Relacje między Berlinem a Ankarą nigdy nie były łatwe, ale od kilku miesięcy oba kraje znajdują się na otwartym kursie kolizyjnym. Najpierw turecki rząd nie pozwolił niemieckim parlamentarzystom odwiedzić bazy Incirlik, gdzie stacjonują myśliwce Tornado, uczestniczące w nalotach na tzw. Państwo Islamskie. Była to zemsta za uchwalenie przez Bundestag rezolucji ws. ludobójstwa Ormian. Turkom nie spodobało się też, że w delegacji, która miała odwiedzić bazę byli posłowie Zielonych i Die Linke, którzy otwarcie popierają tureckich Kurdów. Był to formalny powód, dla którego Turcja nie wydała pozwolenia na wizytę niemieckich posłów w İncirlik.
Potem wybuchła awantura wokół zakazu organizacji wieców w niektórych miejscowościach w Niemczech przez tureckich polityków w przeddzień kwietniowego referendum konstytucyjnego w Turcji. Erdogan zarzucił władzom w Berlinie stosowanie „nazistowskich praktyk”. Mieszkający w Niemczech Turcy wyszli w proteście na ulice. Doszło do przepychanek z policją. Ankara miała Niemcom także za złe, że udzieliły wiz oficerom oskarżanym w Turcji o sprzyjanie puczystom w ubiegłym roku.
Tureckie władze uznały to za niedopuszczalną ingerencję w wewnętrzne sprawy kraju i zażądały od Niemiec wydania im zwolenników kaznodziei Fetullaha Gülena. Berlin odmówił, ale jednocześnie usiłował łagodzić napięcia. Kanclerz Angela Merkel aż pięć razy była w Turcji i ani razu nie podniosła kwestii naruszania praw człowieka i wolności wypowiedzi, ani też nie spotkała się z przedstawicielami opozycji. I to mimo iż dwa miesiące przed konstytucyjnym referendum tureckie władze zatrzymały korespondenta „Die Welt” Deniza Yücela, pod zarzutem terrorystycznej propagandy. Starania niemieckich władz o uwolnienie dziennikarza spełzły na niczym.
Aresztowanie w tym miesiącu przez tureckie władze dziewięciu obrońców praw człowieka z Niemiec, w tym działacza Amnesty International Petera Steudtnera, pod zarzutem terroryzmu, oraz zakaz wizyty niemieckich posłów w bazie NATO w Konya, przelało jednak czarę goryczy. Rząd w Berlinie po raz pierwszy zagroził Turcji konsekwencjami. Niemiecki MSZ oświadczył, że wyda ostrzeżenie dla inwestorów, by nie lokowali swoich środków nad Bosforem, bo „nie będą tam bezpieczne”. Podobne zalecenie zostało już skierowane do niemieckich turystów, bez względu na to czy wyjeżdżają prywatnie, czy służbowo. Berlin dobrze wie, że turystyka stanowi aż 15 proc. tureckiej gospodarki.
A ta nie jest po puczu i związanymi z nim czystkami w najlepszej kondycji. W 2015 r. aż 5,5 mln Niemców spędziło wakacje na tureckich plażach. Wstrzymane mogą być też kredyty inwestycyjne i pomoc gospodarcza, aby wywrzeć presję na Ankarę. Turcja zrobiła w konsekwencji już pierwszy krok wstecz. Zrezygnowała z przekazania Interpolowi listy 700 niemieckich firm, którym zarzuca wspieranie organizacji terrorystycznych. Na tej liście znajdowały się obok Daimlera i BASF m.in. kebaby w Nadrenii-Północnej Westfalii, prowadzone przez Kurdów. Jednocześnie tureckie władze dały do zrozumienia, że uważają działania niemieckiego rządu za „niedopuszczalny szantaż”. Popierająca rząd Erdogana gazeta „Yeni Akit” opublikowała zdjęcie pani kanclerz ze swastyką na marynarce i podpisem: „Gorsza od Hitlera”.
