Według innej Polki, 30-letniej Martyny Bąk, w piątek życie w stolicy Katalonii toczy się normalnie.
Na ulicach jest dużo turystów, jeżdżą autobusy, zupełnie jakby nic się nie wydarzyło
— mówi turystka z Warszawy. Jednak wczesnym popołudniem na stacji metra przy placu Katalońskim wciąż nie zatrzymywały się pociągi.
Martyna w czwartek ze znajomymi leciała z Warszawy do Barcelony w odwiedziny do przyjaciółki.
Już na Okęciu dowiedzieliśmy się, że doszło do zamachu, ale w internecie nie było dużo szczegółów. Stewardesa w samolocie też nie była w stanie udzielić nam informacji, czy wylądujemy normalnie. To od nas dowiedziała się o ataku
— opowiada.
Samolot wylądował na lotnisku El Prat przed czasem, ok. godz. 21, ale na miejscu nie było żadnych informacji, że coś się stało.
Była tylko gigantyczna kolejka do taksówek. Czekaliśmy 30 minut
— mówi.
Na wszelki wypadek postanowiliśmy wziąć taksówkę do centrum, woleliśmy unikać transportu publicznego. Taksówkarz ostrzegał nas, że wiele dróg jest nieprzejezdnych, że możemy jechać godzinę, że wszędzie są korki
— relacjonuje. Wbrew tym ostrzeżeniom droga do centrum przebiegła sprawnie.
Nie było korków ani typowego ruchu. Jechaliśmy 90 km na godzinę, na drogach widać było jedynie taksówki. Poza tym ulice były puste
— mówi Martyna.
Dopiero w pobliżu miejsca ataku, na placu Katalońskim, Polka zobaczyła więcej ludzi, głównie młodych.
Siedzieli na chodnikach. Droga była obstawiona, odgrodzona taśmą. Wszędzie była policja
— relacjonuje.
Pracująca w Barcelonie Ewa Andrejczuk mówi, że hiszpańskie media bardzo ostrożnie podawały wiadomości na temat liczby ofiar śmiertelnych.
Gdy na angielskich stronach internetowych mówiono już o 13 zabitych, tutaj telewizja wciąż podawała informacje o jednej ofierze śmiertelnej
— opowiada.
Od razu zaczęły się wiadomości od znajomych i krewnych, rozniosło się to dosłownie w ciągu 20 minut
— podkreśla.
Jak mówi, władze ostrzegały mieszkańców, żeby nie wychodzili z domów.
Zamknięto metro, nie kursowały pociągi. Przez chwilę cała Barcelona była sparaliżowana. Dopiero po trzech godzinach puścili pociągi. Taksówki w centrum były za darmo
— mówi Ewa.
PAP/gnor
Drukujesz tylko jedną stronę artykułu. Aby wydrukować wszystkie strony, kliknij w przycisk "Drukuj" znajdujący się na początku artykułu.
Według innej Polki, 30-letniej Martyny Bąk, w piątek życie w stolicy Katalonii toczy się normalnie.
Na ulicach jest dużo turystów, jeżdżą autobusy, zupełnie jakby nic się nie wydarzyło
— mówi turystka z Warszawy. Jednak wczesnym popołudniem na stacji metra przy placu Katalońskim wciąż nie zatrzymywały się pociągi.
Martyna w czwartek ze znajomymi leciała z Warszawy do Barcelony w odwiedziny do przyjaciółki.
Już na Okęciu dowiedzieliśmy się, że doszło do zamachu, ale w internecie nie było dużo szczegółów. Stewardesa w samolocie też nie była w stanie udzielić nam informacji, czy wylądujemy normalnie. To od nas dowiedziała się o ataku
— opowiada.
Samolot wylądował na lotnisku El Prat przed czasem, ok. godz. 21, ale na miejscu nie było żadnych informacji, że coś się stało.
Była tylko gigantyczna kolejka do taksówek. Czekaliśmy 30 minut
— mówi.
Na wszelki wypadek postanowiliśmy wziąć taksówkę do centrum, woleliśmy unikać transportu publicznego. Taksówkarz ostrzegał nas, że wiele dróg jest nieprzejezdnych, że możemy jechać godzinę, że wszędzie są korki
— relacjonuje. Wbrew tym ostrzeżeniom droga do centrum przebiegła sprawnie.
Nie było korków ani typowego ruchu. Jechaliśmy 90 km na godzinę, na drogach widać było jedynie taksówki. Poza tym ulice były puste
— mówi Martyna.
Dopiero w pobliżu miejsca ataku, na placu Katalońskim, Polka zobaczyła więcej ludzi, głównie młodych.
Siedzieli na chodnikach. Droga była obstawiona, odgrodzona taśmą. Wszędzie była policja
— relacjonuje.
Pracująca w Barcelonie Ewa Andrejczuk mówi, że hiszpańskie media bardzo ostrożnie podawały wiadomości na temat liczby ofiar śmiertelnych.
Gdy na angielskich stronach internetowych mówiono już o 13 zabitych, tutaj telewizja wciąż podawała informacje o jednej ofierze śmiertelnej
— opowiada.
Od razu zaczęły się wiadomości od znajomych i krewnych, rozniosło się to dosłownie w ciągu 20 minut
— podkreśla.
Jak mówi, władze ostrzegały mieszkańców, żeby nie wychodzili z domów.
Zamknięto metro, nie kursowały pociągi. Przez chwilę cała Barcelona była sparaliżowana. Dopiero po trzech godzinach puścili pociągi. Taksówki w centrum były za darmo
— mówi Ewa.
PAP/gnor
Strona 2 z 2
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/353792-relacja-polki-z-barcelony-na-ulicach-jest-duzo-turystow-jezdza-autobusy-zupelnie-jakby-nic-sie-nie-wydarzylo?strona=2