Selektywne podejście niemieckich mediów do ugrupowań politycznych nie jest dla mnie niczym nowym. Wybory do landtagu Saary w zeszłą niedzielę, a w szczególności jej powyborcze dyskusje i analizy w telewizji potwierdziły, iż nie warto traktować na poważnie niemieckich gestów pouczania wobec Polski w sprawie wolności mediów. Skandaliczne zestawienie gości niedzielnego wydania „Anne Will“, jednego z najpopularniejszych programów dyskusyjnych w telewizji niemieckiej, ujawniło jawną stronniczość niby niezależnych i bezstronnych mediów publicznych nad Renem w debatach publicznych.
Ktoś mógłby może jeszcze pomyśleć, że państwo demokratyczne, za jakie uchodzą Niemcy, chroni wspólne dobro, jakim jest wolność słowa i dopuszcza do głosu nawet tych, których, jawnie lub nie, darzy szczerą antypatią. Tak jednak nie jest.
Otóż, okazało się bowiem nie po raz pierwszy, iż nie wszystkie podmioty polityczne występujące na niemieckiej scenie medialnej mogą w pełni korzystać z tego niby oczywistego oraz niepodważalnego prawa. W skandaliczny sposób ukazała to swoim widzom dyskusja „Anne Will” pod tytułem „Saara głosuje. Berlin drży - czy to już znaki zmiany?”, która została wyemitowana w niedzielę wieczorem na antenie pierwszego programu telewizji niemieckiej ARD. Tematem popularnego formatu były wyniki wyborów do landtagu Saary - jednego z najmniejszych landów Niemiec oraz ich skutki dla polityki federalnej w super-roku wyborczym 2017.
Zestawienie gości programu potwierdziło moje głębokie wątpliwości co do bezstronności niemieckich mediów publicznych. Zazwyczaj tradycja debaty publicznej w Niemczech wymagała, aby do dyskusji powyborczych w telewizji zapraszało się zwycięzców elekcji - czyli przedstawicieli tych partii, którym udało się przekroczyć pięcioprocentowy próg wyborczy. Nie w przypadku niedzielnej dyskusji.
Do programu zaproszono między innymi polityków zwycięskej CDU, socjaldemokratów oraz w tym regionie tradycyjnie silnej Lewicy. Grono uczestników uzupełnili dziennikarz Spiegla, Markus Feldenkirchen oraz czołowa przedstawicielka Zielonych - a więc partii, która nie zdołała przekroczyć progu wyborczego tym samym wylatując z landtagu w Saarbrücken - stolicy Saary.
Nie zaproszono z kolei jednego z faktycznych zwycięzców wyborów: Alternatywy dla Niemiec. Populiści z AfD zaliczyli kolejne (choć tym razem - z wynikiem 6,2% - stosunkowo skromne) zwycięstwo wyborcze jednocześnie zdobywając już jedenasty landtag z rzędu.
Nasuwa się pytanie dlaczego nie zaproszono do dyskusji jednych z ewidentnych zwycięzców wyborów, tylko zamiast nich opcję polityczną, która nie tyle co przegrała wybory, ale ponadto nie będzie się liczyła w następnych latach w polityce danego landu? Odpowiedź jest prosta: to próba zepchnięcia nieprzyjemnej opcji politycznej na margines.
Widzowie programu zareagowali oburzeniem. Na twitterze rozgorzała dyskusja nad „bezstronnością“ telewizji niemieckiej:
Zaprosiliście Zielonych, ale nikogo z Alternatywy dla Niemiec. Nie wstyd wam?
— skomentował jeden tłiterowicz.
Zestawienie gości tego programu to celowe wykluczenie nielubianej opcji politycznej. Takie zachowanie jest niegodne mediów publicznych
— krytykował inny.
Stacja broni się w odpowiedzi na pytanie redakcji Focus, która jako jedyna z największych redakcji na rynku odważyła się zwrócić uwagę na skandal. Biuro prasowe ARD uzasadnia swoją decyzję niezaproszenia przedstawicieli zwycięskiej AfD argumentem, iż tematem wiodącym programu były „skutki wyborów landowych dla polityki federalnej“. AfD nie zasiada (- jeszcze – moja uwaga) w Bundestagu. „Nie widziano zatem powodu, by zaprosić jej polityków do dyskusji“.
Nie wiem, czy szefowie ARD śledzą ostatnie sondaże. Wskazują one jednoznacznie na stabilne, dwucyfrowe poparcie dla prawicowych populistów oraz ich kilkuprocentową przewagę nad pozostałymi, małymi partiami. Scenarzyści programu „Anne Will“ woleli jednak zaprosić do dyskusji właśnie te.
Warto dodać, iż Saara tradycyjnie głosuje na tradycyjne partie „ludowe“ – chadecję i SPD. Mniejsze ugrupowania mają tu piekielnie ciężko. Potwierdzają to wysokie wyniki merkelowskiej CDU czy schulzowskiej SPD z jednej strony oraz mizerne poparcie dla Liberałów czy już wspomnianych Zielonych z drugiej strony. W tym świetle można uznać sześcioprocentowy wynik AfD za sukces - choć media niemieckie usilnie starają się przedstawić to w odwrotny sposób wróżąc populistom rychły upadek polityczny.
Selektywne podejście mediów niemieckich, zwłaszcza tych prywatnych, do antysystemowych podmiotów politycznych to nic nowego. Nie zszokowało mnie zatem, iż z największych gazet tylko jedna, Focus, zwróciła uwagę na budzące wątpliwości zestawienie gości niedzielnej dyskusji w TV. Giganci na rynku prasowym: Spiegel, Süddeutsche Zeitung, Tagesspiegel, Frankfurter Allgemeine Zeitung z kolei - nic. Milczą na ten temat.
Prasa nadreńska nigdy nie ukrywała swojej szczerej niechęci wobec antyestablishmentowej AfD. O jej wojnie totalnej przeciw temu ugrupowaniu pisałem w numerze 10/2017 tygodnika wSieci. Okazuje się jednak, iż do frontu przeciw prawicowym populistom dołączyły także media publiczne. Celowe niezapraszanie nieprzychylnych opcji politycznych do debat nie jest dobrym znakiem. Zdrowa demokracja musi bronić wolności słowa. Tę wolność widzę w Niemczech jako coraz bardziej zagrożoną.
źródło: focus.de, twitter.com/AnneWillTalk
-
Nadzorca z Niemiec redagował polskie gazety! Nowy numer „wSieci” do kupienia w kioskach lub w formie e - wydania na http://www.wsieci.pl/prenumerata.html. Polecamy!
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/333640-skandaliczna-dyskusja-niemiecka-telewizja-wyklucza-z-udzialu-jednego-ze-zwyciezcow-wyborow
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.