Można by uznać ostatnie działania Berlina wobec Turcji za sukces i pierwszy krok w kierunku zatrzymania autokratycznych zapędów Erdogana. Sęk w tym, że to Berlin wciąż bardziej potrzebuje Ankary niż na Ankara potrzebuje Berlina. Pani kanclerz związała swój polityczny los z Erdoganem, który jest strażnikiem imigrantów zmierzających do Europy. Gdyby turecki prezydent zerwał umowę zawartą w ub.r. z Unią Europejską setki tysięcy ludzi ruszyłoby do Grecji, a stamtąd dalej do Niemiec. Zaostrzenie zaleceń wyjazdowych MSZ dla niemieckich obywateli to dość słaba groźba, która nie wymusi na tureckich władzach zmiany polityki. Niektórzy niemieccy politycy domagają się zerwania rozmów akcesyjnych UE z Turcją, ale na to Bruksela nie chce się zgodzić. Komisarz UE ds. rozszerzenia Johannes Hahn uznał wprawdzie, że Turcja oddala się od wartości europejskich, ale wciąż jest dużym krajem, ważnym członkiem NATO, więc „trzeba dalej prowadzić z nią dialog”.
Ponadto w Republice Federalnej Niemiec żyją miliony Niemców tureckiego pochodzenia, z których większość opowiada się za Erdoganem. Jest to swoista V kolumna Ankary, która w każdej chwili może zostać zmobilizowana i pozostaje zasadniczo wrogo nastawiona do niemieckiego państwa. Dlatego szef MSZ Sigmar Gabriel napisał list do tureckiej gminy w Niemczech, by zmniejszyć wobec ostatnich napięć ryzyko wybuchu protestów. Gabriel określa w nim przyjaźń niemiecko-turecką jako „wielki skarb“. „Zawsze opowiadaliśmy się za dobrymi stosunkami z Turcją, bo wiemy, że dobre relacje między Niemcami a Turcją są dla Was ważne“ – napisał szef niemieckiej dyplomacji.
W odpowiedzi nadeszły żądania większego udziału Turków w niemieckiej polityce, a więc wyraźny sygnał, że żyjący w Niemczech Turcy nie zamierzają iść Berlinowi na rękę. „Polityczna reprezentacja pochodzących z Turcji obywateli niemieckich zbyt długo była lekceważona” – powiedział szef gminy tureckiej Gökay Sofuoglu.
To oznacza, że Berlin nie może sobie pozwolić na ostateczny rozwód z Ankarą i Erdogan dobrze o tym wie. Ponadto zaostrzenie kursu wobec Turcji jest co najmniej po części podyktowane kampanią wyborczą przed jesiennymi wyborami do Bundestagu i presją wywieraną na kanclerz Angelę Merkel przez SPD. Przeniesienie bazy w Incirlik do Jordanii, postanowione 5 czerwca, będzie Niemcy o wiele drożej kosztowało niż Turcję. Jest wyzwaniem logistycznym i prawnym. Jordania nie jest członkiem NATO, w związku z czym negocjacji wymagają kwestie prawne oraz dostosowanie infrastruktury technicznej.
Chcąc nie chcąc tureckie bazy są bardzo ważnym elementem projekcji siły NATO na Bliski Wschód, a Turcji, wbrew deklaracji, już dawno przestało zależeć na członkostwie w UE. Brukseli, a przede wszystkim Merkel zależy natomiast na tym, by umowa ws. uchodźców dalej obowiązywała. Zbyt duża presja na Turcję może odbić się Niemcom więc czkawką, wówczas zatrzymani dziennikarze i obrońcy praw człowieka zapewne nie wyjdą na wolność. Dlatego można się spodziewać, że najpóźniej po wyborach do Bundestagu Berlin będzie próbował naprawić relacje z Ankarą.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/350377-gorsza-od-hitlera-merkel-i-erdogan-na-kolizyjnym-kursie-ostatecznego-rozwodu-jednak-nie-bedzie-analiza