Czy Europa chce w ogóle przetrwać?, dywagował Donald Trump w Warszawie, w nawiązaniu do odrywania się naszego Starego Kontynentu od chrześcijańskich korzeni, topniejącego poszanowania dla spajających nas wcześniej wartości, w tym rodziny. To jedno. Ale jest jeszcze drugi powód, który grozi pęknięciom Europy i nowym podziałom. Mówiąc bez ogródek, to niemieckie sobiepaństwo w Unii Europejskiej.
Tylko ślepiec nie dostrzega, że wspólnota trzeszczy dziś w szwach. To, co dawniej nazywane było „wspólnym domem Europy”, dziś można określić jako Europa Germanica - centralistyczne dążenie urzędników w Brukseli, którzy pod wpływem rządu w Berlinie z podpórką Paryża, całkiem otwarcie ingerują w wewnętrzne sprawy państw członkowskich. W imię wyższych wartości, ma się rozumieć. Niemcy nie tylko usiłują meblować po swojemu niezależne kraje, ba, w świetle ostatnich wydarzeń, wpływać nawet na to, kto w nich będzie rządził. Politykom mówić o tym nie wypada, od tego w RFN są media, z ich rozbudowaną siecią poza granicami. W naszym kraju należy do nich niemalże cały rynek prasowy.
Nikt przy zdrowych zmysłach nie zaprzeczy również, że takie inicjatywy regionalne, jak Grupa Wyszehradzka, czy inicjatywa „Trójmorza” zrodziły się właśnie w obronie własnych interesów krajów, które niekoniecznie chcą tańczyć jak im zagra orkiestra w Berlinie. Scalona nie tak dawno Europa podzieliła się na tę pierwszej i drugiej kategorii. Co wolno Niemcom czy Francji jest niedopuszczalne w krajach trzecich. Począwszy od łamania przez tych uprzywilejowanych różnorakich, unijnych regulacji, jak choćby konsekwencji za niedotrzymanie dyscypliny finansowej, budżetowej, zadłużenia itp., przez normy i zasady dotyczące konkurencyjności, po strukturę i funkcjonowanie sądownictwa, czy choćby właśnie rynku medialnego… - co wolno wojewodzie, to nie tobie smrodzie!
Jeszcze kilka lat temu wszystko to ukrywane było pod płaszczem obłudnej paplaniny o wolnym rynku, wspólnych interesach i wspólnym dobru. Jak wyglądało to wspólne dobro? Dobitnym przykładem jest po cichu dogadany niemiecko-rosyjski gazociąg Nord Stream1, położony wbrew protestom państw nadbałtyckich, oraz forsowana obecnie budowa Nord Stream2. Podobnymi „kwiatkami” o większej i mniejszej skali można sypać jak z koszyka. Nie dziwota zatem, że wszelkie próby przeciwstawienia się polityce narzucanej poprzez Brukselę przez niemiecko-francuski dyrektoriat kończą się z ich frontalnym atakiem, zgodnie z maksymą Henryka Sienkiewicza z „W pustyni i w puszczy”: „Jeśli ktoś Kalemu zabrać krowy to jest zły uczynek. Dobry, to jak Kali zabrać komuś krowy”…
Jeśli spytać, co właściwie spaja dziś Unię Europejską, odpowiedź może być tylko jedna: pieniądze. Bo o innych wartościach, z chwilą jednostronnej, autorytarnej decyzji rządu w Berlinie o otwarciu granic dla milionów islamskich imigrantów, oraz wywierania nacisku (w tym przez nakładanie finansowych kar) na ich relokację do innych, rzekomo niezależnych państw wspólnoty, nie może być mowy. „Wy macie zasady, my mamy fundusze strukturalne”… - jak wypalił bez ogródek Francois Hollande, były prezydent notabene zadłużonej po uszy i wymagającej pilnych reform Francji. Nie inaczej myśli jego następca Emmanuel Macron. Ot, takie niemiecko-francuskie wydanie „Solidarität”.
Pieniądze zawsze były kością niezgody i instrumentem nacisku politycznego we wspólnocie. Dość wspomnieć równie słynne zdanie premier Wielkiej Brytanii Margaret Thatcher: „I want my many back”. Właśnie z powodu wszechogarniającego sobiepaństwa Berlina, a oficjalnie Brukseli, brytyjscy wyspiarze podjęli decyzje o swym brexicie. Kto jak kto, ale Niemcy potrafią liczyć i walczyć o swoje jak mało kto. Mało kto wie, że specjalna ulga dla niemieckich inwestorów, zgodnie z którą mogli odciągać od podatków łapówki wręczane poza granicami zniesiona została dopiero w latach dziewięćdziesiątych… Niemiecka kreatywność nie ma granic, o czym świadczy także sposób „oddłużania” np. Grecji, która popadła w gigantyczny kryzys po części z własnej winy, ale też francuskich i niemieckich banków.
