Nie wiadomo czy i w jaki sposób ostatni zamach w Londynie przełoży się na wyniki wyborów powszechnych w Wielkiej Brytanii, odbywających się jutro. Faktem jest jednak, że jeszcze kilka tygodni temu Torysi premier Theresy May mieli w sondażach przewagę 24 punktów procentowych nad Partią Pracy, której lider Jeremy Corbyn ostro lobbował za pozostaniem kraju w Unii. Laburzyści mieli tak słabe notowania, że niektórzy publicyści na Wyspach zastanawiali się, czy nie podzielą losu wielu innych tradycyjnych partii w Europie i się nie rozpadną.
Torysi liczyli na to, że zwiększą swoją przewagę nad nimi w wyborach nawet o 200 mandatów, co zdaniem publicysty „Financial Times” Janana Ganesha mogło uczynić z May „najpotężniejszego brytyjskiego premiera od czasów Churchilla” i dać Torysom wolną rękę w negocjowaniu Brexitu. Ale to nie wszystko. Zwolennicy pozostania Wielkiej Brytanii w UE twierdzili od chwili referendum, że May nie popiera połowa kraju, tylko połowa tych, którzy głosowali w plebiscycie. Gdyby May osiągnęła rozsądne zwycięstwo, słusznie mogłaby powiedzieć, że rzeczywiście mówi za cały kraj.
Gdyby, bowiem dwa zamachy terrorystyczne i kilka nieudolnych występów brytyjskiej premier później, i przewaga Torysów nad Laburzystami zmniejszyła się do zaledwie jednego punktu procentowego. Obecnie - jak wynika sondażu instytutu Survation - Konserwatyści mają 41 proc. poparcia, a Laburzyści 40. Inne sondaże dają Torysom większą przewagę nad partią Corbyna, ale nie przekracza ona kilku procent. Oznacza to, że Theresa May może nie osiągnąć celu w jakim rozpisała przyśpieszone wybory: może przegrać, wtedy Brexit będą negocjowali Laburzyści lub uzyskać większość słabszą niż ma obecnie, co oznaczałoby o wiele słabszy mandat do negocjacji Brexitu i konieczność pójścia w tej kwestii na kompromis z opozycja, w tym z silnie prounijnymi Liberalnymi Demokratami (Lib Dem). Brytyjczycy mogą także dostać po wyborach parlament bez większości, w którym trudno będzie stworzyć koalicję.
W obecnym parlamencie – wyłonionym w wyborach w maju 2015 roku – konserwatyści mają 330 na 650 mandatów, czyli niewielką samodzielną większość. Przy rosnącym sprzeciwie wobec Brexitu w szeregach Torysów ta przewaga okazała się niewystarczająca by swobodnie przepychać legislację związaną z Brexitem przez parlament. Partia Pracy ma 229 deputowanych, Szkocka Partia Narodowa – 56, a Liberalni Demokraci – zaledwie dziewięciu. Rozpisanie wyborów wydawało się więc krokiem strategicznie dobrze przemyślanym i logicznym. Nie chodzi tu przecież tylko o Brexit. May nie została w końcu wybrana, tylko wskoczyła w rolę Davida Camerona.
W kręgach Partii Konserwatywnej coraz częściej pojawia się więc pytanie: co jeśli? Co jeśli nie wygrają, co jeśli ich i tak niewielka większość w Izbie Gmin jeszcze zmaleje? Choć sondaże są jak wiadomo dość niepewnym miernikiem nastrojów, a Laburzyści w nich często przeszacowani, widmo porażki zaczęło krążyć nad Downing Street no. 10. Wielu partyjnych kolegów May uważa, że to ona za ten stan rzeczy odpowiada. Nie winią jej wprawdzie bezpośrednio za zamachy – aż trzy od początku roku i dwa w przeciągu zaledwie dwóch ostatnich tygodni, ale nie da się ukryć, że to na niej jako szefowej rządu ciąży odpowiedzialność za bezpieczeństwo w kraju. Tym bardziej iż za czasów, gdy była ministrem spraw wewnętrznych w obu rządach Camerona, w latach 2010-2016, zredukowała liczbę policyjnych etatów o niemal 20 tys. i dokonała dotkliwych cięć w funduszach przeznaczonych na służby specjalne, a tym samym na walkę z terroryzmem. Pozostawiła po sobie walczącą z problemami personalnymi, pozbawioną motywacji ekipę. May uzasadniała to tym, że w latach 2007-2013 zamachów o podłożu islamistycznym na Wyspach w zasadzie nie było, ale te tłumaczenia najwyraźniej nie przekonały wyborców. Tym bardziej, gdy dowiedzieli się, że zamachowcy z London Bridge byli od dawna znani służbom i policji.
