Hamburska dzielnica Schanzenviertel przypomina pobojowisko: splądrowane sklepy, zniszczone chodniki, spalone samochody. Prace nad usprzątaniem dzielnicy trwają. Jak donosi niemiecki dziennik „Die Welt” zaufanie mieszkańców hanzeatyckiego miasta do polityków spadło do poziomu bliskiego zera, mnożą się głosy nawołujące do dymisji burmistrza Olafa Scholza z SPD, który stwierdził na konferencji prasowej, że „szczyt G20 chyba nie był tak udany jak wszyscy mieli nadzieję”. No, trudno mu tu odmówić racji, udany rzeczywiście nie był, także w wymiarze politycznym, ale to temat na inny artykuł.
Pojawiają się pytania, czy należało urządzać szczyt G20 akurat w Hamburgu, znanym siedlisku skrajnej lewicy, skupionego wokół tzw. „Czerwonej Flory”, budynku byłego kina i domu handlowego w dzielnicy Sternschanze. W 2007 r. budynek posłużył jako centrum logistyczne dla skrajnie lewicowych bojówek podczas szczytu G8. Można było więc przewidzieć, że dojdzie do przemocy, świadczyła o tym choćby nazwa demonstracji „witamy w piekle” (Welcome to hell), ale zagrożenie zostało zbagatelizowane przez władze miasta i rząd w Berlinie, bowiem ekstremizm może być – jak wiadomo - tylko prawicowy. Lewicowe poglądy są słuszne, a słuszne poglądy nie mogą nikomu zagrażać.
Manuela Scheswig, do niedawna minister ds. rodziny zlikwidowała w 2014 r. program przeciwko lewicowemu ekstremizmowi, nazywając go „zbędnym”. Jak zadeklarowała wówczas „problem lewicowych bojówek jest „wyolbrzymiony” i należy skupiać się na neonazistach i innych prawicowych radykałach. Do walki z tymi ostatnimi nierzadko angażowano właśnie lewicowe organizacje. Tymczasem według niemieckiego kontrwywiadu liczba gotowych do przemocy lewicowych ekstremistów stale rośnie – jest ich obecnie według różnych szacunków od 25 do 28 tysięcy. W miastach rządzonych przez zielono-czerwone koalicje, jak właśnie Hamburg, mogą liczyć na wyrozumiałość sędziów i sympatię władz. Jest to skutek „długiego marszu przez instytucje” pokolenia 68, które weszło do establishmentu, ale wciąż żywi te same utopijne ideały.
Równie silne są sympatie dla neo-marksistowskich bojówkarzy w niektórych mediach. „Nie ma to jak porządna rozróba” - uznali najwyraźniej redaktorzy tygodnika „Der Spiegel”. Przed szczytem G20 tygodnik nawoływał do protestów przeciwko obecnym na nim politykom, z Donaldem Trumpem na czele. „Miejcie odwagę. Myślcie radykalnie. Działajcie zdecydowanie!” – głosi tytuł na pierwszej stronie pisma, ozdobiony złym wilkiem trzymającym w zębach kulę ziemską. W środku: plakaty radykalnych organizacji lewicowych, wzywających do udziału w protestach podczas szczytu. Hamburska policja zapewne wciąż ciepło myśli o redaktorach „Spiegla”, którzy nie raczyli do dziś odnieść się do idiotyzmów, które nawypisywali. Jest tam m.in. mowa o stworzeniu lepszego, bardziej sprawiedliwego świata poprzez radykalną walkę z globalistami. Można powiedzieć, że marzenia redaktorów się tylko po części spełniły, była radykalna walka, ale jej polityczny efekt jest żaden. Świat nie stał się lepszy nawet o jotę. Zniszczono tylko egzystencję setek zwykłych ludzi.
