Prezydent Francji Emmanuel Macron udał się na początku tygodnia na wielkie tournée po Europie Środkowej i Wschodniej, którą kończy dziś, wizytą w Bułgarii. Po drodze spotkał się z przywódcami Austrii, Rumunii, Czech i Słowacji, omijając starannie zarówno Polskę jak i Węgry. Mało tego: podczas wspólnej konferencji prasowej z prezydentem Bułgarii Rumenem Radewem Macron oświadczył, że „Polska izoluje się w Europie”, a „Polacy zasługują na lepszy rząd”. Był to już kolejny werbalny atak na Warszawę w wydaniu młodego prezydenta, który nie ukrywa, że uważa się za nowoczesne wcielenie Jowisza, rzymskiego boga światła i nieba.
Tyle, że wszyscy spodziewali się iż prezydent Macron będzie bardziej pragmatyczny niż kandydat Macron, który obwinił w czasie kampanii prezydenckiej Polskę m.in. za zamknięcie fabryki Whirlpool w Amiens. Populizm w czasie kampanii to w końcu coś zupełnie normalnego. Stało się inaczej. Najpierw był wywiad dla ośmiu europejskich gazet, w którym świeżo upieczona głowa V Republiki groziła, że kraje, które nie przestrzegają wspólnych reguł, będą musiały ponieść polityczne konsekwencje, czyniąc wyraźne aluzje do polityki Warszawy i Budapesztu w kwestii uchodźców. Dziś dał do zrozumienia, że Polska „nie będzie miała żadnego wpływu na przyszły kształt Europy”.
Można by sądzić, że to pogrzmiewanie wielkiego Jowisza w obliczu braku pokory Warszawy, którą najchętniej wygnałby z Olimpu. Poniosły go emocje. Przyczyny zachowania Macrona są niestety o wiele bardziej prozaiczne. Macron pojechał do Austrii, Rumunii, Bułgarii, Słowacji i Czech ponieważ we wszystkich tych krajach, z wyjątkiem Bułgarii, rządzą lewica i liberałowie. Dlatego w Bułgarii spotkał się z prezydentem, który wywodzi się z liberalnego ruchu Obywatele na rzecz Europejskiego Rozwoju Bułgarii (GERB). Po pierwsze – jak pisze francuski dziennik „Le Figaro” - Macron liczył na to, że w związku z tym kraje te będą bardziej przychylne jego pomysłowi zaostrzenia dyrektywy o pracownikach delegowanych, a po drugie stanowiło to idealną okazję do podziału grupy Wyszehradzkiej wzdłuż linii ideologicznych. Z jednej strony państwa rządzone przez znienawidzonych przez niego konserwatystów (Polska, Węgry), z drugiej państwa, gdzie rządzą Socjaliści (Słowacja, Czechy).
Macron domagał się od przywódców krajów, w których złożył wizyty, niczego mniej, niż by wybrały swój obóz: albo europejski rdzeń z Niemcami i Francją albo „izolacja” wraz z Polską i Węgrami. Ta taktyka na razie nie przyniosła spodziewanych rezultatów – oprócz Austrii żadne z państw nie zadeklarowało gotowości poparcia inicjatywy Macrona ws. pracowników delegowanych, choć obiecywał wiele, Rumunom i Bułgarom obiecał m.in. wpuszczenie ich do strefy Schengen. Przeciwne rewizji dyrektywy są także Hiszpania i Portugalia, mimo tego francuski prezydent oświadczył, że „problem ten zostanie rozwiązany po jego myśli najpóźniej do grudnia”.
Tę wypowiedź należy interpretować jako przesłanie skierowane do Francuzów, którzy zaczynają tracić zaufanie do Macrona. Popiera go obecnie zaledwie 36 proc. obywateli. Mają mu za złe chaos w rządzącej większości, przesunięcie reform fiskalnych na przyszły rok, autorytarny styl rządzenia i brak asertywności wobec Niemiec. Macron pilnie potrzebuje sukcesu. Na domowym froncie go raczej nie odniesie, tam czekają go we wrześniu szarpaniny ws. reformy prawa pracy w parlamencie i masowe protesty związków zawodowych oraz skrajnej lewicy w postaci ruchu „Les Insoumises” Jean’a-Luca Melenchona. Tym wielkim sukcesem, który miałby pokazać, że Francja liczy się w Europie a Macron potrafi narzucić wszystkim swoją wolę, ma być dyrektywa o pracownikach delegowanych. Rzeczywisty sens rewizji dyrektywy (pracownicy delegowani stanowią 0,4 proc. siły roboczej w UE) nie gra przy tym roli.
