze. Co najbardziej istotne - ta słabość bierze się właśnie z tego, co jest dziś bodaj największym punktem sporu w Europie czyli szaleńczej polityki imigracyjnej. Bolesne konsekwencje bezprawnego otwarcia granic Europy dla potężnej fali islamskich młodych mężczyzn docierają powoli do części Niemców. Narasta sprzeciw i poparcie dla jedynej dziś siły w Berlinie, która mówi temu nie. Siły, która nam się nie podoba, ale trzeba pamiętać, że innej nie ma. Ten sygnał musi być zauważony, polityka imigracyjna co najmniej skorygowana.
3. Po trzecie, w związku z powyższym wyraźnie maleją szanse na jakieś nowe otwarcie w Europie. Miało ono zresztą już nastąpić po wygranej Emmanuella Macrona we Francji, ale nic, kompletnie nic, się nie zdarzyło. Teraz także kolejny wyznaczony próg startowy tego przyspieszenia, wybory w Niemczech, nie obiecują nowej energii.
4. I wreszcie dla nas rzecz najważniejsza: mniejsze szanse na próby interwencji w Polsce. jeszcze przed wyborami Jacek Saryusz-Wolski wskazał, że działania naszej targowicy spotykają się w Berlinie i Brukseli z coraz mniejszym entuzjazmem. Czuć zmęczenie tematem.
Niedobrze mi się zrobiło jak główny dziennik jednej z polskich telewizji snuł wizję iż zwycięska pani Merkel „zrobi porządek w Polsce”, a jej dobra, miłosierna „wyciągnięta do Polski ręka” musi zostać wreszcie przez Warszawę pocałowana. Ale nawet z tej analizy wychodziło mimo wszystko, że szanse na interwencję znacząco zmalały.
Doradzam zatem opozycji, by jak najszybciej porzuciła targowicką strategię. Wybory w Niemczech to kolejny sygnał - po mocnym wzroście poparcia dla PiS w ostatnich tygodniach - że ten diabelski plan się nie udaje. A koszty trwania przy nim będą coraz większe.
PS. Polecam Państwu najnowszy, niezwykle ciekawy, numer tygodnika „Sieci”:
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/359226-merkel-wygrywa-ale-jej-mandat-jest-na-tyle-slaby-ze-sil-na-interwencje-w-polsce-raczej-nie-wystarczy