Jej oponent, Jeremy Corby, wykorzystał to przeciwko niej w czasie kampanii, wzywając May nawet do dymisji. Laburzyści z powodu politycznej poprawności wprawdzie długo przymykali oczy przed problemami niektórych dzielnic zamieszkałych przez muzułmanów. Ale i torysi zawiedli, choćby w zakresie kontroli muzułmańskich szkół. Do tego doszła dość nieudolna kampania May. Partii Pracy udało się w odzyskać centrowy elektorat, który zdecydował się poprzeć laburzystów wbrew kontrowersji dotyczących Corbyna, byłego trockisty i fana Hugo Chaveza i Fidela Castro, głównie po to, by stworzyć silną opozycję. A następnie swoim zwiększającym wydatki socjalne programem wyborczym Corbyn przyciągnął krytyków cięć budżetowych, które w ostatnich latach dotknęły m.in. system edukacji i zdrowia, sieć transportu publicznego, policję oraz samorządy lokalne. Jednocześnie lider Laburzystów zapowiedział, że nie będzie próbował cofnąć Brexitu.
Wobec zapowiedzi Crobyna poluzowania polityki oszczędnościowej May popełniła poważny błąd. Zapowiedziała reformę sposobu finansowania opieki społecznej dla seniorów, potencjalnie otwierając rządowi drogę do zabierania części majątku (liczonego wraz z nieruchomością) po śmierci biorcy świadczeń w celu pokrycia poniesionych wydatków; nazwano to „podatkiem od demencji”. Reakcja na tę propozycję byłą bardzo negatywna, więc May się z niej rakiem wycofała, w atmosferze chaosu. Ucierpiał przy tym jej wizerunek silnego i zdecydowanego lidera, który jest w stanie przeprowadzić kraj przez każdą burzę, także trudne brexitowe negocjacje.
Przyśpieszone wybory miały być tylko formalnością przed rozpoczęciem negocjacji w sprawie Brexitu. Po drodze jednak wszystko się posypało. Wejście Corbyna do Downing Street nr. 10 oznaczałoby nie tylko bardziej „miękki” Brexit, z pozostaniem kraju w jednolitym rynku i gwarancjami utrzymania obecnych praw dla obywateli UE mieszkających na Wyspach, ale także zasadniczą zmianę polityki wewnętrznej i zagranicznej Wielkiej Brytanii.
Corbyn nie ukrywa swoich skrajnie lewicowych poglądów w kwestiach gospodarczych (chce opodatkować najbogatszych, upaństwowić pocztę, kolej i koncerny energetyczne) ani swojego przywiązania do pacyfizmu. W przeszłości był przeciwnikiem NATO, uważał, że przyjęcie krajów Europy Środkowej i Wschodniej do sojuszu „prawdopodobnie było błędem”, tak bardzo sprzeciwiał się interwencji w Iraku, że wystąpił nawet o postawienie przed Trybunałem Stanu swojego poprzednika na czele Partii Pracy Tony’ego Blaira. Lider Laburzystów opowiada się także za cięciem wydatków na armię i zbrojenia. Można bez ogródek określić go jako lewicowego populistę.
Kto ostatecznie wygra dowiemy się jutro wieczorem. Ta kampania pokazała jednak, że niczego nie można być pewnym i nawet największą przewagę w sondażach można szybko stracić.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/343296-bezradni-wobec-terroru-zamachy-i-nieudolna-kampania-theresy-may-moga-sprawic-ze-torysi-nie-uzyskaja-wiekszosci-w-izbie-gmin