Prof. Jörg Baberowski to znany berliński historyk i ekspert ds. stalinizmu. Za swoją książkę „Spalona Ziemia” otrzymał w 2012 r. nagrodę na targach książki w Lipsku. Profesora od dłuższego czasu prześladuje trockistowska Partia Socjalistycznej Równości (SGP) i jej młodzieżówka (International Youth and Students for Social Equality).
Jak pisze niemiecki dziennik „Der Tagesspiegel” przed każdym jego wykładem członkowie SGP rozdają ulotki ostrzegające przed historykiem. Fotografują oraz filmują go również podczas wykładów i nagabują jego rodzinę i znajomych. Baberowski twierdzi, że chcą zniszczyć mu życie. „Jestem strasznie tym wszystkim zmęczony. Nie mam już siły” – mówi, złamany, w rozmowie z tygodnikiem „Die Zeit”. Powód? Baberowski ostro krytykuje komunizm, stawiając go na równi z narodowym socjalizmem (nazwał Stalina psychopatą) oraz (bardziej współcześnie) politykę imigracyjną niemieckiego rządu.
Gdy lewicowi studenci w Bremie zakłócili jego wykład i oskarżyli go o rasizm i „skrajnie prawicowe” poglądy, za to, że ostrzegał w jednym z wywiadów (w 2015 r.) przed kulturowym zagrożeniem wynikającym z przyjęcia ponad miliona uchodźców w Niemczech, Baberowski podał ich do sądu. Ten wydał zdumiewający wyrok: historyka nie można wprawdzie nazywać rasistą, ale określać jego poglądy jako skrajnie prawicowe tak, bez względu na to czy jest to zgodne z prawdą. Bowiem przypisywanie komuś określonych poglądów podpada pod gwarantowaną przez konstytucję wolność słowa. Można więc kogoś nazwać faszystą, lub kim się chce, nawet jeśli to jest nieprawda.
Kierownictwo uniwersytetu, zdziwione wyrokiem, poparło swojego wykładowcę, podobnie jak szereg znanych naukowców, w tym historycy Thomas Großbölting (Uniwersytet w Munsterze) i Andreas Wirsching (Institut für Zeitgeschichte München/Berlin) oraz socjolog Claudia Kemper (Hamburger Institut für Sozialforschung). To nie zniechęciło jednak prześladowców Baberowskiego, a dołączyły do nich w międzyczasie liczne lewicowo-liberalne media. Przeszłość historyka została doszczętnie prześwietlona: jego ojciec, Niemiec ze Śląska, który służył w Wehrmachcie, matka katoliczka z Westfalii i oczywiście, nacjonalistka. On sam: były trockista, który się nawrócił.To wszytso podszyte tanią psychologią (chce zrozumieć ojca, a może matkę, w końcu żaden normalny Niemiec tak myśleć nie może). Baberowski otrzymuje pogróżki, ktoś namalował czerwoną farbą słowo „strach” na drzwiach jego domu w Berlinie.
Zdaniem Baberowskiego niemieckie uniwersytety są przeżarte lewicową ideologią, a kto nie myśli tak jak większość jest „skrajnie prawicowy”, albo gorzej „faszystą”. „Nie ma kultury debaty na niemieckich uczelniach. Gdy ktoś mówi coś co odbiega od wyznaczonej linii to wszyscy patrzą z zażenowaniem na podłogę i udają, że tego nie usłyszeli. Nikt nie polemizuje z tym co zostało powiedziane. Przekaz jest jasny: czegoś takiego się nie mówi i o tym się nie dyskutuje” – przekonuje historyk w rozmowie z „Neue Zürcher Zeitung”. Według niego każdy kto inaczej ocenia kwestię rasizmu, imigracji, wojny i pokoju, stosunku płci niż pozwala na to hegemoniczny dyskurs, jest moralnie dyskredytowany.
„Wynikiem jest ujednolicenie. Myślenia. Nie chodzi o to co jest prawdą a co nie, tylko by stać moralnie po właściwej stronie, posługując się argumentem martwego dyktatora. Myślący inaczej jest wpierw określany jako idiota, potem jako moralnie wątpliwa jednostka, następnie jako człowiek chory a na końcu odmawia mu się prawa do wyrażania poglądów” – mówi Baberowski dalej. W konsekwencji wszyscy mówią to samo: naukowcy, politycy, twórcy kultury. Byle nie odbiegać od linii.
O tym, że odbieganie od linii jest niezdrowe przekonała się także mała gazetka lokalna w berlińskiej dzielnicy Neukölln o wdzięcznej nazwie „Kiez und Kneipe”. Lewicowi działacze tak skutecznie sterroryzowali gazetę i jej sponsorów, że straciła ona ponad połowę reklamodawców. Redaktor naczelna gazety, która ukazuje się od 2004 r., Petra Roß postanowiła bowiem zorganizować debatę z miejscowym kandydatem do Bundestagu z ramienia Alternatywy dla Niemiec (AfD) Andreasem Wildem, w ramach cyklu debat z kandydatami na posłów różnych partii.
Wtedy rozpętało się piekło. Roß zaczęła otrzymywać pogróżki, grożono jej m.in. że „może mieć wypadek jeżdżąc na rowerze po dzielnicy”. Pogróżki otrzymywał także założyciel „Kiez und Kneipe” Peter Kaspar. W konsekwencji cały cykl debat musiał zostać odwołany.
Ale na tym nie koniec. Lewicowe organizacje obdzwoniły reklamodawców gazety nawołując ich do bojkotu. Wielu wycofało swoje reklamy. „Niektórzy z nich zwyczajnie się boją, że im się coś stanie” – tłumaczy Peter Kaspar. Według niego „czegoś takiego jeszcze nie było. Antyfaszyści sami zachowują się jak faszyści”. Obecnie dalsza egzystencja gazety jest zagrożona, mimo iż wsparcia udzielił jej Niemiecki Związek Dziennikarzy (DJV), który nazwał działania lewicowych działaczy „antydemokratycznymi”. To gazecie reklamodawców nie zwróci.
Jako podsumowanie znakomicie pasuje tu cytat z jednego z wywiadów, których udzielił prof. Baberowski: „Lewica dążyła do hegemonii kulturowej w sensie Antoniego Gramsciego i ją uzyskała. Ta walka o hegemonię nie toczy się w polityce, bo polityka tylko reaguje, wykonuje to, co było już przedmiotem interpretacji. Partie reprezentowane w Bundestagu mówią jednym językiem, nie da się ich już odróżnić od siebie. Rzeczywiste konflikty zachodzącą w instytucjach społeczeństwa obywatelskiego, w mediach, w szkołach, na uniwersytetach. Tam hegemonia kulturowa Lewicy została zabezpieczona strukturalnie w taki sposób, że jakikolwiek opór jest daremny”.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/341071-wolnosc-slowa-w-niemczech-czyli-dwa-przyklady-terroru-poprawnosci-politycznej-jakikolwiek-opor-jest-daremny