Ofiarą tureckich aspiracji geopolitycznych stały się dziś, obok Holandii, przede wszystkim bezzębne Niemcy, czyli państwo, w którym mieszka największa diaspora turecka w Europie. Ogromny wpływ Turków na nastroje społeczne w Niemczech sprawił, iż kraj ten znalazł się w wyjątkowo niekorzystnej sytuacji w batalii ze stambulskim „sułtanatem”. Ostatnie wydarzenia demonstrują niemoc władz niemieckich wobec coraz to bezczelniej występujących polityków tureckim.
Przykładem tego była zeszłotygodniowa wizyta szefa tureckiego MSZ Mevlüt Cavusoglu w Hamburgu. Podczas przemówienia, które wygłosił z balkonu tureckiego konsulatu generalnego w centrum miasta, zaatakował bezpośrednio Niemców:
Niemcy mają dziś wrogi stosunek do Turcji, a nasi obywatele, żyjący tu, w tym kraju, znajdują się pod opresją niemiecką. (…) Proszę przestańcie nas pouczać czym są demokracja i prawa człowieka!
Nie jest żadną tajemnicą, iż delegacja turecka przyjechała do Niemiec (podobnie jak do Holandii) po to, by zachęcać żyjących na obczyźnie rodaków do wspierania forsowanego przez Erdogana systemu prezydenckiego. Politycy niemieccy z kolei nie ukrywali swojej niechęci wobec planów tureckiego mocodawcy podkreślając, iż „nie będą popierać żadnych akcji promujących antydemokratycznego i autokratycznego systemu“ na terenie państwa niemieckiego. Potwierdzają to wypowiedzi czołowych polityków jak na przykład szefa berlińskiego MSW, Thomasa De Mazière´a.
Na deklaracjach się jednak skończyło. Powołując się na wolność słowa zdecydowana większość polityków niemieckich szczebla federalnego na czele z kanclerz Merkel wypowiada się przeciw pojawiającym się coraz częściej w mediach żądaniom zakazania występów popleczników Erdogana. Równocześnie ci sami politycy takich występów nie chcą. Liczą na odpowiednie działania władz lokalnych – gmin i miast.
Swoje dwa grosze w tej sprawie dodał również niemiecki trybunał konstytucyjny podkreślając, iż w niemieckim ustawodawstwie nie istnieje generalne prawo dla polityków z zagranicy do publicznych występów o charakterze służbowo-politycznym. Jeżeli chcą przemawiać, to mogą to robić jako osoby prywatne. „Ostateczna decyzja w tej sprawie należy jednak do rządu“ – czytamy w raporcie niemieckiego dziennika „Süddeutsche Zeitung“. Pogłoski o rzekomym zakazie skomentował w przeddzień występu swojego ministra sam prezydent Erdogan zarzucając Niemcom politykę, „jak za czasów nazistów“.
I choć nie doszło do żadnego oficjalnego zakazu, to władze niemieckie robiły wszystko, by powstrzymać przemówienie tureckiego polityka. Próbowano nawet zmusić tureckiego ministra w ostatniej chwili do odwołania planowanego spotkania z diasporą turecką w hamburskiej hali „Plaza Event Center“ poprzez… odebranie licencji eksploatatorowi hali. Jako oficjalny powód do odebrania licencji urząd okręgowy podał „braki w systemie ochrony przeciwpożarowej“. Cavusoglu się jednak nie ugiął. Spotkanie przeniesiono po prostu do budynku generalnego konsulatu Republiki Tureckiej w centrum Hamburga. To z jego balkonu padły wyżej przytoczone, ostre oskarżenia tureckiego polityka pod adresem państwa niemieckiego.
Paniczne starania Niemców szef tureckiego MSZ skomentował słowami:
Tylko Bóg nas powstrzyma.
Hasło to spotkało się z gromkimi oklaskami tureckiej publiczności. 1:0 dla Turcji. Ankara znokautowała Berlin na jego własnym boisku.
Problem Niemiec polega na przerażającej niemocy ich polityków wobec tureckich fanaberii. I nie jest mi ich żal. Sami sobie nałożyli kaganiec politpoprawnej uległości - tak typowej dla całej narracji brukselskiej w kontekście tureckim.
Prezydent Turcji to tyran, despota i autokrata. Deklaracje i apele go nie powstrzymają. Strategia „no action. talking only“ nikomu nie zaimponuje. A skoro Unia w ogóle już debatuje, to dlaczego akurat nad fikcyjnym problemem „zagrożonej demokracji“ w Polsce, a nie nad rzeczywistą tragedią, którą są prześladowania Kurdów z rąk erdoganowskiej Turcji?
