Stało się to, czego obawiałam się od dwóch miesięcy, a więc dnia ogłoszenia przedterminowych wyborów. Brytyjski elektorat, od roku faszerowany lewicową propagandą Labour Party i jej mediów, zagłosował w sposób nieoczekiwany. Konserwatyści stracili większość w Izbie Gmin, więc mandat społeczny do przeprowadzania reform oraz negocjacji z Brukselą nie został wzmocniony, lecz osłabiony.
Theresa May jest żywym dowodem na to, jak zwodnicze mogą być badania opinii publicznej.Dwa miesiące temu różnica opinion polls między partiami liderskimi wynosiła 20%, a na kilka dni przed wyborami nawet przychylne torysom sondażownie wykazywały tylko 4%. Już drugi raz w ciągu roku strzelili samobójczego gola do własnej bramki. Pierwszy raz z powodu pychy „the golden boya”, szczęściarza Davida Camerona, który na fali entuzjazmu po wygranym referendum w Szkocji, szybko zdecydował się na kolejne, w sprawie Brexitu. Gdzie są ci torysi z czasów premier Thatcher, silni, doświadczeni, przewidywalni, kierujący się zdrowym rozsądkiem i interesem kraju?
Nie pomogły im nawet – przepraszam za cynizm – dwa krwawe zamachy terrorystyczne, w Manchester Arena i w południowym Londynie. Wyborcy odrzucili niejasny i konformistyczny przekaz, suflowany przez ostatni rok, dla tradycyjnego elektoratu torysów nie do zaakceptowania. A kreowanie się na Zelazną Damę i wycofywanie z zapowiedzianych reform, tzw. „dementia tax”, mocne słowa i kompletny brak idących za tym czynów, także przyczyniły się do klęski. I to kurczowe trzymanie się fotela! Jej poprzednik David Cameron, zaraz po wynikach referendum w sprawie Brexitu, podał się do dymisji. Theresa May broni się w sposób absurdalny, twierdząc, że „tylko Partia Konserwatywna jest w stanie zapewnić krajowi bezpieczeństwo i przeprowadzić przez trudne negocjacje z Brukselą” - co jest prawdą, lecz dodaje, że „jest właściwym liderem, który to zrobi”, co już prawda nie jest. Widać jasno, że jest politykiem słabym, niezdecydowanym, bez wizji, bez szacunku dla wartości konserwatywnych, i nie pozbawionym cynizmu - cechy typowe dla nowej generacji torysów. „Winę za to fiasko ponosi tylko Theresa May” – stawia kropkę nad „i” The Telegraph, wersja zagraniczna konserwatywnego Daily Telegraph. Roztrwoniła kapitał Partii Konserwatywnej i zgubiła część elektoratu. Dodając na koniec: ”Katastrofalny wynik wyborczy konserwatystów, pozostawił Wielką Brytanię bez przywództwa w momencie, kiedy od niego zależy nasza przyszłość”. Nie ukrywajmy, że jest to także wielka wizerunkowa porażka tego ugrupowania.
Mówi się, że dni Theresy May są policzone. Jest pod wielką presją części własnego gabinetu, partii i elektoratu. Według badań Daily Maila aż 49% elektoratu chciałoby jej odejścia, i aż 2/3 posłów konserwatywnych w Izbie Gmin. Jako przyczynę podaje się error of judgement, błąd decyzyjny. A na liście kandydatów na sukcesorów znajdują się, o zgrozo!, performer Boris Johnson, lewaczka Amber Rudd i euroentuzjasta Philip Hammond – szczęśliwie widać także doświadczonego polityka, thatcherystę i zwolennika Brexitu, Davida Daviesa. Tymczasem mamy sytuację hung parlament, „zawieszonego parlamentu”, który zdarza się od czasu do czasu, kiedy wygrana partia nie ma większości bezwzględnej. Podobnie stało się w 2010 roku, a David Cameron - ponieważ torysi od dawna mają problem z koalicjantami - zaproponował układ lewicowym Liberalnym Demokratom. Z powyborczej układanki wynika, że laburzyści mają znacznie większą zdolność koalicyjną niż torysi, bo mogą sięgnąć po Szkocką Partię Narodową / 35 mandatów/, Lib-Demokratów / 12/, po Zielonych i partyjną drobnicę / 18 mandatów/. Konserwatyści, ponieważ UKIP znów nie dostał się deparlamentu, sięgnęli do DUP, Demokratycznej Partii Unionistów z Irlandii Północnej. Theresa May podała do wiadomości, że negocjacje są zaawansowane – co szefowa DUP szybko zdementowała.
