Emmanuel Macron oświadczył tuż po swoim zaprzysiężeniu na prezydenta Francji, że będzie rządził krajem, tak jak Jowisz, rzymski król bogów. Media nad Sekwaną były zdumione wzniosłym przemówieniem Macrona na początku lipca w Wersalu, ale tłumaczyły to potrzebą młodej głowy państwa, by odciąć się od dawnego mentora Francois Hollande’a, który miał „zdezawuować” urząd prezydenta, jeżdżąc do kochanki na skuterze i zwierzając się dziennikarzom „Le Monde” ze wszystkiego, włącznie z tym, którego z ministrów szczerze nie lubi. W końcu przywódca Republiki nie może się zachowywać jak prowincjonalny urzędnik drugiej kategorii. No i te gafy! Nie, za rządów Macrona miało być inaczej. Miał powrócić blichtr, wzniosłość i wraz z nimi realna siła i władza. Prestiż funkcji prezydenckiej. „Prezydent” – oświadczył Macron – „powinien zachować zdrowy dystans do podwładnych”. Dlatego starannie inscenizował swoje występy: Louwr, wieża Eiffla, Pałac Inwalidów, Wersal.
Blichtru nie zabrakło – w Pałacu Elizejskim gościli m.in. piosenkarka Rihanna i lider U2 Bono – Macron odnotował także szereg małych sukcesów na arenie międzynarodowej, udało mu się wynegocjować m.in. tymczasowe zawieszenie broni w Libii między niektórymi wojującymi frakcjami. Był to bez wątpienia PR-owy sukces. Podobnie jak wizyta prezydenta USA Donalda Trumpa w Paryżu. Macron dał wyraźnie do zrozumienia, że Francja – po latach marginalizacji - powoli wraca do gry. Nie przekłada się to jednak na realną siłę jego prezydentury i nie przysparza mu bynajmniej sympatii Francuzów. Nad Sekwaną jego notowania spadają. Gorzej: Macron traci poparcie znacznie szybciej niż Hollande czy Sarkozy.
Jak wynika z sondażu zrealizowanego z okazji 100 dni prezydentury Macrona przez dziennik „Le Figaro” zaledwie 36 proc. Francuzów ocenia jego działalność pozytywnie. Tymczasem po 100 dniach rządów Hollande’a 46 proc. Francuzów było z niego zadowolonych, mimo iż dziś ocenia się, że była to najsłabsza prezydentura V Republiki. Na dodatek zaledwie 23 proc. Francuzów uważa, że kraj rozwija się we właściwym kierunku. Jeśli porównamy to do pierwszych 100 dni Sarkozy’ego, to optymizm był wówczas o wiele większy: 45 proc. Francuzów uważało, że czeka ich lepsza przyszłość. Trzeba się cofnąć o 20 lat – do początków prezydentury Chiraca – aby odnotować podobną degrengoladę.
Gdy Macron przejmował władzę miał 64 proc. poparcia. Co zgrzyta w prezydenturze lidera ruchu „En Marche”, który chciał stworzyć nową polityczną jakość ponad podziałami, że Francuzi tracą do niego zaufanie? Przyczyn jest wiele. Pierwszą jest chaos w izbie niższej parlamentu, Zgromadzeniu Narodowym. Posłowie Macrona, z których ponad połowa nie ma żadnego politycznego doświadczenia, nie radzą sobie ze swoimi zadaniami. Stąd potknięcia, nieznajomość regulaminu parlamentarnego, oraz nieumiejętność radzenia sobie z blokującymi manewrami opozycji. Część posłów LREM poparła w głosowaniach nad flagowymi ustawami Macrona o moralizacji życia politycznego, stanowisko innych partii. Na jednym z posiedzeń przemówienie deputowanej LREM zakłócane było meczeniem kozy. Macronowi do dziś nie udało się ustanowić dyscypliny partyjnej, na dodatek młody prezydent nie potrafi zagospodarować ponad 350 tys. członków swojego ruchu, którzy do niego dołączyli by działać na rzecz utworzenia lepszej Francji, a teraz mają wrażenie, że nie są do niczego potrzebni. Rośnie wśród nich frustracja. Pojawił się zarzut manipulacji statutem partii. Wpłynęła w tej sprawie nawet skarga do sądu.
Moralizacja życia politycznego zresztą odbiła się Macronowi czkawką. Zakazano posłom i Senatorom m.in. zatrudniać członków rodziny, wykluczono osoby karane z pełnienia funkcji publicznych oraz zlikwidowano tzw. rezerwę parlamentarną, którą posłowie dysponowali dotąd, aby wspomagać różne inicjatywy, głównie w swych okręgach wyborczych. W konsekwencji czterech ministrów rządu Édouarda Philippe’a - François Bayrou, Marielle de Sarnez, Sylvie Goulard i Richard Ferrand – podało się do dymisji. Wszyscy – jak się okazało – są lub byli zamieszani w afery korupcyjne. Podważyło to zaufanie wyborców do nowego układu. Ferrand został wprawdzie szefem frakcji LREM w izbie niższej, ale – jak pisze „Le Figaro” – rzadko się tam pojawia, co pogłębia chaos. Partia prezydenta po triumfalnym zwycięstwie w wyborach parlamentarnych okazała się być gromadką amatorów, których niewiele łączy, a działacze LREM w terenie zrozumieli, że byli Macronowi potrzebni do przeprowadzenia dwóch wyborczych kampanii. Kali zrobił swoje, Kali może odejść. W każdym razie tak to przedstawiają w mediach, co bez wątpienia szkodzi prezydentowi.
