Może dlatego organizacja Sorosa “W2E” (Witajcie w Europie) wyposaża i koordynuje najazdy, pochody, podboje Europy przez młodych islamistów wysyłając ich w celu zburzenia fundamentów i tradycyjnych wartości w Europie? Przecież widać gołym okiem, że ci ludzie nie są w stanie i nie zamierzają asymilować się w zachodnich społeczeństwach i pomnażać ich dobrobyt (hallo, Angela Merkel!).
W sumie marzeniem globalistycznych banksterów jest doprowadzenie wieloma drogami do takiego zamieszania w sferze wartości i zdolności samo organizacyjnych społeczeństw, aby ludzie wprost wyrzekli się swoich praw obywatelskich i wolności na rzecz jakiejś (?) gwarancji bezpieczeństwa przez silny (globalistyczny) rząd…
Jak jednak widzimy, nic w tym świecie nie jest statyczne, każda akcja, spotyka się z reakcją. Tak w Europie jak i w Ameryce narastające podciśnienie popycha ludzi do reakcji na bezwzględny, wyniszczający i dotąd zwycięski pochód globalizmu. Oczywiście architekci również panując nad mediami i wykreowanymi “społecznymi autorytetami” sami inspirują grupy (np. BLM), szerząc społeczne niepokoje i naruszając poczucie bezpieczeństwa obywateli. Dziś jednak niezaprzeczalnie jest więcej nadziei, tak wśród poszczególnych krajach w Europie, jak i w Ameryce. Kierujący od dwóch tygodni Ameryką Donald J. Trump wydaje się rozumieć te zagrożenia i dylematy i będąc tytanem pracy w błyskawicznym tempie dokonuje zmian mających zatrzymać zwycięski pochód globalistycznej banksterki. Jego wyborcy z satysfakcją odnotowują spełnianie przez Trumpa kolejnych wyborczych obietnic. Jednak ci, którzy liczą na same sukcesy, powinni być przygotowani też na porażki. W USA, Partia Demokratyczna z czasów powiedzmy J.F. Kennedyego, dziś oddała swój program Partii Republikańskiej, zaś sama Partia Demokratyczna stała się partią socjalistyczną. Nie można się spodziewać, że hojnie dotowana globalistyczna Soroslewica tak po prostu zwinie żagle tylko dlatego, że przegrała wybory. Możemy być pewni, że po chwilowym oszołomieniu siły te, przecież bardzo zasobne, natychmiast przejdą do ofensywy i postarają się uwikłać, dotąd zwycięskiego Trumpa, w niezliczoną ilość pojedynków i batalii.
Zainteresowani amerykańską polityką wiedzą, że ok. 2004 r. lewacki spekulant giełdowy i miliarder, z pochodzenia węgierski Żyd, George Soros zdecydował, że zaprowadzi swoje porządki w USA, a może i na świecie. Swoje plany realizował z różnym powodzeniem, ale to jego pomysłem był Barack Hussein Obama (na indonezyjskim paszporcie, Barry Soetoro), co pozwoliło Sorosowi wdrażać swoje idee na całym świecie. Koniem, na którego postawił w ostatnich wyborach prezydenckim była totalnie skorumpowana Hillary Clinton. Mimo, że Soros te wybory przegrał, to wpakował w nie i w Partię Demokratyczną, co najmniej $100 mln. Na placu boju posiada więc dalej poważne aktywa, o czym dowiadujemy się od czasu do czasu. To on finansuje rewindykacyjny rasistowski ruch Black Lives Matters, znany z ulicznych protestów dewastujących amerykańskie miasta, to on płacił po $15.00 za godzinę aktywistom zakłócającym wiece wyborcze Trumpa. Następnie wspierał 50 grup, biorących udział w proteście podczas prezydenckiej inauguracji Trumpa.
Naiwnością z jednej strony byłoby oczekiwać, że Soros zaprzestanie następnych akcji destabilizujących prezydenturę Trumpa. Równą naiwnością byłoby oczekiwanie, że dynamiczny i zdecydowany na rozwiązywanie problemów Trump nie spróbuje go zablokować i pozwoli mu na działanie przeciwko sobie. Wydaje się, że może tu liczyć na węgierskiego Orbana i miejmy nadzieję na Kaczyńskiego,również tu powinni dołączyć brytyjczycy i malezyjczycy, których waluty ta hiena bez sumienia próbowała mocno zdestabilizować. W ciągu dwóch tygodni Partia Demokratyczna blokuje jak tylko może (nawet przesłuchania) w Senacie nominowanych przez Trumpa kandydatów na stanowiska ministerialne. Jej celem są ciągłe walki opóźniające, ostatnio nawet senatorowie tej partii nie pojawiają się na przesłuchaniach w poszczególnych komisjach.