Na wręcz historyczną ironię zakrawa natomiast ten fakt, że demokracji w Polsce i gdzie indziej chcą uczyć ci, którym tę demokracje siłą narzucono po drugiej wojnie światowej. Ci, którzy byli beneficjentami ruchu zapoczątkowanego bez ich udziału w naszym kraju, a potem w innych byłego „Ostblocku”, co skończyło się upadkiem komunizmu, żelaznej kurtyny i zjednoczeniem Niemiec. Samostanowienie zdaje się dziś być dla euro-dyrektoriatu wyrazem obcym, z tym mentalnym mankamentem iluzorycznej wiary, że zdoła podporządkować sobie tych, którzy nigdy nie dali się komukolwiek podporządkować, a dla których wojna nie zakończyła się w 1945 lecz dopiero w 1989 roku.
Czy Bruksela pod niemieckim wpływem to Moskwa? Takie zestawienie byłoby nadużyciem, ale po tyle absurdalnych i oderwanych od rzeczywistości, co bezczelnych wypowiedziach, np. wiceszefa Komisji Europejskiej Fransa Timmermansa, rzucającego groźbami i usiłującego przy zakulisowej, cichej inspiracji polityków RFN oraz głośnej propagandzie niemieckich mediów rozprawić się z demokratycznie wybranym, polskim rządem, można jak amen w pacierzu spodziewać się spadku popularności UE w naszym, i nie tylko w polskim społeczeństwie.
Polska, ani cała środkowo-wschodnia Europa, choć de facto po części gospodarczo skolonizowana, nie jest kolonią, ani przydatkiem republik bananowych UE. Można wręcz traktować w kategoriach satyry, że w rzekomo spontanicznej, rzekomej obronie demokracji w naszym kraju dzieje się to, przeciw czemu w samych Niemczech byłyby wysłane doskonale wyposażone w „środki przymusu” oddziały policji z psami, opancerzone samochody z armatkami wodnymi, a w razie potrzeby helikoptery. Wystarczy zapoznać się z obowiązującymi w RFN, stosownymi przepisami odnośnie do niezgłoszonych manifestacji, że o postępowaniu w razie jawnie zapowiadanego u nas, antyrządowego puczu nie wspomnę.
Europa Germanica zaczyna się kruszyć. Kanclerz Angela Merkel zdaje sobie z tego sprawę, stąd uprawiana w Niemczech od lat gra w dobrego i złego policjanta: dobrym jest ona, więc oficjalnie nie będzie krytykować tego „faszystowskiego” rządu PiS, który ośmielil się upomnieć i walczyć o polskie sprawy. Rolę złego policjanta jak zwykle pełnią media, snujące rozważania jak pomóc Donaldowi Tuskowi w poskromieniu tego „satrapy” Jarosława Kaczyńskiego i w odzyskaniu władzy przez protegowanego pani kanclerz. Niemcy widać niczego z historii się nie nauczyli, takie wsparcie dla Tuska w odbiorze Polek i Polaków jest jak pocałunek śmierci.
Tymczasem w Unii Europejskiej życie toczy się „normalnym” trybem. Ze spraw ważnych, Polska ma ponieść konsekwencje, z tych mniej ważnych, właśnie Bruksela odrzuciła „z braku dostatecznych dowodów” skargę Słowacji na podwójne standardy niemieckich eksporterów artykułów spożywczych, którzy upychają jej towary gorszej jakości. Notabene, nie tylko żywność i nie tylko Słowakom. Upychanie nadal będzie możliwe. Radość w firmie Bahlsen, która będzie mogła kontynuować sprzedaż również w naszym kraju maślanych herbatników Leibniz, robionych na nasz użytek zamiast na maśle - na oleju palmowym z dodatkiem masła. Dlaczego? Bo Bahlsen dostosowuje swoje produkty do lokalnych wymogów. W Niemczech wymogi są, a u nas…
-
Do nabycia „wSklepiku.pl”: „Niemiecka Europa. Nowe krajobrazy władzy pod znakiem kryzysu” - Beck Ulirch.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/350784-europa-germanica-niemieckie-sobiepanstwo-w-ue-moze-doprowadzic-do-pekniec-a-nawet-podzialow-we-wspolnocie
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.