„Spiegel” zmienił więc taktykę, co najmniej w wymiarze semantycznym. Teraz popierani przed szczytem z entuzjazmem „aktywiści” to „ubrani na czarno przestępcy”. Inne lewicowe gazety wiły się w mękach po szczycie, by z jednej strony skrytykować przemoc, a jednocześnie nie dezawuować jej sprawców. „Frankfurter Rundschau” napisała:
Zadaniem policji jest obrona państwa prawa i to nie tylko ściganiem przestępców. Policja musi też przede wszystkim znaleźć równowagę między prawem do ścigania przestępstwa i prawem do wolności, co może być obojętne podżegaczom, ale nigdy funkcjonariuszom policji i politykom. Można by też powiedzieć: policja jest po to, by była po stronie dobrych. Jeżeli rozgrywa wojenne gierki, choćby tylko retorycznie, nie spełniła swojego zadania
Winna jest więc zdaniem lewicowych medialnych ideologów policja, bo nie stanęła „po stronie dobrych”. Podobne dyrdymały wygadywali także politycy, z politykami Zielonych na czele, którzy z jednej strony chcieli odciąć się od przemocy, a z drugiej nie stracić kontaktu ze swoim elektoratem. Obwiniali więc podobnie jak „FR” policję. „Za eskalację sytuacji odpowiada policja, bo potraktowała demonstrantów wodą i gazem łzawiącym, a tak nie można traktować przeciwników państwa” – zadeklarowała rzecznik ds. wewnętrznych partii Irene Mihalic. Zdaniem Mihalic najlepszym rozwiązaniem byłaby rezygnacja z takich formatów jak G20. Jest to typowe dla lewicy odwracanie kota ogonem: winni nie są bojówkarze, tylko politycy, bo politycy są źli, spotykają się i knują. Jak nie będą spotykać się i knuć, nie będzie problemu. Dziesięciu polityków Zielonych w Hamburgu w swej desperacji nie poszło na koncert w filharmonii na zakończenie szczytu, radna Christiane Blömeke wprawdzie poszła wysłuchać „Ody do radości” w towarzystwie znienawidzonego Trumpa, ubrała się jednak w solidarności z protestującymi na czarno. Cóż za poświęcenie. Szef SPD w Szlezwiku-Holsztynie Ralf Stegner natomiast stwierdził na Twitterze, że „prawica ma w nosie godność człowieka i kocha przemoc więc podejrzewa o to samo lewicę”. Zniszczenie centrum Hamburga jako prawicowa projekcja? Na takie idiotyzmy, jakie wygaduje pan Stegner, obawiam się, nie pomogą ani leki ani psychoterapia.
W hipokryzji i głupocie media i polityków pobił jednak na głowę rzecznik i adwokat stowarzyszenia radykalnie lewicowych aktywistów „Czerwonej Flory” Andreas Beuth, który powiedział w wywiadzie z publiczną rozgłośnią „NDR”, że rozumie demonstrantów, sam nawoływał ich do tego, by „odebrali kapitalistom miasto”, ale wolałby jednak by niszczyli inne dzielnice, niż ta „gdzie on mieszka”. „Zniszczyli sklepy, w których sam robię zakupy” – mówił. Zaproponował, by zamiast tego demolowali dzielnice „bogatych” jak Pöseldorf czy Blankenese. Jeśli tak dalej będzie kapitalizm rzeczywiście padnie. Ze śmiechu.
Wobec bezprecedensowej przemocy w Hamburgu mnożą się nie tylko głosy o dymisje odpowiedzialnych polityków, ale także apele o ściślejszy nadzór nad lewicowymi ekstremistami i ostrzejszymi karami dla tych, którzy atakują policjantów i niszczą cudze mienie. Redaktor naczelny „Die Welt” Ulf Poschardt pisze o „faszystowskich metodach lewicy, których nie można tolerować”. Miejmy nadzieję, że tym razem nie skończy się na słowach i pójdą za nimi czyny.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/348016-hamburg-krajobraz-po-bitwie-czyli-o-hipokryzji-lewicowych-mediow-i-politykow-maksymalne-zniszczenie-zero-politycznego-efektu