Zwycięstwo Trumpa tak zaskoczyło lewicę, że Rosa Brooks, pracownik wyższego szczebla w Ministerstwie Obrony, byłej administracji Obamy sugeruje, że na stole pozostała jedyna realna opcja i jest nią… zamach stanu oficerów lojalnych Obamie przeciwko Prezydentowi Trumpowi. Oto co raportuje “Washington Post”: “W tekście od redakcji w “Foreign Policy” starszy doradca Pentagonu Rosa Brooks publicznie sugeruje, że może jedyną opcją usunięcia najbardziej antagonizującego Amerykanów w historii prezydenta może tylko pozostawać zamach wojskowy przeciwko administracji Trumpa”.
Wyobrażacie sobie takie numery? Trzeba przyznać, że Trump istotnie konsekwentnie spełnia swoje wyborcze obietnice, dobierając i nominując do swojego rządu wielu ludzi o konserwatywnych poglądach. Kilka dni temu głośnym echem odbiła się jego selekcja Neil Gorsuch, na miejsce po zmarłym w tajemniczych okolicznościach sędzi Sądu Najwyższego, konserwatywnym Antoninie Scalia. I tu Trump dotrzymał słowa wybierając młodego (49 lat) konserwatywnego konstytucjonalistę, co doprowadziło lewicę do granic bezradnej wściekłości. Zobaczymy jak długo potrwa proces przesłuchiwania nominata w Senacie i jakie kłody rzucą mu pod nogi…
Widząc, że wbrew “tradycji” Trump po zwycięstwie wyborczym nie sprzedał się elitom, ale twardo zapowiada uzdrowienia sytuacji obywateli i państwa, wielu Amerykanów wyraża obawy o jego życie i zdrowie. Jednak wydaje się, że Trump wybierając na wiceprezydenta Mike Pence wykupił sobie niejako polisę ubezpieczeniową na życie. Pence, wychowany w rodzinie irlandzkich katolików (później został ewangelikiem) jest od Trumpa o wiele bardziej konserwatywny i pobożny, więc lewica nie byłaby zachwycona, gdyby to on został prezydentem…
Zdecydowana dominacja medialna lewicy kreuje odbierane przez Amerykanów obrazy, które nie zawsze odpowiadają rzeczywistości. Przyjmuje się, że w społeczeństwie amerykańskim tylko 25% wyborców deklaruje się jako liberałowie/lewica, z czego ok. 3 do 5% należy identyfikuje się z gejami i lesbijkami. Z badań wynika, że ok. 36% wyborców uważa się za konserwatystów. Oczywiście dzięki panowaniu w mediach i sile rażenia Hollywood lewica stwarza wrażenie, że stanowi o wiele większą siłę, ale od czasu do czasu ta propaganda korygowana jest przy wyborczej urnie…
Zastanawiałem się, jakie słowo najbardziej odda program liberałów od Sorosa i myślę, że będzie to ich ulubione słowo wytrych: aborcja. Ludzi na Matce Ziemi jest ponad 7 mld, więc na pewno mamy przeludnienie (raport Klubu Rzymskiego 1970). Banksterscy globaliści mówią, jest wyjście: aborcja, rzecz w tym, aby ją tylko medialnie atrakcyjnie opakować, uzbroić i transferować szczególnie w kierunku młodych. Oni nie grzeszą wyobraźnią, bo łatwiej jest po prostu grzeszyć…
Tak więc ABORCJA całą gębą i mamy pełen sukces! Dziś w planie jest aborcja dzieci, narodów, patriotyzmów, religii, tradycji, rodziny, krótko: należy abortować stary świat! I wtedy zrodzi się nowy człowiek i nowy świat, jak u Aldousa Huxleya. Próbowali to już sowieci z hommo sovieticus, ale to była lokalna wersja brutalno oszczędnościowa i sorry, jakoś nie wyszła. Bądźmy ludźmi, komunizm zamordował tylko 100 mln ludzi. Dajmy jego nowej wersji szansę chyba, że chcesz być faszystą, rasistą, antysemitą, czy islamofobem …
Tu lokalnie w Kaliforni też gorąco, lewica ostro histeryzuje. Zastanawia, że mówi o tolerancji i występuje przeciwko faszystom z prawej strony, ale przecież sama jest cholernie nietolerancyjna i metodami postępowania pachnie właśnie faszyzmem! Sytuacja zaczyna trochę już przypominać lata 20-te i 30-te w republice Weimarskiej, kiedy to po ulicach grasowały czerwone komunistyczne i anarchistyczne gangi walczące z powstającymi w odpowiedzi, narodowymi socjalistami. Panie, socjalizm to ma dopiero pojemność!
