W najbliższy wtorek (07.02.17) przyjeżdża do Polski kanclerz Niemiec Angela Merkel. Wizyta ma związek z unijnym kryzysem, jesiennymi wyborami do Bundestagu i drugą kadencją Donalda Tuska na przewodniczącego Rady Europejskiej. Mamy więc do czynienia z wizytą ważną, tym bardziej, że jest zgodna z zasadą, która mówi że o ważnych sprawach polskich rozmawia się w Polsce i z demokratycznie wybranym rządem.
Z tej okazji warto przypomnieć kilka najważniejszych uwarunkowań. Podstawowym jest położenie piastowskie z granicą na Odrze i Nysie. Historia, Niemcy i Polskę po raz drugi, postawiła w tym samym miejscu i daje ostatnią szansę na poprawne ułożenie wzajemnych stosunków. Prus już nie ma i polskich Kresów też nie ma. I one do nikogo z nas nie wrócą! Stało się więc to, co się stać musiało. Interesy Niemiec, nie są interesami Polski i odwrotnie. Z jednej strony mamy gospodarczo silne, ale w efekcie słabnące Niemcy i nie pasujący do żadnej demokracji paragraf 116 niemieckiej Konstytucji, z drugiej tradycyjnie podzieloną Polskę, tym razem, z niebezpiecznie czołobitnym silnym obozem proniemieckim i polskim suwerennym rządem, który zdobywa coraz większe poparcie społeczne. I aż się prosi odwołanie do Ottona III – jedynej postaci w 1000-letnich wzajemnych stosunkach, którego wizję, w tamtym czasie, akceptowały obydwie strony.
Kolejnym problemem jest właściwa informacja o Polsce. Przeciętny wykształcony Niemiec, według niemcoznawców, nie ma pojęcia, że naród polski i, z przerwami, polskie państwo liczy sobie 1000 lat. Większość sądzi, że „polska dzicz” swoją państwowość uzyskała na początku XX w. Niemiecka polityka historyczna jest sprawą wewnętrzną, może omijać meandry niemieckiej historii, ale ani Polacy ani Polska nie mogą padać jej ofiarą. „Polskie obozy koncentracyjne” są z tej kategorii poprawności politycznej, która mija się z prawdą. Spraw do załatwienia jest dużo więcej, zwłaszcza na szczeblu gospodarczym.
Jeżeli nasze stosunki mają ulec poprawie, to najpierw musimy nakreślić tło tych zmian. Zróbmy to delikatnie i odwołajmy się do instytucji i związków, które reprezentowały polską myśl zachodnią.
W 1921/22 roku powstał Związek Obrony Kresów Zachodnich. Założony został na Śląsku i wkrótce rozpowszechnił się na cały kraj. W 1923 r. liczba jego członków liczyła pond 19 tysięcy; w 1934 już ponad 50 tysięcy. Dziś powiedzielibyśmy, że był bardzo sprawną organizacją pozarządową. Pilnował polskich interesów na ówczesnych ziemiach zachodnich, kontrolował polityczne poczynania Niemiec na terytorium Polski, walczył z separatyzmem na Śląsku i Pomorzu i prowadził szeroką działalność edukacyjną i formacyjną. W 1934 r. został rozwiązany na żądanie strony niemieckiej, bo podpisano akt o nieagresji z Hitlerem. Rząd polski w to miejsce powołał do życia wprawdzie Polski Związek Zachodni (PZZ), ale już pod własnym nadzorem. PZZ reaktywowany został w 1945 r. w Lublinie (prof. Zygmunt Wojciechowski). W 1950 r. miał 100 tysięcy członków. W tymże samym roku został rozwiązany i włączony do Ligi Morskiej, bo przeszkadzał władzom NRD-owskim.
W 1957 r. powołano do życia Towarzystwo Rozwoju Ziem Zachodnich (TRZZ), które przetrwało do 1970 r., a więc do podpisania układu z Brandtem o nienaruszalności granicy na Odrze i Nysie. Układ wymagał ratyfikacji w Bundestagu i polski rząd zlikwidował TRZZ. Niestrudzony Osmańczyk i schorowany Męclewski w 1986 r. założyli Stowarzyszenie Wisła-Odra. „Solidarność” nie poparła tej ostatniej inicjatywy. W międzyczasie zaniechano badania śląskoznawcze i ziem odzyskanych, ograniczono niemcoznawcze i w taki sposób polską myśl zachodnią pozbawiliśmy podstaw rozwoju. Dziś na ziemiach odzyskanych są ludzie, którzy powiadają, że ziemie, na których od 72 lat mieszkają, są niemieckie, a Wrocław nigdy nie należał do Polski. Ci ludzie nie maja żadnego doświadczenia związanego z problemami zachodnimi. Ziemie zachodnie i północne nie istnieją w polskiej publicystyce, nikt, również nauka, nie rejestruje zmian, które się tam dokonują. Praktycznie nikt nie wie co się tam dzieje. Za 50 lat możemy mieć takie same problemy z udowodnieniem swojej bytności, jak dziś z „polskimi obozami koncentracyjnymi”. O ziemiach zachodnich i północnych wiemy mniej więcej tyle, co o II RP. To już nie skandal, lecz prostacka głupota.
Efekt polityki polskiej licząc od około 1950 r. jest taki, że dziś strona niemiecka dysponuje wszelkimi opracowaniami, w dużej mierze wykonanymi rękami samych Polaków, a strona polska nie posiada prawie nic. Ba, nie wykonuje nawet symulacji swoich pomysłów politycznych. Zdana jest na łaskę amerykańskich czołgów i uchodźców, którzy zaczynają UE zjadać od środka. Wciąż wykonujemy jakieś politycznie śmieszne gesty (np. bezwarunkowa zgoda na udział polskich żołnierzy w Afganistanie), które tylko nam podnoszą dobre samopoczucie, a w konsekwencji dajemy innym sygnały o swojej niedojrzałości.
Przyjazd Angeli Merkel ma szansę te dysproporcje wyrównać, ale to będzie zależało od postawy strony polskiej. Granica na Odrze i Nysie Łużyckiej wymaga równowagi intencji, sił i rozumu, jest bowiem granicą wszystkiego co dobre lub złe.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/326317-wizyta-kanclerz-merkel-w-polsce-warto-przypomniec-kilka-uwarunkowan
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.