Brukselskie elity z prawdziwym poświęceniem i samozaparciem dążą do zniszczenia Europy, do rozbicia Unii Europejskiej, której zawdzięczają swoje błyskotliwe kariery i równie błyskotliwe apanaże. Ta banda leni i pieniaczy przystąpiła właśnie do ostatecznego demontażu wspólnoty, zamieniając ją w kołchoz, w którym ma panować jedna ideologia, jedna totalitarna myśl, mająca niewiele wspólnego z historyczną i współczesną prawdą, ale służącą podziałowi narodów na lepsze i gorsze, na zasłużone dla integracji politycznej i te, które zawiodły brukselskie przywództwo.
W tym właśnie duchu wypowiedział się wiceprzewodniczący Komisji Europejskiej, Holender Frans Timmermans. Otóż z okazji Dnia Pamięci Ofiar Reżimów Totalitarnych i Autorytarnych nakręcono filmik, w którym upasiony na przywilejach polityk rozprawia o patriotyzmie, który jest jego zdaniem nacjonalizmem, bo nie chce być dostatecznie europejski. „Być patriotą, to znaczy być Europejczykiem, być Europejczykiem to znaczy być patriotą”. Timmermans pije w tej deklaracji do takich krajów jak Polska czy Węgry, piętnując je nie wprost i nie po imieniu za nacjonalizm. „W wypowiedziach publicznych w Europie nadal jednak pobrzmiewa ekstremizm, nacjonalizm i ksenofobia”. Zauważa też, że nacjonalizm jest jak alkoholizm, po krótkim okresie egzaltacji przychodzi ból głowy”, na dodatek” w wypowiedziach publicznych w Europie nadal pobrzmiewa ekstremizm, nacjonalizm i ksenofobia”.
Według tego zażywnego holenderskiego cwaniaka tradycyjny, kultywowany od zarania dziejów patriotyzm, przywiązanie do ojczyzny i szacunek do własnego narodu jest nacjonalizmem. Patriotyzm ma być europejski, z jego „europejskimi wartościami”, a suwerenem ma być za przeproszeniem Parlament Europejski, nie jakieś parlamenty narodowe, które ustanawiają prawa korzystne dla swoich wyborców i przez nich akceptowane. Tak być nie może, wszak poprawność polityczna, która jest ową wartością europejską zastąpiła wartości chrześcijańskie w zdemoralizowanej Europie i jak ten alkohol otępiła miliony obywateli kontynentu. Okazuje się jednak, nasza wspólnota weszła w fazę kaca, który potrwa jeszcze jakiś czas lecz nadejdzie otrzeźwienie i „patrioci” w rodzaju Junckera i Timmermansa pożegnają się z karierami. Ale jeśli, nie daj Boże, przetrwają, stolicą UE będzie Berlin, a w jej parlamencie zasiądą imigranci muzułmańscy, zaś traktat lizboński zastąpi kompilacja Koranu z „Kapitałem” Marksa. Niedoczekanie panie Timmermas. My pana lubimy, bo jest pan pocieszny i każdy Polak uważa, że dzień bez Timmermansa to dzień stracony.
Ale robimy swoje, bo jest nam życie miłe. A tak zwani „europejczycy” ubogaceni przez cywilizację islamską skończą jako sprzedawcy kebabów, popadną w ksenofobię i tęsknotę za prawdziwym patriotyzmem, ojczyzną i własnym językiem. A właśnie, jak jest po holendersku: kocham ojczyznę sabotów i tulipanów i te poldery, bo wolę holenderską depresję od błękitnych fal Sprewy i Renu.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/354495-dzien-bez-timmermansa-to-dzien-stracony