Całe szczęście, że w zadymach w Ameryce uczestniczą dziś głównie jeszcze, tylko solo, czerwoni internacjonaliści. Czyli ci rozmiłowani w klasie (choć bez klasy!), a na ulicach jeszcze nie odpowiadają im socjaliści rozmiłowani w rasie (narodzie). Kto wie, czy nie przeżyjemy tego jeszcze raz?
Może następnym razem napiszę nieco o groźbie oderwania się Kaliforni od USA (!). W środę wieczorem na kampusie niegdyś słynnego z ruchów wolnościowych (w drugiej połowie lat 1960-tych) uniwersytetu w Berkeley (przez zatokę na północ od San Francisco) nie doszło do zapowiedzianego spotkania z prawicowym dziennikarzem i komentatorem (gejem) Milo Yiannopoulos (ur. w 1984 r. w Grecji, obywatel Wielkiej Brytanii). Lewica akademicka, plus 150 zamaskowanych anarchistów zorganizowała protest paląc i niszcząc uniwersyteckie obiekty, bijąc metalowymi rurami politycznych przeciwników, wyrządzając szkód na ok. $100,000. Milo jest znanym wolnościowcem krytykującym lewicowe tendencje autorytarne, polityczną poprawność i femonazizm. Zamieszki i demonstracje trwają tu już drugi dzień. Hasłem skandowanym przez uniwersyteckich lewaków było:
„No borders, no nations! Fuck deportations!” (Nie chcemy granic, ani narodów! Pieprzyć deportacje!)
Dawno temu w chrześcijańskim świecie niebezpieczne konsekwencje groziły komuś określonemu mianem “heretyk”, czy u muzułmanów “infidel” (tu nic się nie zmieniło). Za Stalina wrogów nazywano “faszystami”, następnie wybitną karierę zrobi terminł “antysemita”, oraz przynajmniej dzisiaj, w Ameryce ciągle “modny” jest “rasista”. Czego to Panie ludzie nie wymyślą, żeby żyło się (im) lepiej…
Zwycięstwo Trumpa popsuło szanse mozolnie i systematycznie budowanej czerwonej pajęczyny, biedny Obama, u schyłku swoich politycznych dni, nie spodziewając się po Trumpie niczego dobrego, na swoją następczynię namaścił Angelę Merkel. Tak więc, nową Hillary Clinton dla socjalistycznych światowych elit, została stara Angela Merkel. To jej agent, szlachetnie urodzony Donald Tusk, herbu “Oskar” oficjalnie określił Trumpa jako poważne zagrożenie dla lewackiej mafii na całym świecie. Ano cóż, to tylko biznes, Soros płaci i wymaga, a i każdy ma swoje zmartwienia… Nie ma tu dziś miejsca na omówienie międzynarodowej sytuacji w jakiej znalazła się TrumpAmeryka, ale nowy prezydent lubi wyzwania i jest człowiekiem czynu, który uważa, że globaliści wyprowadzili Amerykę na przysłowiowe manowce. Zdaje się mówić: “ja to wszystko naprawię”. Na naiwność, słabość i brak doświadczenia nowego prezydenta czyha wielu, że wymienię Rosję Putina, naprężających muskuły Chińczyków, narko-handlarzy w Meksyku, czy ajatollahów w Teheranie…
Jednak Trump będzie dbał głównie o przyszłość Ameryki, Putin nie dostanie ulgowej taryfy. Trump może czarować komplementami i szerokim uśmiechem, ale i tak, zaufa swojej twardej generalskiej gwardii z gen. “Wściekłym Psem” Mattis’em na czele. Trump jest menedżerem, który ufa tylko fachowcom…
Oficjalnie na pierwszy ogień mają iść islamscy terroryści, w czym Trump chciałby pomocy i współpracy Putina, który będąc byłym pułkownikiem KGB, jednak podbija swoją cenę i chce sprawdzić reakcje Trumpa na wzmożenie działań wojennych we wschodniej Ukrainie. Jednak inicjatywom Trumpa zagraża nie tylko formujący się nowy światowy układ sił, ale opór globalistycznych zasobów w Kongresie.
