Ponoć w swoim dorocznym Orędziu o Stanie UE, przewodniczący Komisji Europejskiej Jean - Claude Juncker odebrał Donaldowi Tuskowi stanowisko przewodniczącego Rady Europejskiej. Według Junckera bowiem należy obie te instytucje połączyć i na czele nowego tworu postawić jednego „przewodniczącego unii państw i unii obywateli”. Takie wrażenie, w tym zadowolenia z upokorzenia Tuska w oczach Europy ma niewiele wspólnego z brukselską rzeczywistością, ponieważ były premier III RP spokojnie dokończy swoją drugą kadencję na początku 2019 roku, kiedy też upływa kadencja urzędników KE z Junckerem włącznie. Co będzie potem robił Tusk, nie ma większego znaczenia. Nawet jeśli wróci do Polski, to nie na białym koniu ale w w najlepszym wypadku na zajeżdżonej brukselskiej szkapie, by ratować Platformę Obywatelską, której najprawdopodobniej już nie będzie.
Juncker zapewnia, że na szefa nowego totalnego tworu biurokratycznego nie zamierza kandydować, nie mniej kreśli plany przekształcenia Unii Europejskiej w superpaństwo, w lewacko - liberalny kołchoz, w którym najważniejsze decyzje podejmowanie będą większością kwalifikowaną, a nie jednogłośnie, w Radzie Europejskiej, skupiającej przywódców wszystkich państw członkowskich, bo RE - według planów Junckera - w dotychczasowej formule nie będzie. Jak się natomiast zwać będzie nowy twór, jeszcze nie wiemy. Może: Komitet Centralny Unii Europejskiej. Ta większość kwalifikowana będzie według Junckera niezbędna, aby UE mogła odgrywać większą rolę w globalnej polityce, w takich dziedzinach jak polityka obronna, bezpieczeństwa i zagraniczna. Konieczne jest - zdaniem Junckera - szybkie podejmowanie decyzji w tych obszarach, co przy zasadzie jednomyślności jest niemożliwe. A przy zastosowaniu zasady większości kwalifikowanej, opisanej w Traktacie Lizbońskim decyzje należą do grupy 55 proc. krajów, które reprezentują co najmniej 62 proc. populacji Unii. Zatem Niemcy, Francja, Hiszpania, Włochy razem dysponują połową ludności wspólnoty, dodawszy jeszcze pozostałe kraje strefy euro mamy te 62 procent z nadwyżką.
I wszystko jasne, kraje skupione wokół Niemiec stanowić będą Biuro Polityczne UE, a na czele wymyślonej przez Junckera i całkiem realnej instytucji politycznej stanie - jak go nazwał Juncker - „jeden kapitan, jeden przewodniczący unii państw i unii narodów”. Tusk w tym planie nie odgrywa żadnej roli, nie jest już potrzebny, ani Brukseli ani tym bardziej Berlinowi. Jak oświadczył minister finansów RFN Wolfgang Schäuble, swoje orędzie przewodniczący KE skonsultował z Berlinem i Berlin je zaakceptował. Jeśli plan Junckera wejdzie w życie na czele połączonych instytucji stanie polityk niemiecki, bo Niemcom się to należy jak psu micha. Chyba, że do roku 2019 Unia Europejska zamieni się w supermocarstwo „teoretyczne” i „kamieni kupę”, że zacytuję tu nad wyraz trafną opinię o III RP potomka wielkiego pisarza Henryka Sienkiewicza - Bartłomieja. Oba te państwa, postkomunistyczną III RP i lewacką UE da się porównać, bo w jednakowym stopniu utraciły kontakt z rzeczywistością, a w konsekwencji, grunt pod nogami. Jeżeli nieudacznikom z Brukseli wydaje się, że mają jakiś wpływ na światową politykę, to znaczy, że do reszty zgłupieli, bo nie zauważyli, że udało im się zepchnąć Europę na margines wydarzeń, utopić ją w ideologicznym sosie multikulti i genderyzmu, sprowadzić narody wielkiej niegdyś kultury i cywilizacji do roli konsumentów odpadków ze śmietnika historii. Reszty dopełni inwazja obcej religii i obcego żywiołu, dzięki czemu o życiu obywateli UE będzie decydować kwalifikowana większość wyznawców Koranu i europejskich bezpłciowców.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/357766-europejskie-superpanstwo-nalezy-sie-niemcom-jak-psu-micha