Wydaje się, że torysi zdecydowali się na formułę rządu mniejszościowego, że nie będzie to pełna koalicja, lecz umowa, że DUP będzie udzielał wsparcia w sprawach budżetowych, bezpieczeństwa i votum nieufności. Dlaczego? Bo jest to układ równie egzotyczny jak niegdyś Cameron - Nick Clegg. Partia Unionistów jest chrześcijańska, antyaborcyjna i przeciwna małżeństwom osobników jednej płci. Jest generalnie za Brexitem, ale przeciw przywróceniu granicy między Belfastem a Irlandią. Jednak cóż, nigdy nic nie wiadomo - system konserwatyści plus liberalni demokraci działał przecież całą kadencję, a drugą konserwatyści rządzili już samodzielnie.
Ostatnia kampania wyborcza różniła się od poprzednich – prawie wszystkim. Po pierwsze, przywódca laburzystów Jeremy Corbyn, postawił na ludzi młodych, najwidoczniej mocniej indoktrynowanych przez lewicowe media niż wyborcy powyżej czterdziestki. Po drugie – zaskakiwała wielka liczba fake news w Internecie. Lewicowe trolle suflowały ich około 1000 dziennie, korzystnych dla Partii Pracy, niekorzystnych dla torysów. Po trzecie – alternatywne ośrodki propagandy jak np. Thorpe Park, park atrakcji, a w nim kabaret, gdzie prezentowano Theresę May jako kolejne wcielenie „tej wiedżmy Margaret Thatcher”. A przy okazji tur po kraju, okazało się, że Theresa May jest typowym politykiem gabinetowym, który nienajlepiej czuje się z ludżmi, za to Jeremy Corbyn, to polityk wiecowy i ma świetny kontakt z wyborcami, co dodatkowo osłabiło May. Podczas kampanii pani premier apelowała o zaufanie w sprawach bezpieczeństwa oraz zmniejszenia kwot imigrantów, którzy w liczbie 275 tys. rocznie netto wciąż przybywają na Wyspy. Ale mogła to przecież zrobić, kierując przez 6 lat ministerstwem spraw wewnętrznych, a nie zrobiła, w dodatku bezlitośnie cięła wydatki budżetowe na bezpieczeństwo. Kampania pokazała, że jest politykiem niestabilnym i mało wiarygodnym. Z kolei Jeremy Corbyn, którego program Times nazwał „listem małego chłopca do św. Mikołaja”, to marksista w stylu lat 60., pacyfista, który wierzy w powszechne rozbrojenie, za to nie wierzy w NATO. Znany ze swej słabości do mniejszości etnicznych i bezwzględnie zwalczający wszystko, co wiąże się z europejską tradycją kulturową, zwolennik gospodarki odgórnie sterowanej i przeciwnik cięć budżetowych, nawet za cenę podniesienia podatków. Toteż trudno się dziwić, że ten wybór nie okazał się dla brytyjskich wyborców zbyt atrakcyjny – że elegancko przemilczę polskie przysłowie o „dżumie i cholerze”.
Z brytyjskich mediów wynika, że część torysowskiego elektoratu, ta która czytuje Daily Telegrapha, twierdzi, „że to na Conservative Party ciąży odpowiedzialność przeprowadzenia kraju przez ten bałagan, który stworzyła premier”. Jednak czytelnicy także prawicowego Timesa, uważają, że „owszem, to robota Partii Konserwatywnej, ale już bez Theresy May w roli premiera”. Tymczasem mamy utratę większości torysowskiej w Izbie Gmin, obniżenie reputacji i premier i partii, która albo żle odczytuje nastroje społeczne, albo nie potrafi zrezygnować z formuły „nowoczesnego, współczującego konserwatyzmu” na rzecz tradycyjnego, historycznego. Szef dyplomacji Boris Johnson zdobył największą liczbę głosów kolegów posłów jako przyszły premier, lecz sam nawołuje do spokoju i poparcia dla May pod hasłami „43% naszych kolegów partyjnych zagłosowało za pozostaniem Theresy May, to najlepszy wynik od czasów Margaret Thatcher” i „nie ułatwiajmy życia Jeremy Corbynowi”. Ale jeszcze jedna pomyłka decyzyjna, i to nie labourzystów, lecz konserwatystów będzie się nazywać „partią niewybieralną”, bez kwalifikacji do rządzenia.
Theresa May czyli „po co jej to było?” Komentarz Elżbiety Królikowskiej-Avis:
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/343987-theresa-may-czyli-po-co-jej-to-bylo-jest-zywym-dowodem-na-to-jak-zwodnicze-moga-byc-badania-opinii-publicznej
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.