Muzułmanów i lewicę łączy nienawiść do chrześcijaństwa, którego rolę Trump właśnie zaczyna podkreślać w swoich wystąpieniach. Poprzednia administracja Obamy próbowała przekupić Iran ($150 mld i babilońska rola w Iraku), aby oddzielić go od Rosji. To wszystko po to, aby mieć czas na operacje przeciwko narastającym terytorialnym apetytem Chin.
Do dobrej gry z Chinami Trump jednak będzie potrzebował Rosji, oczywiście za jakąś cenę. Chińczycy bez Rosji (jak Japończycy w latach 30/40-ych XX wieku) zostaną strategicznymi sierotami, z kolei prawdziwe niebezpieczeństwo zagraża Rosji właśnie ze strony Chin. Dziś Trump stawia warunki Rosji i grozi Iranowi (irański atak na jednostkę Arabii Saudyjskiej), a nawet strofuje Izrael, jednocześnie zamierza zadbać (obcięcie regulacji i obniżenie podatków) o rynek pracy i kapitału w USA, przez co pośrednio narazi się Chińczykom. Są głosy wśród sojuszników Trumpa sugerujące, że idzie zbyt szybko i orze zbyt głęboko…
Jeśli historyczne analogie mają jakikolwiek sens, to Trump przychodzący po kiepskiem wewnątrz i na zewnątrz Ameryki Obamie, przypomina Reagana obejmującego stery po Carterze. Dziś jednak jesteśmy na innym etapie heglowskiej spirali czasu i pewnie w niedługim czasie dowiemy się, czy to prawda, że historia lubi się powtarzać, czy też, owszem powtarza się, ale tylko farsą…
Drukujesz tylko jedną stronę artykułu. Aby wydrukować wszystkie strony, kliknij w przycisk "Drukuj" znajdujący się na początku artykułu.
Może dlatego organizacja Sorosa “W2E” (Witajcie w Europie) wyposaża i koordynuje najazdy, pochody, podboje Europy przez młodych islamistów wysyłając ich w celu zburzenia fundamentów i tradycyjnych wartości w Europie? Przecież widać gołym okiem, że ci ludzie nie są w stanie i nie zamierzają asymilować się w zachodnich społeczeństwach i pomnażać ich dobrobyt (hallo, Angela Merkel!).
W sumie marzeniem globalistycznych banksterów jest doprowadzenie wieloma drogami do takiego zamieszania w sferze wartości i zdolności samo organizacyjnych społeczeństw, aby ludzie wprost wyrzekli się swoich praw obywatelskich i wolności na rzecz jakiejś (?) gwarancji bezpieczeństwa przez silny (globalistyczny) rząd…
Jak jednak widzimy, nic w tym świecie nie jest statyczne, każda akcja, spotyka się z reakcją. Tak w Europie jak i w Ameryce narastające podciśnienie popycha ludzi do reakcji na bezwzględny, wyniszczający i dotąd zwycięski pochód globalizmu. Oczywiście architekci również panując nad mediami i wykreowanymi “społecznymi autorytetami” sami inspirują grupy (np. BLM), szerząc społeczne niepokoje i naruszając poczucie bezpieczeństwa obywateli. Dziś jednak niezaprzeczalnie jest więcej nadziei, tak wśród poszczególnych krajach w Europie, jak i w Ameryce. Kierujący od dwóch tygodni Ameryką Donald J. Trump wydaje się rozumieć te zagrożenia i dylematy i będąc tytanem pracy w błyskawicznym tempie dokonuje zmian mających zatrzymać zwycięski pochód globalistycznej banksterki. Jego wyborcy z satysfakcją odnotowują spełnianie przez Trumpa kolejnych wyborczych obietnic. Jednak ci, którzy liczą na same sukcesy, powinni być przygotowani też na porażki. W USA, Partia Demokratyczna z czasów powiedzmy J.F. Kennedyego, dziś oddała swój program Partii Republikańskiej, zaś sama Partia Demokratyczna stała się partią socjalistyczną. Nie można się spodziewać, że hojnie dotowana globalistyczna Soroslewica tak po prostu zwinie żagle tylko dlatego, że przegrała wybory. Możemy być pewni, że po chwilowym oszołomieniu siły te, przecież bardzo zasobne, natychmiast przejdą do ofensywy i postarają się uwikłać, dotąd zwycięskiego Trumpa, w niezliczoną ilość pojedynków i batalii.
