Felcsút to mała miejscowość około 80 km od Budapesztu, w której wychował się premier Węgier Viktor Orbán. W ostatnich latach w Felcsút powstała nowa szkoła średnia, akademia piłki nożnej z nowoczesnym stadionem, oraz - w maju 2016 r.– kolejka wąskotorowa, łącząca liczącą 1500 mieszkańców gminę z odległym o 6 kilometrów miasteczkiem Alcsútdoboz. Nic nadzwyczajnego można by rzec, kolejki wąskotorowe to dość częste zjawisko na Węgrzech, a burmistrz Felcsút Lorinc Meszaros, przyjaciel Orbana z dzieciństwa, usiłuje ściągnąć do gminy turystów.
Teraz jednak kolejka znalazła się w centrum sporu między Orbanem a Unią Europejską. Budowa kolejki kosztowała 1,9 mln euro i w większości została sfinansowana z funduszy europejskich. Także i w tym nie ma nic nadzwyczajnego, jednak opozycyjne media węgierskie oskarżają rząd w Budapeszcie o to, że ubiegając się o dofinansowanie z Brukseli „wyolbrzymił” potencjał kolejki, czyli liczbę pasażerów, którzy będą z niej korzystać. A – jak twierdzi portal śledczy „Atlatszo” - jest ich niewielu, może kilkadziesiąt osób dziennie. Za mało, by była rentowna. Portal sugeruje, że Orban wyłudził pieniądze ze znienawidzonej przez siebie Unii, by jego przyjaciel, burmistrz Felcsút mógł dołączyć kolejną kosztowną zabawkę do swojej kolekcji.
Dla węgierskiej opozycji miasteczko rodzinne Orbana to symbol jego dyktatorskiej władzy, systemu klientelistycznego, który pozwolił jego znajomym i krewnym znacznie się wzbogacić. Wskazują oni na stadion Pancho Arena w Felcsút, który oferuje dwa razy więcej miejsc na trybunach niż miasteczko ma mieszkańców, i na samego Meszarosa, który w ostatnich latach stał się bogatym biznesmenem, właścicielem licznych tytułów prasowych, a zaczynał przecież jako skromny technik urządzeń grzewczych.
Unia Europejska zareagowała szybko i zdecydowanie na oskarżenia, i w najbliższych dniach do Felcsút przybędą kontrolerzy z Komisji Kontroli Budżetowej (CONT) Parlamentu Europejskiego. Rząd w Budapeszcie jest oburzony i twierdzi, że pies z kulawą nogą by się w Brukseli kolejką nie przejmował, gdyby miasteczko nie było związane z Orbanem. Zdaniem posła Fideszu Tamasa Deutscha UE usiłuje za pomocą kolejki wywierać presję na Budapeszt i ingerować w wewnętrzne sprawy Węgier.
Nie ulega kwestii, że cała sprawa jest kuriozalna. Unia Europejska, pogrążona w głębokim kryzysie i zmagająca się z licznymi problemami, w tym z nadużywaniem środków unijnych na wielką skalę, choćby podczas przedłużenia 4 linii metra w Budapeszcie za czasów poprzednich rządów premiera Ferenca Gyurcsány’ego (wypłacono 296 mln euro w łapówkach), nagle postanowiła zająć się kolejką wąskotorową w zapyziałym, węgierskim miasteczku na prowincji. Przypomnijmy: w ostatnich latach za pieniądze unijne wyremontowano m.in. w Czechach agencję towarzyską i zbudowano wyciąg narciarski na Bornholmie. W przypadku Felcsút pieniądze unijne zostały wydane prawidłowo: na kolejkę wąskotorową.
Czy mieszkańcy miasteczka rodzinnego Orbana mogli się obyć bez tej kolejki? Zapewne. Nie ma jednak na Węgrzech kolejki wąskotorowej nie współfinansowanej przez UE, i z praktycznego punktu widzenia równie niepotrzebnej. A jest ich kilkanaście. Dlaczego więc unijni kontrolerzy zajęli się właśnie kolejką w Felcsút? Trudno się nie dopatrywać tu celowego działania. Orban, skłócony z UE ws. uchodźców, ma poczuć jej oddech na plecach. A nuż da się znaleźć jakieś nieprawidłowości, które potem będzie można użyć przeciwko niemu, choćby medialnie. Nienawidzący Unię premier, który pomaga swojemu przyjacielowi podrasować za unijne pieniądze ich rodzinne miasteczko idealnie wpasowuje się w narrację stosowaną przez brukselskie elity wobec krajów Europy Środkowo-Wschodniej, że traktują UE jak bankomat i nie chcą być solidarni.
Stanowi to także urzeczywistnienie taktyki zapowiedzianej przez niektórych unijnych polityków: może i Bruksela nie może obciąć tym krajom funduszy strukturalnych, by je ukarać za brak solidarności, ale sprawdzić jak zostały wydane już wypłacone fundusze może. A jakieś nieprawidłowości zawsze się znajdą.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/358607-unijni-kontrolerzy-w-miasteczku-rodzinnym-viktora-orbana-czyli-szukanie-bata-na-wegierskiego-premiera