Bezpośrednio po transmisji inauguracji 45. prezydenta USA Donalda Trumpa w studio TVN 24 podniósł się lament Piotra Kraśki i Marka Ostrowskiego.
Najzabawniejsza była uwaga dziennikarza „Polityki”, który przerażony hasłem „America first” nazwał je nacjonalistycznym. Tymczasem hasło to pochodzi z lat 20., charakteryzowało program ówczesnych republikanów i oznaczało ochronę własnych granic przed imigrantami, ochronę własnej gospodarki m. in. za pomocą ceł oraz obronę własnego interesu w ramach stosunków dwustronnych, a unikanie międzynarodowych ciał zbiorowych.
Można się z tym zgadzać lub nie, ale z nacjonalizmem europejskim ma to niewiele wspólnego. Z kolei w USA „nacjonalizm” znaczy jeszcze coś innego. Ten pojęciowy chaos uwydatnia trwający od miesięcy kociokwik światowej lewicy.
Komentatorzy TVN 24 byli i tak łagodni, bo ze stron „Gazety Wyborczej” czy „Polityki wciąż wyzierają przestrogi przed Trumpem jako populistą, rasistą i wreszcie – co najzabawniejsze – autorytarystą. Brak tylko faktów na potwierdzenie tych tez, zwłaszcza dowodów na to, że nowy prezydent dąży do jakichkolwiek zmian ustrojowych.
Prezydentura Trumpa prezentuje się, gdy idzie o program interesująco. To pierwszy pretendent do przywództwa najpotężniejszego państwa świata, który podniósł serio rozmaite problemy związane z globalizacją. Ignorowali je demokraci, ale także tradycyjni wolnorynkowi republikanie. Ronald Reagan uważał globalny kapitalizm za szansę, swobodę przepływu kapitału za dobrodziejstwo. Trump pokazał ciemne strony tego zjawiska. To logiczne, choćby dlatego, ze za Reagana ekonomiczna potęga Chin nie była aż takim problemem. Również międzynarodowe korporacje, które Trump próbuje dyscyplinować są jeszcze silniejsze niż wtedy.
Inna sprawa, czy ten kapryśny celebryta nieprzetestowany żadną służbą publiczną zdoła wykonać swoje nie zawsze jasne zapowiedzi. Podejmie realną presję na wielkie firmy? Czy biznesowy personel, jakim obsadził swoje resorty zechce w tym brać udział? W teorii plan jest spójny ściągnąć kapitał na powrót do Ameryki, w części groźbą, w części obniżkami podatków, uzyskać dzięki wzrostowi wyższy dochód i sfinansować z niego odnowienie infrastruktury. Ale ekonomia nie jest nauką ścisłą.
To wszystko może się nie domknąć. Pytanie, na ile Trump będzie konsekwentny w forsowaniu swego programu. Czy zna skutki wypowiedzenia umów handlowych albo celnej presji na Chiny? Na razie improwizuje, mówi, czaruje. Podjął szereg zobowiązań, także w mowie inauguracyjnej, również wobec biedniejszych grup i upośledzonych regionów. Efekt jest nieznany.
To jednak obchodzi przede wszystkim Amerykanów. Dla nas najistotniejsza jest polityka zagraniczna USA. Czy amerykański prezydent ma prawo otwarcie uznać egoizm narodowy za swój cel i główny motyw działania? Ma. Ale czy polscy konserwatyści, zachwyceni domniemanymi i po części naciąganymi zbieżnościami między rewolucją Trumpa i Kaczyńskiego, nie powinni zauważyć, choćby mimochodem, że konsekwentne wcielanie takiego programu w życie czynią z Polski i z Europy wschodniej nieistotny balast, nawet w stosunku do ostatniego okresu prezydentury Obamy? Owszem powinni.
Jeśli nie zdefiniują problemu, nie będą umieli się bronić. A jakieś narzędzia obrony są, choćby presja na republikanów poprzez amerykańską Polonię.
Warto poczynić dodatkowe zastrzeżenia. Tylko częściowo można odtwarzać kurs Trumpa z jego nominacji – każda amerykańska administracja była konstruowana jako swoista koalicja. Obecność ludzi o różnych poglądach i temperamentach, gołębi obok jastrzębi, to wręcz systemowa reguła. Dochodzi do tego natura instytucji trzymających się zasad wytyczonych nieraz przed wielu laty. Mogą one Trumpa hamować w różnych dziwactwach, choć mogą mu też utrudnić spełnienie jego antyglobalizacyjnych obietnic.
Inną okolicznością wartą uwzględnienia jest pozycja ustrojowa Kongresu. Jest ona duża w sensie ustrojowym, ale też w sensie politycznym, wobec braku partyjnej dyscypliny. To nie jest tak jak w Polsce: Kaczyński czegoś chce, a Sejm mu to uchwala. Republikanie mający w obu izbach Kongresu solidną większość mogą zniekształcić ekonomiczno-społeczny program Trumpa (już krzywią się na protekcjonizm). Mogą też utrzymać bardziej tradycyjną antyrosyjską linię w polityce zagranicznej, co byłoby dla nas dobrą wiadomością. Składając podczas przesłuchań antyputinowskie deklaracje przyszli ministrowie wręcz podlizywali się zatwierdzających kandydatury senatorom takim jak Mark Rubbio z Florydy.
Ale w ostateczności mocno zdeterminowany prezydent zdolny jest przełamywać różne przeszkody. Stopnia determinacji Trumpa nie znamy. Obama zaczynał jako rzecznik resetu, kończył jako gwarant polskiego bezpieczeństwa.
Trudno jednak nie zauważać, a nie zauważa wielu wciąż świętujących triumf nad złą lewicą prawicowych komentatorów, że Trump odgrzał rozmaite tradycje. Np. tradycję wielu republikanów, którzy w latach 30. 40. i nawet jeszcze 50. widzieli jako wielki lotniskowiec (metafora Herberta Hoovera), uzbrojony po zęby, ale mocno oddzielony od Europy i nakierowany ewentualnie raczej ku Azji. Albo tradycję Henry’ego Kissingera od zawsze widzącego światową politykę jako koncert kilku mocarstw. Chciał tego w czasach komunizmu, chce i teraz. To nie są teorie zbrodniarzy ani wariatów, ale warto żebyście to panowie polscy konserwatyści zauważyli, zamiast udawać, że wszystko jest inaczej.
A że Trump kluczy, zmienia zdanie, przeczy sam sobie, zwłaszcza wobec tematyki międzynarodowej. To także prawda. Ale to jednak co innego niż infantylna wiara, że przecież spotkał się z Polakami, więc wszystko jest załatwione, bo nie jest.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/324240-ciekawa-prezydentura-ale-dla-nas-nacechowana-ogromnym-ryzykiem
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.