To paradoks, że wraz z rozwojem nowych kanałów komunikacji, nasz dostęp do informacji został ograniczony. Nie jesteśmy bowiem często w stanie dokonać samodzielnej selekcji wiadomości, odróżnienia tych prawdziwych od fałszywych, co pogłębia nasz stan niewiedzy i może prowadzić nas na manowce.
Przy pomocy spreparowanych informacji można kierować decyzjami mas ludzi, wpływać na politykę państw i realizować w ten sposób własne interesy. Codziennie jesteśmy świadkami rozprzestrzeniania się kłamstw i propagandy, ostatni przykład to fałszywa informacja o „aresztowaniu” Władysława Frasyniuka, którą rzucił w świat pracownik „Gazety Wyborczej”.
O ile jednak stosunkowo łatwo nam wytropić kłamstwo na własnym podwórku, o tyle znacznie trudniej rozpoznać fałsz, jeśli dotyczy rzeczywistości nieco bardziej od nas odległej. W ostatnim numerze skądinąd bardzo dobrego i poczytnego tygodnika „Do Rzeczy” opublikowany został artykuł Macieja Krasuskiego o współczesnej Ukrainie. Artykuł ten jest próbą analizy obecnej sytuacji gospodarczej Ukrainy w związku z otwarciem ruchu bezwizowego między Ukrainą i Unią Europejską.
Ukraina w artykule Krasuskiego to istny koszmar, państwo teoretyczne, przeżarte korupcją i zagrożone widmem powszechnego głodu. Autor stawia tezę, że otwarcie granic przez Unię może spowodować masową rejeteradę Ukraińców z piekła, w którym przyszło im żyć i – w rezultacie – doprowadzić do rozpadu ich państwa. Czytelnik powinien zatem dojść do wniosku, że od Ukrainy powinniśmy się – my: Polska i Europa – trzymać jak najdalej. Kto mógłby na takim naszym, europejskim desinteressement skorzystać, to już Państwo powinni się sami domyśleć.
Naturalnie każdy ma prawo do własnych ocen, także i takich, które idą w poprzek obowiązującym poglądom czy nastrojom. Jednak im dłużej czyta się artykuł Krasuskiego, tym nasuwa się coraz więcej wątpliwości. Po pierwsze, przytaczane przez Krasuskiego liczne dane statystyczne, które uzasadniają jego główną tezę o bankructwie i katastrofie państwa ukraińskiego. Dane te zestawione są z innymi, pochodzącymi sprzed Majdanu, a więc z okresu rządów Wiktora Janukowycza. Spoglądając na te zestawienia łatwo dojść do wniosku, że wtedy – za Janukowycza – Ukraińcom żyło się znacznie lepiej. Wniosek z tego taki, że współpraca z Rosją popłaca, konflikt – nie.
Po drugie, dane te nijak się mają do ogólnodostępnych danych podawanych np. przez Ośrodek Studiów Wschodnich. Owszem, również OSW dostrzega poważne problemy gospodarcze Ukrainy i ogromną korupcję, ale wyciąga zupełnie inne wnioski, że – pomimo wojny z Rosją i odłączenia od Ukrainy jej zagłębia przemysłowego w Doniecku – sytuacja zaczęła się wreszcie stabilizować. Podawane przez OSW dane różnią się zresztą od tych, którymi operuje w swoim artykule Krasuski.
Autor tekstu w „Do Rzeczy”, opisując tragiczną sytuację Ukrainy, nie dostrzega wreszcie okoliczności najważniejszej – wojny z Rosją, która stała się jedną z głównych przyczyn zapaści gospodarczej. W jego artykule wojny prawie nie ma, jest jedynie nieudolna polityka obecnych władz, które doprowadziły niemalże kwitnący za Janukowycza kraj do niezrozumiałej ruiny.
I po trzecie wreszcie, Krasuski twierdzi, że Ukraina na skutek polityki obecnych władz, skazała się na izolację międzynarodową. Na poparcie tej tezy cytuje wypowiedź Donalda Trumpa wygłoszoną rzekomo 29 maja 2017 na antenie Radia CNN. Zacytujmy za Krasuskim: „Odnotowujemy znaczny spadek poziomu życia ludności Ukrainy. Widoczna jest niezdolność i niechęć władz ukraińskich do jakiejkolwiek poprawy sytuacji, wręcz przeciwnie. Trudno nie nazwać tego ludobójstwem własnego narodu”.
Czy słyszał ktoś z Państwa podobną wypowiedź Trumpa? Wypowiedź, w której oskarża on obecne władze ukraińskie o ludobójstwo? Gdyby w istocie taka wypowiedź miała miejsce, prawdopodobnie zatrząsłby się cały świat. Chodzi wszak o oskarżenie najcięższego kalibru. Takie, którego rezultatem powinno być jedynie zerwanie wzajemnych stosunków dyplomatycznych.
Poszedłem tropem tej rzekomej wypowiedzi Trumpa. I po kilku minutach kwerendy w internecie odnalazłem informację, że jest to fałszywka spreparowana i rozpowszechniana przez rosyjskie służby. Fałszywka tak prymitywna, że aż trudno uwierzyć, iż mógłby ją wziąć na wiarę ktokolwiek, kto ma choć trochę pojęcia o polityce międzynarodowej. Dlatego nie umiem sobie wytłumaczyć, w jaki sposób ta „informacja” znalazła się na łamach „Do Rzeczy”, tygodniku, w którym pracuje wielu naprawdę bardzo kompetentnych autorów. Nie wiem też skąd w artykule Krasuskiego wzięła się data rzekomej wypowiedzi Trumpa (29 maja), skoro fałszywka ta – jak się okazuje – krąży w internecie, co najmniej od kwietnia.
Zaniepokojony fałszywką z Trumpem postanowiłem poszukać danych statystycznych, którymi szermuje autor artykułu w „Do Rzeczy” ponieważ sam nie był łaskaw podać ich źródła. No i po kolejnych poszukiwaniach znalazłem: większość pochodzi z wydawanej w Rosji gazety „Wzgljad”. Kto zna rosyjski, niech sam porówna.
Jak się okazuje, nawet tak renomowane pismo, jakim jest tygodnik „Do Rzeczy” nie było w stanie ustrzec się przed powielaniem rosyjskiej propagandy. Powiem więcej, mało kto z nas jest dziś w stanie odróżnić propagandę od prawdy. Każdy może stać się ofiarą kłamstwa. To bardzo zła wiadomość i zarazem prawdziwy wniosek, jaki płynie z tej historii.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/345283-malo-kto-z-nas-jest-dzis-w-stanie-odroznic-propagande-od-prawdy-kazdy-moze-stac-sie-ofiara-klamstwa