Kwestia pracowników delegowanych była ważnym elementem kampanii we Francji, była wręcz maczugą, którą okładali Macrona jego przeciwnicy, szczególnie Marine Le Pen, która stwierdziła, że jeśli Macron nie rozwiąże tej kwestii na korzyść Francji to jest niczym więcej niż namiestnikiem Berlina nad Sekwaną. Zarówno Le Pen jak i Jean-Luc Melenchon obiecywali likwidację dyrektywy, podczas gdy Macron obiecał, że ją zmieni, by stworzyć „Europę, która chroni”. Prezydent Francji ma więc nadzieję, że gdy już uda mu się przeforsować swoją wolę w tej sprawie, zamknie usta swoim krytykom, nie tylko we Froncie Narodowym, ale także w centroprawicowej partii „Les Republicains”. Dyskredytując konserwatystów w USA (vide jego ostre ataki na Trumpa) oraz w Polsce i na Węgrzech Macron chce zdyskredytować swoich konserwatywnych przeciwników w kraju. Porażka w tej kwestii zaś oznaczałaby ponowny wzrost antyeuropejskich resentymentów nad Sekwaną. Francuzi bowiem, w o wiele większym stopniu niż Polacy, uważają, że UE działa na ich niekorzyść i nie da się tego stanu rzeczy zasadniczo zmienić. W pewnym sensie Macron besztając Polskę zastępuje także Berlin, który – jak twierdzi „Le Figaro” - z powodów historycznych „nie może sobie pozwolić na tak bezpośrednia ataki na Polskę”.
Dalszy ciąg na kolejnej stronie.
Drukujesz tylko jedną stronę artykułu. Aby wydrukować wszystkie strony, kliknij w przycisk "Drukuj" znajdujący się na początku artykułu.
Prezydent Francji Emmanuel Macron udał się na początku tygodnia na wielkie tournée po Europie Środkowej i Wschodniej, którą kończy dziś, wizytą w Bułgarii. Po drodze spotkał się z przywódcami Austrii, Rumunii, Czech i Słowacji, omijając starannie zarówno Polskę jak i Węgry. Mało tego: podczas wspólnej konferencji prasowej z prezydentem Bułgarii Rumenem Radewem Macron oświadczył, że „Polska izoluje się w Europie”, a „Polacy zasługują na lepszy rząd”. Był to już kolejny werbalny atak na Warszawę w wydaniu młodego prezydenta, który nie ukrywa, że uważa się za nowoczesne wcielenie Jowisza, rzymskiego boga światła i nieba.
Tyle, że wszyscy spodziewali się iż prezydent Macron będzie bardziej pragmatyczny niż kandydat Macron, który obwinił w czasie kampanii prezydenckiej Polskę m.in. za zamknięcie fabryki Whirlpool w Amiens. Populizm w czasie kampanii to w końcu coś zupełnie normalnego. Stało się inaczej. Najpierw był wywiad dla ośmiu europejskich gazet, w którym świeżo upieczona głowa V Republiki groziła, że kraje, które nie przestrzegają wspólnych reguł, będą musiały ponieść polityczne konsekwencje, czyniąc wyraźne aluzje do polityki Warszawy i Budapesztu w kwestii uchodźców. Dziś dał do zrozumienia, że Polska „nie będzie miała żadnego wpływu na przyszły kształt Europy”.