To nie jest pierwsza porażka polityki niemieckiej w starciu z nowo narodzonym imperializmem ottomańskim. Słabość rządu kanclerz Merkel mogliśmy zaobserwować przykładowo w związku z tak zwanym „dealem migracyjnym“ zawartego między Erdoganem a Unią Europejską. Otóż, w rzeczywistości żadnego dealu nie było. Turcja narzuciła UE swoje warunki i postawiła sprawy jasno: znieście wizy dla nas, albo my puścimy na was kolejną falę imigrantów. Kolejny gol dla Ankary. I okazja aby w nieskończoność Niemcy szantażować.
Podobnie potoczyły się sprawy w kontekście zeszłorocznego skandalu wokół bazy NATO w tureckim Incirlik. Władze tureckie zabroniły wówczas niemieckiemu ministerstwu obrony narodowej inspekcji niemieckich żołnierzy stacjonujących w tym niezwykle istotnym dla bliskowschodnich operacji natowskich obozie. De facto niemiecka Bundeswehra musiała zaakceptować uwięzienie swoich żołnierzy przez … sojusznika natowskiego. Do przerwy mamy wyraźne 3:0 dla Turcji.
Kolejnym przykładem niemieckiej niemocy wobec despotyzmu Ankary stanowi przypadek internowanego korespondenta niemieckiego dziennika „Die Welt” - Deniza Yücela. Oskarżony o „szpiegostwo” oraz „szerzenie terrorystycznej propagandy” dziennikarz pozostaje od 14 lutego 2017 roku w areszcie stambulskim. I znów słyszymy emocjonalne apele niemieckie o poszanowanie wolności słowa i praw człowieka.
W internecie innowacyjni i młodzi Niemcy łączą się w akcjach pod hashtagiem #freedeniz. Brakuje im jeszcze tylko odpowiedniej wtyczki do zdjęcia profilowego na FB z podobizną uwięzionego dziennikarza w tle. Erdogan na pewno już się trzęsie ze strachu. Sęk w tym, że Deniz Yücel posiada podwójne obywatelstwo. I choć przysługuje mu obrona prawna ze strony państwa niemieckiego, to podlega również w pełni jurysdykcji tureckiej. I Erdogan zamierza to bezkompromisowo wykorzystać. Dziennikarza czeka pewnie kara wieloletniego pozbawienia wolności i żadne apele, hashtagi czy akcje fejsbukowe mu nie pomogą. To kolejny gol do polit-poprawnej bramki Niemiec. 4:0 dla Ankary.
Mógłbym tak wymieniać w nieskończoność. Prawda, choć smutna dla Niemców, jest taka, iż Turcja ma ogromną przewagę nad Niemcami. I nie jest to uwarunkowane tylko i wyłącznie korzystnym położeniem geograficznym Turcji, jej bogactwem surowcowym czy sprawą powstrzymywania migracji. Starcie Niemiec z Turcją to według mnie także bitwa dwóch przeciwległych mentalności.
Z jednej strony bezzębne i „zniewieściałe“ społeczeństwo niemieckie. A z drugiej strony ogromny, pewien siebie, polityczny kult maczo w wydaniu anatolskim. Turcy żyjący w Niemczech obywatelstwo niemieckie traktują przedmiotowo, tak trochę jako ułatwienie w sprawach urzędowych. Pytając się ich o ich tożsamość i przynależność narodową otrzymuję często tę samą odpowiedź: chociaż żyją w Niemczech od pokoleń, to w sercu czują się Turkami. Za nic nie chcieliby się stać Niemcami, których uważają za niemęskich tchórzy. Życie wśród muzułmańskich Turków nauczyło mnie jednej prawdy: Turcy, nawet ci najmłodsi, siebie szanują. Poza tym czują mocną więź wspólnotową, nawet przebywając na obczyźnie. Erdogan wie doskonale, że w walce politycznej z Niemcami może liczyć właśnie na nich jako na potencjalnych wyborców. Stąd jego agresywna kampania wyborcza na terenie RFN. Przypominam: w Niemczech jest ich trzy miliony.
Obserwując niemiecką niemoc wobec erdoganowskiej Turcji mam przed oczyma wciąż ten sam obraz z dzieciństwa. Wychowałem się w jednej z wielu berlińskich dzielnic z dużym odsetkiem obcokrajowców, w tym Turków. Zabawy na podwórku kończyły się zazwyczaj w ten sam sposób: Turek bił leżącego na ziemi Niemca, niezależnie od tego czy ten pierwszy wygrał zabawę czy nie. Niemiec leżał, Turek górą. Pasujące skojarzenie dzisiejszej „przyjaźni turecko-niemieckiej“, nieprawda?
Źródła: welt.de, spon.de
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/331487-niemiecka-niemoc-wobec-ankary-smutna-dla-berlina-prawda-jest-jest-taka-ze-turcja-ma-ogromna-przewage-nad-niemcami