Zainteresowani amerykańską polityką wiedzą, że ok. 2004 r. lewacki spekulant giełdowy i miliarder, z pochodzenia węgierski Żyd, George Soros zdecydował, że zaprowadzi swoje porządki w USA, a może i na świecie. Swoje plany realizował z różnym powodzeniem, ale to jego pomysłem był Barack Hussein Obama (na indonezyjskim paszporcie, Barry Soetoro), co pozwoliło Sorosowi wdrażać swoje idee na całym świecie. Koniem, na którego postawił w ostatnich wyborach prezydenckim była totalnie skorumpowana Hillary Clinton. Mimo, że Soros te wybory przegrał, to wpakował w nie i w Partię Demokratyczną, co najmniej $100 mln. Na placu boju posiada więc dalej poważne aktywa, o czym dowiadujemy się od czasu do czasu. To on finansuje rewindykacyjny rasistowski ruch Black Lives Matters, znany z ulicznych protestów dewastujących amerykańskie miasta, to on płacił po $15.00 za godzinę aktywistom zakłócającym wiece wyborcze Trumpa. Następnie wspierał 50 grup, biorących udział w proteście podczas prezydenckiej inauguracji Trumpa.
Naiwnością z jednej strony byłoby oczekiwać, że Soros zaprzestanie następnych akcji destabilizujących prezydenturę Trumpa. Równą naiwnością byłoby oczekiwanie, że dynamiczny i zdecydowany na rozwiązywanie problemów Trump nie spróbuje go zablokować i pozwoli mu na działanie przeciwko sobie. Wydaje się, że może tu liczyć na węgierskiego Orbana i miejmy nadzieję na Kaczyńskiego,również tu powinni dołączyć brytyjczycy i malezyjczycy, których waluty ta hiena bez sumienia próbowała mocno zdestabilizować. W ciągu dwóch tygodni Partia Demokratyczna blokuje jak tylko może (nawet przesłuchania) w Senacie nominowanych przez Trumpa kandydatów na stanowiska ministerialne. Jej celem są ciągłe walki opóźniające, ostatnio nawet senatorowie tej partii nie pojawiają się na przesłuchaniach w poszczególnych komisjach.
Zwycięstwo Trumpa tak zaskoczyło lewicę, że Rosa Brooks, pracownik wyższego szczebla w Ministerstwie Obrony, byłej administracji Obamy sugeruje, że na stole pozostała jedyna realna opcja i jest nią… zamach stanu oficerów lojalnych Obamie przeciwko Prezydentowi Trumpowi. Oto co raportuje “Washington Post”: “W tekście od redakcji w “Foreign Policy” starszy doradca Pentagonu Rosa Brooks publicznie sugeruje, że może jedyną opcją usunięcia najbardziej antagonizującego Amerykanów w historii prezydenta może tylko pozostawać zamach wojskowy przeciwko administracji Trumpa”.