Można by sądzić, że to pogrzmiewanie wielkiego Jowisza w obliczu braku pokory Warszawy, którą najchętniej wygnałby z Olimpu. Poniosły go emocje. Przyczyny zachowania Macrona są niestety o wiele bardziej prozaiczne. Macron pojechał do Austrii, Rumunii, Bułgarii, Słowacji i Czech ponieważ we wszystkich tych krajach, z wyjątkiem Bułgarii, rządzą lewica i liberałowie. Dlatego w Bułgarii spotkał się z prezydentem, który wywodzi się z liberalnego ruchu Obywatele na rzecz Europejskiego Rozwoju Bułgarii (GERB). Po pierwsze – jak pisze francuski dziennik „Le Figaro” - Macron liczył na to, że w związku z tym kraje te będą bardziej przychylne jego pomysłowi zaostrzenia dyrektywy o pracownikach delegowanych, a po drugie stanowiło to idealną okazję do podziału grupy Wyszehradzkiej wzdłuż linii ideologicznych. Z jednej strony państwa rządzone przez znienawidzonych przez niego konserwatystów (Polska, Węgry), z drugiej państwa, gdzie rządzą Socjaliści (Słowacja, Czechy).
Macron domagał się od przywódców krajów, w których złożył wizyty, niczego mniej, niż by wybrały swój obóz: albo europejski rdzeń z Niemcami i Francją albo „izolacja” wraz z Polską i Węgrami. Ta taktyka na razie nie przyniosła spodziewanych rezultatów – oprócz Austrii żadne z państw nie zadeklarowało gotowości poparcia inicjatywy Macrona ws. pracowników delegowanych, choć obiecywał wiele, Rumunom i Bułgarom obiecał m.in. wpuszczenie ich do strefy Schengen. Przeciwne rewizji dyrektywy są także Hiszpania i Portugalia, mimo tego francuski prezydent oświadczył, że „problem ten zostanie rozwiązany po jego myśli najpóźniej do grudnia”.
Tę wypowiedź należy interpretować jako przesłanie skierowane do Francuzów, którzy zaczynają tracić zaufanie do Macrona. Popiera go obecnie zaledwie 36 proc. obywateli. Mają mu za złe chaos w rządzącej większości, przesunięcie reform fiskalnych na przyszły rok, autorytarny styl rządzenia i brak asertywności wobec Niemiec. Macron pilnie potrzebuje sukcesu. Na domowym froncie go raczej nie odniesie, tam czekają go we wrześniu szarpaniny ws. reformy prawa pracy w parlamencie i masowe protesty związków zawodowych oraz skrajnej lewicy w postaci ruchu „Les Insoumises” Jean’a-Luca Melenchona. Tym wielkim sukcesem, który miałby pokazać, że Francja liczy się w Europie a Macron potrafi narzucić wszystkim swoją wolę, ma być dyrektywa o pracownikach delegowanych. Rzeczywisty sens rewizji dyrektywy (pracownicy delegowani stanowią 0,4 proc. siły roboczej w UE) nie gra przy tym roli.
Kwestia pracowników delegowanych była ważnym elementem kampanii we Francji, była wręcz maczugą, którą okładali Macrona jego przeciwnicy, szczególnie Marine Le Pen, która stwierdziła, że jeśli Macron nie rozwiąże tej kwestii na korzyść Francji to jest niczym więcej niż namiestnikiem Berlina nad Sekwaną. Zarówno Le Pen jak i Jean-Luc Melenchon obiecywali likwidację dyrektywy, podczas gdy Macron obiecał, że ją zmieni, by stworzyć „Europę, która chroni”. Prezydent Francji ma więc nadzieję, że gdy już uda mu się przeforsować swoją wolę w tej sprawie, zamknie usta swoim krytykom, nie tylko we Froncie Narodowym, ale także w centroprawicowej partii „Les Republicains”. Dyskredytując konserwatystów w USA (vide jego ostre ataki na Trumpa) oraz w Polsce i na Węgrzech Macron chce zdyskredytować swoich konserwatywnych przeciwników w kraju. Porażka w tej kwestii zaś oznaczałaby ponowny wzrost antyeuropejskich resentymentów nad Sekwaną. Francuzi bowiem, w o wiele większym stopniu niż Polacy, uważają, że UE działa na ich niekorzyść i nie da się tego stanu rzeczy zasadniczo zmienić. W pewnym sensie Macron besztając Polskę zastępuje także Berlin, który – jak twierdzi „Le Figaro” - z powodów historycznych „nie może sobie pozwolić na tak bezpośrednia ataki na Polskę”.
Dalszy ciąg na kolejnej stronie.
Strona 1 z 2
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/354782-srodkowoeuropejskie-tournee-macrona-czyli-prezydent-jowisz-miedzy-pragmatyzmem-a-megalomania-analiza