Zaszkodziła mu także dymisja szefa sztabu generalnego sił zbrojnych gen. Pierre’a de Villiersa, w rezultacie sporu o rządowy plan obcięcia wydatków na obronność w tym roku. De Villiers kontestował cięcia, na co Macron odparł: „To ja tu rządzę”, co zostało odebrane przez Francuzów jako wyraz megalomanii. W czasach zagrożenia terrorystycznego. Tym bardziej że zaraz potem Macron ogłosił podniesienie budżetu armii o 1,2 mld euro. De Villiers był ponadto lubiany na prawicy, między Macronem a jego prawicowym elektoratem utworzył się więc dystans, i pewien chłód, pogłębiony jeszcze zapisem w ustawach o moralizacji życia politycznego, wprowadzającym karę pozbawienia biernego prawa wyborczego za „mowę nienawiści”. A on dalej zbierał gafy. Jak choćby zapowiedź zmiany konstytucji, by doprecyzować sytuację swojej żony – Brigitte – nadając jej status „pierwszej damy”. Już wiadomo, że tak się nie stanie. Pałac Elizejski wycofał się z tego projektu. Zadecydował o tym internetowy protest, który podpisało blisko 300 tys. osób.
Kolejną gafą była zapowiedź reformy podatku lokalnego, spod którego ma być wyjętych 80 proc. Francuzów, by następnie przełożyć ją na 2020 rok. Przez kraj przeszła fala oburzenia, i rząd Edouarda Philippe’a był zmuszony obiecać, że zajmie się reformą wcześniej. Macron zablokował awanse w służbie publicznej i zamroził podwyżki, oraz zapowiedział, że od 2018 r. pierwszy dzień zwolnień lekarskich nie będzie objęty rekompensatami, co kosztowało państwo jak dotąd średnio 170 mln euro rocznie. Tymczasem urzędnicy stanowią sporą część jego elektoratu. Zapowiedź obniżenia o 5 euro miesięcznie dodatku do wynajmu mieszkań spotkała się ze niezrozumieniem wśród studentów, a emeryci poczuli się zaniepokojeni zapowiedzią prezydenta zastąpienia składki do systemu ubezpieczeń społecznych CSG, który wnoszą tylko pracujący, podatkiem, który płaciliby wszyscy. Biorąc pod uwagę, że Macron chce jednocześnie znieść podatek od wielkich fortun (IGF), sprzeciw lewicy i związków zawodowych na jesieni jest mu gwarantowany. Po przerwie letniej prezydent chce także rozpocząć reformę prawa pracy, za pomocą dekretów. Największa centrala związkowa CGT zapowiedziała już „ogólnonarodowe” manifestacje na 12 września.
François Ruffin ze skrajnie lewicowego ruchu „Les Insoumis” napisał w otwartym liście skierowanym do Macrona i opublikowanym na łamach „Le Monde”: „Nienawidzą cię, nienawidzą cię (Francuzi-red.), jesteś społecznie głuchy!”. Sytuacja byłaby zapewne lepsza, gdyby gospodarz Pałacu Elizejskiego potrafił w spójny sposób komunikować swoje reformy, tu jednak, podobnie jak w parlamencie, króluje chaos i sprzeczne ze sobą przekazy. Najpierw zapowiada reformy, potem się z nich wycofuje, by następnie do nich wrócić i przedstawić kolejne. Powoduje to ogromne poczucie niepewności wśród Francuzów, którzy zwyczajnie nie wiedzą co ich czeka. Czy prezydent obniży podatki, a może je podniesie? I komu? Macron zderzył się z polityczną rzeczywistością i sobie z nią nie radzi. Sukcesy na arenie międzynarodowej są przyjemnym atrybutem władzy, ale nie pomogły Hollande’owi, który miał ich niemało, nie ma więc powodów, by w przypadku Macrona było inaczej. I nie ma co szukać winnych wśród obywateli, jak czyni to unijny portal „Politico”, który wprost deklaruje, że „cały świat zazdrości Francuzom prezydenta, a oni chcą go zniszczyć”.
Jesteśmy świadkami zaćmienia Jowisza – pisze „Liberation” i nadszedł czas by Macron dorósł. Bo inaczej czeka go jeszcze większa degrengolada niż zaliczył jego znienawidzony mentor.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/353483-zacmienie-jowisza-francuzi-traca-zaufanie-do-macrona-caly-swiat-zazdrosci-im-prezydenta-a-oni-chca-go-zniszczyc