Wyobrażacie sobie takie numery? Trzeba przyznać, że Trump istotnie konsekwentnie spełnia swoje wyborcze obietnice, dobierając i nominując do swojego rządu wielu ludzi o konserwatywnych poglądach. Kilka dni temu głośnym echem odbiła się jego selekcja Neil Gorsuch, na miejsce po zmarłym w tajemniczych okolicznościach sędzi Sądu Najwyższego, konserwatywnym Antoninie Scalia. I tu Trump dotrzymał słowa wybierając młodego (49 lat) konserwatywnego konstytucjonalistę, co doprowadziło lewicę do granic bezradnej wściekłości. Zobaczymy jak długo potrwa proces przesłuchiwania nominata w Senacie i jakie kłody rzucą mu pod nogi…
Widząc, że wbrew “tradycji” Trump po zwycięstwie wyborczym nie sprzedał się elitom, ale twardo zapowiada uzdrowienia sytuacji obywateli i państwa, wielu Amerykanów wyraża obawy o jego życie i zdrowie. Jednak wydaje się, że Trump wybierając na wiceprezydenta Mike Pence wykupił sobie niejako polisę ubezpieczeniową na życie. Pence, wychowany w rodzinie irlandzkich katolików (później został ewangelikiem) jest od Trumpa o wiele bardziej konserwatywny i pobożny, więc lewica nie byłaby zachwycona, gdyby to on został prezydentem…
Zdecydowana dominacja medialna lewicy kreuje odbierane przez Amerykanów obrazy, które nie zawsze odpowiadają rzeczywistości. Przyjmuje się, że w społeczeństwie amerykańskim tylko 25% wyborców deklaruje się jako liberałowie/lewica, z czego ok. 3 do 5% należy identyfikuje się z gejami i lesbijkami. Z badań wynika, że ok. 36% wyborców uważa się za konserwatystów. Oczywiście dzięki panowaniu w mediach i sile rażenia Hollywood lewica stwarza wrażenie, że stanowi o wiele większą siłę, ale od czasu do czasu ta propaganda korygowana jest przy wyborczej urnie…
Zastanawiałem się, jakie słowo najbardziej odda program liberałów od Sorosa i myślę, że będzie to ich ulubione słowo wytrych: aborcja. Ludzi na Matce Ziemi jest ponad 7 mld, więc na pewno mamy przeludnienie (raport Klubu Rzymskiego 1970). Banksterscy globaliści mówią, jest wyjście: aborcja, rzecz w tym, aby ją tylko medialnie atrakcyjnie opakować, uzbroić i transferować szczególnie w kierunku młodych. Oni nie grzeszą wyobraźnią, bo łatwiej jest po prostu grzeszyć…
Tak więc ABORCJA całą gębą i mamy pełen sukces! Dziś w planie jest aborcja dzieci, narodów, patriotyzmów, religii, tradycji, rodziny, krótko: należy abortować stary świat! I wtedy zrodzi się nowy człowiek i nowy świat, jak u Aldousa Huxleya. Próbowali to już sowieci z hommo sovieticus, ale to była lokalna wersja brutalno oszczędnościowa i sorry, jakoś nie wyszła. Bądźmy ludźmi, komunizm zamordował tylko 100 mln ludzi. Dajmy jego nowej wersji szansę chyba, że chcesz być faszystą, rasistą, antysemitą, czy islamofobem …
Tu lokalnie w Kaliforni też gorąco, lewica ostro histeryzuje. Zastanawia, że mówi o tolerancji i występuje przeciwko faszystom z prawej strony, ale przecież sama jest cholernie nietolerancyjna i metodami postępowania pachnie właśnie faszyzmem! Sytuacja zaczyna trochę już przypominać lata 20-te i 30-te w republice Weimarskiej, kiedy to po ulicach grasowały czerwone komunistyczne i anarchistyczne gangi walczące z powstającymi w odpowiedzi, narodowymi socjalistami. Panie, socjalizm to ma dopiero pojemność!
Całe szczęście, że w zadymach w Ameryce uczestniczą dziś głównie jeszcze, tylko solo, czerwoni internacjonaliści. Czyli ci rozmiłowani w klasie (choć bez klasy!), a na ulicach jeszcze nie odpowiadają im socjaliści rozmiłowani w rasie (narodzie). Kto wie, czy nie przeżyjemy tego jeszcze raz?
Może następnym razem napiszę nieco o groźbie oderwania się Kaliforni od USA (!). W środę wieczorem na kampusie niegdyś słynnego z ruchów wolnościowych (w drugiej połowie lat 1960-tych) uniwersytetu w Berkeley (przez zatokę na północ od San Francisco) nie doszło do zapowiedzianego spotkania z prawicowym dziennikarzem i komentatorem (gejem) Milo Yiannopoulos (ur. w 1984 r. w Grecji, obywatel Wielkiej Brytanii). Lewica akademicka, plus 150 zamaskowanych anarchistów zorganizowała protest paląc i niszcząc uniwersyteckie obiekty, bijąc metalowymi rurami politycznych przeciwników, wyrządzając szkód na ok. $100,000. Milo jest znanym wolnościowcem krytykującym lewicowe tendencje autorytarne, polityczną poprawność i femonazizm. Zamieszki i demonstracje trwają tu już drugi dzień. Hasłem skandowanym przez uniwersyteckich lewaków było:
„No borders, no nations! Fuck deportations!” (Nie chcemy granic, ani narodów! Pieprzyć deportacje!)
