Już od jakiegoś czasu Anglosasi nie nadają tonu w Nowym Jorku, Los Angeles czy Miami. Miasta te stały się tym co Amerykanie nazywają „Majority-Minority-Cities”, czyli miastami, gdzie większość mieszkańców należy do jednej z mniejszości etnicznych. Podobnie, jak się okazało, wygląda dziś sytuacja w piątym co do wielkości mieście Niemiec – Frankfurcie nad Menem. A w najbliższym czasie – ja przewidują naukowcy badający zjawisko migracji i tożsamości Jens Schneider, Maurice Crul oraz Frans Lelie - będzie wyglądała sytuacja w Augsburgu czy Stuttgarcie.
Inaczej mówiąc: rdzenna niemiecka ludność będzie w nich stanowiła mniejszość, jedną z wielu. We Frankfurcie nad Menem, jak podała pełnomocnik miasta ds. integracji Sylvia Weber (SPD), już tak jest. Niemcy stanowią tam obecnie zaledwie 48,8 procent ludności. Większość mieszkańców (51,2 proc.) stanowią osoby pochodzące z imigracji. Są to przede wszystkim Turcy. „Jesteśmy miastem bez większości, coraz bardziej kolorowym” – cieszy się Weber, i dodaje radośnie, że we Frankfurcie nad Menem „mieszkają ludzie z większości 194 państw świata”. Ponad 60 proc. cudzoziemców według niej to „obywatele UE”, a tylko 3,5 proc. przebywa na terytorium Niemiec nielegalnie.
Pani Weber zapomniała jednak w swojej radości nad wielokulturowym obliczem 800-tys. metropolii wspomnieć o tym, że rdzenni mieszkańcy Frankfurtu nad Menem wypracowują niemal dwa razy więcej przychodów dla miasta niż ci pochodzący z imigracji. Wśród przybyszy niemal połowa żyje na granicy ubóstwa, czyli ma dochody nie przekraczające 1300 euro miesięcznie. Poza tym w wielu szkołach nawet 75 proc. uczniów pochodzi z imigracji, a są to w większości muzułmanie, więc presja choćby na podawanie posiłków halal w stołówkach i oddzielne lekcje pływania dla dziewczynek stale rośnie. Prowadzona obecnie przez Niemcy polityka wielokulturowości sprawia, że wielu muzułmanów nie widzi konieczności przyjmowania wartości gospodarzy, usprawiedliwiając swoją postawę właśnie ideą mulitkulturalizmu. Narastają konflikty społeczne.
Ta ślepota na problemy związane z wielokulturowością nie dziwi w mieście długo współrządzonym przez Zielonych. W 2007 roku ówczesna pełnomocnik ds. integracji z ramienia Zielonych, pochodząca z Iranu Nargess Eskandari-Grünberg poleciła mieszkańcom niezadowolonym z budowy kolejnego meczetu, by „przeprowadzili się gdzie indziej”. Niektórzy posłuchali jej rady i przenieśli się do bardziej przyjaznych miejsc.
Takich miejsc może jednak niedługo zabraknąć. Jak wynika z najnowszego raportu przedstawionego 30 czerwca br. przez niemiecki Centralny rejestr Cudzoziemców (AZR) pod koniec 2016 r. żyło w Niemczech ponad 10 milionów cudzoziemców. To najwyższa liczba od chwili uruchomienia rejestru w 1967 r. Większość z nich osiadła w dużych miastach, takich jak Frankfurt nad Menem. Tylko w latach 2015 i 2016 liczba cudzoziemców w Niemczech zwiększyła się o 1,9 mln osób. To wzrost o 23 proc. Dodatkowe 230 tys. wykreślono z rejestru po tym jak uzyskali niemieckie obywatelstwo.
Większość przybyszy (1,3 miliony) w ostatnich dwóch latach stanowili imigranci spoza UE. Jest to wzrost o 28,5 proc. Byli to Syryjczycy, Afgańczycy i Irakijczycy. 220 tys. z nich nie otrzymało i nie otrzyma azylu, ale i tak nie zostali deportowani. Liczba „uchodźców” z Syrii przybywających do naszych sąsiadów za Odrą jednak stale maleje, wzrasta za to liczba przybyszy z Afryki, klasycznych imigrantów ekonomicznych bez szans na azyl. Mimo tego kanclerz Angela Merkel nie zamierza – jak wynika z przedstawionego dziś programu wyborczego CDU/CSU – zrezygnować z polityki otwartych drzwi. Górne granice dla uchodźców, proponowane przez szefa CSU Horsta Seehofera, odrzuciła stanowczo.
Oznacza to, że takich miast jak Frankfurt nad Menem będzie więc więcej, czyli w tym wypadku „miasto bez rdzennej większości”, oznacza „miasto przyszłości”.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/347078-niemcy-stanowia-juz-mniejszosc-we-frankfurcie-nad-menem-wladze-miasta-sie-ciesza-jestesmy-coraz-bardziej-kolorowi