Dawno temu w chrześcijańskim świecie niebezpieczne konsekwencje groziły komuś określonemu mianem “heretyk”, czy u muzułmanów “infidel” (tu nic się nie zmieniło). Za Stalina wrogów nazywano “faszystami”, następnie wybitną karierę zrobi terminł “antysemita”, oraz przynajmniej dzisiaj, w Ameryce ciągle “modny” jest “rasista”. Czego to Panie ludzie nie wymyślą, żeby żyło się (im) lepiej…
Zwycięstwo Trumpa popsuło szanse mozolnie i systematycznie budowanej czerwonej pajęczyny, biedny Obama, u schyłku swoich politycznych dni, nie spodziewając się po Trumpie niczego dobrego, na swoją następczynię namaścił Angelę Merkel. Tak więc, nową Hillary Clinton dla socjalistycznych światowych elit, została stara Angela Merkel. To jej agent, szlachetnie urodzony Donald Tusk, herbu “Oskar” oficjalnie określił Trumpa jako poważne zagrożenie dla lewackiej mafii na całym świecie. Ano cóż, to tylko biznes, Soros płaci i wymaga, a i każdy ma swoje zmartwienia… Nie ma tu dziś miejsca na omówienie międzynarodowej sytuacji w jakiej znalazła się TrumpAmeryka, ale nowy prezydent lubi wyzwania i jest człowiekiem czynu, który uważa, że globaliści wyprowadzili Amerykę na przysłowiowe manowce. Zdaje się mówić: “ja to wszystko naprawię”. Na naiwność, słabość i brak doświadczenia nowego prezydenta czyha wielu, że wymienię Rosję Putina, naprężających muskuły Chińczyków, narko-handlarzy w Meksyku, czy ajatollahów w Teheranie…
Jednak Trump będzie dbał głównie o przyszłość Ameryki, Putin nie dostanie ulgowej taryfy. Trump może czarować komplementami i szerokim uśmiechem, ale i tak, zaufa swojej twardej generalskiej gwardii z gen. “Wściekłym Psem” Mattis’em na czele. Trump jest menedżerem, który ufa tylko fachowcom…
Oficjalnie na pierwszy ogień mają iść islamscy terroryści, w czym Trump chciałby pomocy i współpracy Putina, który będąc byłym pułkownikiem KGB, jednak podbija swoją cenę i chce sprawdzić reakcje Trumpa na wzmożenie działań wojennych we wschodniej Ukrainie. Jednak inicjatywom Trumpa zagraża nie tylko formujący się nowy światowy układ sił, ale opór globalistycznych zasobów w Kongresie.
Muzułmanów i lewicę łączy nienawiść do chrześcijaństwa, którego rolę Trump właśnie zaczyna podkreślać w swoich wystąpieniach. Poprzednia administracja Obamy próbowała przekupić Iran ($150 mld i babilońska rola w Iraku), aby oddzielić go od Rosji. To wszystko po to, aby mieć czas na operacje przeciwko narastającym terytorialnym apetytem Chin.
Do dobrej gry z Chinami Trump jednak będzie potrzebował Rosji, oczywiście za jakąś cenę. Chińczycy bez Rosji (jak Japończycy w latach 30/40-ych XX wieku) zostaną strategicznymi sierotami, z kolei prawdziwe niebezpieczeństwo zagraża Rosji właśnie ze strony Chin. Dziś Trump stawia warunki Rosji i grozi Iranowi (irański atak na jednostkę Arabii Saudyjskiej), a nawet strofuje Izrael, jednocześnie zamierza zadbać (obcięcie regulacji i obniżenie podatków) o rynek pracy i kapitału w USA, przez co pośrednio narazi się Chińczykom. Są głosy wśród sojuszników Trumpa sugerujące, że idzie zbyt szybko i orze zbyt głęboko…
Jeśli historyczne analogie mają jakikolwiek sens, to Trump przychodzący po kiepskiem wewnątrz i na zewnątrz Ameryki Obamie, przypomina Reagana obejmującego stery po Carterze. Dziś jednak jesteśmy na innym etapie heglowskiej spirali czasu i pewnie w niedługim czasie dowiemy się, czy to prawda, że historia lubi się powtarzać, czy też, owszem powtarza się, ale tylko farsą…
Strona 2 z 2
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/326138-dwa-tygodnie-prezydentury-trumpa-szybkosc-wprowadzanych-przez-niego-zmian-jest-oszalamiajaca?strona=2
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.